Sprawa pozamiatana.
Życie w raju dobiegło końca. Nie będzie już łatwego zarobku,
ani codziennego zaspokajania pragnienia. Tego jedynego pragnienia, by
czuć się dobrze i na chwilę móc całkowicie zapomnieć o
rzeczywistości.
Spojrzenie w lustro
ukazało chodzący wieszak z kości pokryty bladą skórą. Saie nie
widział w nim siebie. Nie poznawał tego pustego, chemicznego
wzroku, zapadniętych i popękanych ust. Prawdziwy Saie istniał w
Przedstrzeni. Sęk w tym, że nie potrafił się tam dostać. Odkąd
Filem Gadayro został zamordowany, wszyscy dilerzy pracujący dla
jego korporacji zniknęli. Próżno było szukać ratunku u innych
kompanii, choć BVFZ i Medcentra również miały swoje armie ćpunów.
Metafizym z czarnego rynku nie był za darmo. Pieniądze, które i
tak ledwo wystarczały na przeżycie, skończyły się Saiemu jeszcze
przed ostatnią, feralną podróżą. Następnej pensji już nie
dostał. Do wyboru pozostała mu jedynie trzeźwość, później
ewentualna przerzutka na tańsze substancje. Substytuty prawdziwego
haju, substytuty życia.
Za czas spędzony w
Przedstrzeni oddał wszystko. Znajomych, dziewczynę, zdrowie. Został
mu już tylko zasyfiony pokój w niewielkim mieszkanku w Grodzie
Drahana, z którego niechybnie wywalą go rodzice, gdy dowiedzą się,
że nie będzie przynosił pieniędzy do domu. W tym stanie nikt nie
przyjąłby młodego Rdzennego do pracy. Nie chciał wylądować na
ulicy jako żebrak, lecz wszystko wskazywało na to, że taki czeka
go los. Wiele poświęciłby, żeby kilkunastogodzinne podróże za
Ścianę Światła trwały całą wieczność. Sprzedałby duszę,
żeby móc być tam jeszcze raz, a potem po prostu przestać istnieć
i nie czuć już niczego, a zwłaszcza bólu.
Pracując dla
Gadayro czuł się potrzebny. Kreował coś naprawdę wielkiego,
rewolucyjnego, nawet nie wysilając się fizycznie. Jego myśli w
Przedstrzeni tworzyły prawdziwe byty służące do konstruowania
elektrowni eterowej, która mogła zaspokoić zapotrzebowanie na prąd
całego Rdzenia. To nie było jednak najważniejsze. Najbardziej
lubił fakt, że metafizym nie dawał zwykłego haju, lecz pozwalał
przebywać w istniejącym naprawdę pięknym świecie, z dala od
szarej codzienności.
Przygnieciony
ciężarem frustracji spoczął na łóżku i gapił się w sufit.
Choć w Grodzie Drahana przez okrągły rok panował tropikalny
ukrop, Saie czuł przenikliwe zimno. Brzuch bolał go z głodu, lecz
nawet nie chciało mu się ruszyć do kuchni po jeden z ostatnich
kawałków chleba. Zacisnął powieki i spróbował opuścić jawę.
Widział jakieś wzory ze światła, niby zniekształcone twarze. Sen
nie przychodził. Na granicy świadomości czekał tylko żal,
chaotyczny szał, pretensje do całego świata.
Po chwili tkwienia w
bezruchu Saie zmusił się do wstania. Czuł potrzebę zażycia
czegokolwiek, co oddali widmo przerażającej rzeczywistości.
Czarnego Syropu, liści kaigorii, tedraksyny, nawet zwykłego
destylatu dojezboża. Otworzył szufladę w komodzie. W stercie
papierów powinien był leżeć świstek z adresem Kyhmosa, który
handlował różnymi substancjami. Kumplował się z nim jeszcze za
czasów, gdy wychodził z domu w innych celach niż odebranie
kolejnych porcji metafizymu i schematów konstrukcji od Gadayro.
Gdyby Saie spotkał się z dilerem, może ten ogarnąłby mu coś za
darmo, ze względu na starą znajomość.
Gówno. Nie mógł
znaleźć nawet tej przeklętej kartki. Z wściekłości wyjął
szufladę i wysypał całą zawartość na podłogę. Usłyszał, jak
coś stuknęło o deski, grzechocąc przy tym w charakterystyczny
sposób. Mała plastikowa buteleczka z tabletkami. Cud. Saie
natychmiast sięgnął po nią. W środku były jeszcze cztery dawki
metafizymu. Nie miał pojęcia, skąd się tam wzięły. Nie
przypominał sobie, by kiedykolwiek wkładał tam towar. Nie pamiętał
zresztą też wielu innych rzeczy. To nie miało jednak
jakiegokolwiek znaczenia. Pobiegł do kuchni po wodę i za jednym
zamachem połknął całą zawartość pojemnika. Pozostało tylko
czekać.
Wrócił do sypialni
i położył się na łóżku. Przez chwilę bał się, że znowu
spotka Zazugha. Że znowu przeżyje to samo piekło, co ostatnim
razem. Starał odpędzać te myśli. Przedstrzeń była teoretycznie
nieograniczona, a nie musiał już teraz słuchać Gadayro. Mógł
wylądować gdziekolwiek. Wszystko zależało od nastawienia. Błądził
więc umysłem w nicości, byle dalej od problemów, byle dalej od
Euijin, byle dalej od Zazugha i jego sług. Minuty mijały szybko.
Otoczenie rozmazane. Saie czuł mrowienie w całym ciele, miał
tysiące kończyn i tysiące szybko pulsujących serc. Wtedy nadszedł
ten moment, gdy jaźń z zawrotną prędkością oddaliła się od
ciała, przebiła Ścianę Światła i poszybowała w Przedstrzeń.
Nagle wszystko
zniknęło. Kompletna czerń, zupełnie, jakby odcięło mu wzrok.
Gdzieś w środku pola widzenia błysnęła mu fioletowa wstęga.
Wrażenie ruchu minęło. Wyidealizowana, piękna i zdrowa postać
Rdzennego zaczęła się materializować. Drobiny ciała pojawiały
się znikąd, formując twarz, głowę, korpus, potem ręce i nogi.
Saie czuł grunt pod stopami, lecz mógł swobodnie przemieszczać
się w każdym kierunku, zupełnie jakby latał. W całej przestrzeni
pływały dziwne chmury o różnych kształtach. Niektóre miały
kolor fuksji, inne jagody. Każda z nich rzucała cień na wszystkie
strony. Światło było niby rozproszone w otoczeniu, bez jednego lub
kilku wyraźnych źródeł. Wszystko zdawało się dziwne, lecz
dziwność była tu normą. I za to właśnie Saie tak bardzo kochał
to, co znajdowało się za Ścianą Światła. Za jej tajemniczą
atmosferę, za nierealność, która pozwalała zapomnieć o
problemach. Nawet te elementy Przedstrzeni, które pozornie
przerażały, zazwyczaj były na tyle odizolowane, by nie zaszkodzić
psychice, a dało się w pełni je zgłębić. Zupełnie, jakby można
było czuć dotyk przez pancerną szybę. Czasem jednak osłona
pękała jak mydlana bańka. Tak było ostatnim razem, gdy plany
budowy elektrowni eterowej zostały całkowicie przekreślone.
Rdzenny nie
wiedział, gdzie dokładnie się znajduje, lecz przypuszczał, że
nie znajdzie tu Zazugha. Nigdy nie rozumiał motywacji boga. Miał do
dyspozycji wszystkie tereny za Ścianą Światła, a przeszkadzało
mu to, że ludzie ściśnięci na Euijin chcą wykorzystać niewielką
część do swoich celów. Potem na jakiś czas zniknął, by
ponownie wrócić i zniszczyć wszystko, a pracownikom Gadayro
sprawić cierpienie, które mogłoby stanowić definicję piekła.
Saie nie chciał już o tym myśleć, lecz wciąż czuł echa
przerażającego bólu.
By je odpędzić,
postanowił skupić się na bieżących doznaniach. Podpłynął do
jednego z fioletowych obłoczków i spróbował go dotknąć. Saie
delikatnie zagłębił w nim dłoń, a otaczający go cień zniknął.
Rdzenny poczuł dreszcz ekscytacji. Na placu budowy nie pojawiały
się takie cuda. Zbliżył twarz do powierzchni dziwnego obiektu,
chcąc sprawdzić, czy posiada jakiś zapach. Nie wyczuł żadnej
woni. Z obłoczka nagle wyłoniła się okrągła wypustka, która
otoczyła głowę podróżnika. Saie ujrzał w środku krajobraz
złożony z setek stalowoszarych kolców. Przez chwilę miał
wrażenie, jakby wciskały mu się do oczu. Nie czuł bólu, a moment
później wszystko minęło. Nad równiną ostrych pali wisiała
idealnie równa, gęsta siatka, zbudowana z niemalże nieskończenie
cienkich linii. Choć Rdzenny tkwił w miejscu, jego punkt widzenia
poszybował w górę, tak, że był na równi z podzieloną na
kwadraty płaszczyzną. Siatka nagle zaczęła falować.
I wtedy doświadczył
wszystkiego. Przez jego głowę przepływały strumienie informacji,
na początku opisujących najbliższe otoczenie, potem pozostałą
Przedstrzeń. Wiedział, co dzieje się teraz w poszczególnych jej
częściach, lecz jego umysł nie był w stanie przetworzyć
wszystkich danych. Czuł obecność kryształowych smoków, o wiele
większych niż tych z legend Euijin. Widział, jak gładkie
powierzchnie wypiętrzają się, marszczą, zgniatają i formują na
nowo w kule, stożki i paraboloidy, gdzieś setki kilometrów od
miejsca, w którym przebywał. Słyszał szepty bogów, zagubionych
podróżników, duchów ukrytych w ciałach z płynnego metalu czy w
słowach wydrapanych gdzieś na nieskończenie wysokich drzewach.
Miał wrażenie, że zaraz pęknie mu czaszka. Próbował wyrwać się
z objęć fioletowego obłoku, lecz nie był w stanie tego uczynić.
Zbyt wiele danych naraz. Nie mógł się skupić na niczym, a tym
bardziej na odczuwaniu przyjemności.
Nagle ponownie
ujrzał Ścianę Światła. Przebił się przez nią i poszybował
gdzieś nad Bezkresne Pustkowia. Saiego ogarnęło przerażenie. Nie
chciał tam wracać. Nie wierzył, że haj mógł minąć tak szybko.
Za wszelką cenę pragnął zawrócić, byleby tylko znowu nie leżeć
w zatęchłym mieszkaniu, w mieście pełnym nienawistnych i
pogardliwych ludzi.
Po chwili
zorientował się, że nie zmierza do domu. Rozległe stepy
wskazywały, że jego dusza, czy też jak wolą niektórzy
świadomość, leci na północ od rodzinnego miasta. Znalazł się w
gąszczu betonowych budowli o surowej architekturze, aż w końcu
wyhamował w jednej z nich, w zadymionym pokoju pełnym szafek z
aktami. Saie był pewny, że to Środek Świata. Do jego mózgu
dotarła wiadomość o konkretnym położeniu. Nie miał natomiast
pojęcia, czym mogło być to pomieszczenie, nie znał bowiem na tyle
topografii stolicy Rdzenia.
Nagle zdał sobie
sprawę, że oprócz niego w pokoju przebywa jeszcze dwóch mężczyzn.
Przez chwilę myślał, że zostanie zauważony, lecz po chwili
zorientował się, że nie posiada żadnej formy. Jego psychiczny
awatar tkwił gdzieś w Przedstrzeni, zaś fizyczne ciało nadal
leżało w mieszkaniu. W tym momencie nie miał kontroli nad żadnym
z nich. Nie mógł też zmienić perspektywy, zmuszony był więc
obserwować rozgrywającą się scenę.
Jeden z typów,
przeraźliwie chudy i w okularach, siedział za biurkiem i nerwowo
stukał piórem o blat. Drugi, niski i tłusty, palił papierosa za
papierosem i opierał się o szafkę. Rozmawiali o czymś, lecz
zrozumienie tematu konwersacji zajęło Saiemu dłuższą chwilę,
lecz gdy wszystko stało się jasne…
-…słyszałem
wyłącznie plotki. Przedstrzeń jest tak ogromna, że możemy nigdy
nie znaleźć tego miejsca, nawet jeśli potroilibyśmy liczbę
podróżników. Zresztą to nieistotne. Nasze badania skupiają się
na innych obszarach. Większym problemem będzie to, czy BVFZ
wykorzysta kryzys Gadayro i zostanie monopolistą na rynku
energetycznym, no i czy my nie mamy jakiegoś szaleńca-idealisty w
naszych szeregach. Ktoś mógłby wziąć przykład z tego gościa,
który sprzątnął starego Filema.
– O co w ogóle
chodzi z tymi całymi “podróżami”? – zapytał grubas. –
Zawsze zastanawiałem się, w jaki sposób można przekroczyć za
Ścianę Światła. Wiedziałem nawet, że mamy mały wydzialik
zajmujący się tymi sprawami. Nigdy nie zadałem sobie jednak trudu,
żeby rozwiać wątpliwości, aż wybuchła ta afera z elektrownią.
– To dosyć
skomplikowana sprawa – odparł okularnik, ocierając chusteczką
pot z czoła. - Ściany Światła nie sposób przekroczyć w sposób
fizyczny. Nikt tak naprawdę nie jest pewny, z czego wynika ten fakt.
Można za to utworzyć swojego rodzaju… Wizualizację własnych
procesów myślowych, która jest w stanie przemierzać Przedstrzeń.
Na dobrą sprawę to nic innego jak przeżycie pozacielesne przy
specyficznym stanie umysłu. Da się osiągnąć go poprzez
medytację, zresztą w ten sposób ludzie odbywali pierwsze podróże.
Obecnie ta metoda jest niewygodna z dwóch względów. Po pierwsze,
nauka wprowadzania w trans zajmuje zbyt dużo czasu. Po drugie, ćpuna
z wypranym mózgiem łatwiej jest kontrolować. Wbrew pozorom nie
wszystko zależy od metafizymu. To tylko zwykły psychodelik o
średniej mocy. Kluczem do sukcesu jest warunkowanie podprogowe. To
dzięki niemu pracownicy czują psychicznie związani z pracą w
Przedstrzeni. Są dla nas niczym armia. W razie czego lojalność
zawsze można wyegzekwować w nieco bardziej brutalny sposób…
Saiemu rozmazał się
wzrok, a słowa wypowiadane przez korporacyjnych zaczęły brzmieć
jak bełkot. Czuł, że nie należy do tego miejsca, nie należy do
Euijin, nie należy do Przedstrzeni. Jego życie jest kłamstwem.
W umyśle znów
zaszumiały mu setki informacji, a po chwili ciało zasemblowało na
falującej siatce. Spadał wprost na najeżone kolcami podłoże. Był
śmiertelnie przerażony, lecz zderzenie nie bolało. Powierzchnia
zagięła się do wewnątrz i zniknęła, zaś Saie ponownie
wylądował wśród dziwnych fioletowych obłoczków. Ujrzał również
swojego poprzedniego awatara z głową utkwioną w jednym z nich. Nie
był do końca pewny, co się stało. Odczuwał panikę, lecz nie
wiedział, co jest jej przyczyną. Chciał po prostu uciec, wyrwać
się z tego przeklętego potopu nielogicznych bodźców. Chciał
umrzeć.
Nagle poprzednia
wizualizacja ciała Saiego wyciągnęłaby naćpany czerep z kłębu
fiołkowej pary. Wyciągnęłaby, gdyby tylko go miała.
Zdekapitowany awatar opadł gdzieś w głąb morza chmur. Rdzennemu
nagle przemknęło przez myśl, że już może nie żyć.
– Nie tego
pragnąłeś, co? – usłyszał przytłumiony głos dobiegający
jakby… Zewsząd. – W dziewięciu przypadkach na dziesięć
dowiadujemy się prawdy gdy jest już za późno. Ale czy ma to
jakiekolwiek znaczenie?
Saie miał wrażenie,
że kiedyś już rozmawiał z tą osobą. Przypomniał sobie dawno
zatarte wspomnienia. Mecze piłki nożnej na podwórku, butelki po
destylacie dojezboża, śmiechy na klatce w bloku. Rozejrzał się
dookoła, lecz nikogo nie zobaczył. Przedstrzeń nagle spowił gęsty
cień i fioletowe obłoki gdzieś zniknęły. Z mroku wyłonił się
za to niski, chudy mężczyzna o szkapowatej twarzy i krótkich,
czarnych włosach. W tej samej nieśmiertelnej bejzbolowej koszulce
Drahańskich Panter, którą nosił przez całą zawodówkę.
– Ryvo? To serio
ty? – zapytał roztrzęsiony Saie. – Jak mnie tu znalazłeś?
Zresztą nie ważne, dobrze że w ogóle tu jesteś. Przez moment
myślałem, że zwariuję.
– Zawsze byłeś
wariatem. Na dodatek rozpierdoliłeś wszystko, co mogłeś.
Pieniądze, znajomości, więzi z rodziną. Ale nie mnie cię
oceniać. Ludzie robili gorsze rzeczy.
– Skąd to
wszystko wiesz? W Grodzie Drahana nikt nie widział cię od pięciu
lat!
– W Przedstrzeni
nie trudno o dostęp do informacji. Powinieneś zdawać sobie już z
tego sprawę. Czy świadomość, że sprzedałeś duszę za nic, boli
mocno?
– Znałeś prawdę,
Ryvo? Dlaczego mi nie powiedziałeś? – załkał Saie, patrząc
dawnemu przyjacielowi prosto w twarz. Czuł się oszukany, bezsilny.
Nawet ci, których kiedyś szanował, mieli go za nic. – Dlaczego
mi nie powiedziałeś, że można tu być bez metafizymu!
– Bałem się –
odrzekł sucho Ryvo. – Pamiętasz, jaki byłem za łepka. Ciągle
osrany. Myślałem, że jak rozejdzie się plotka, to dorwie mnie
ktoś z rządu albo korporacje. Tak, to głupie. Ale inaczej nie
potrafiłem. Zresztą nie do wszystkiego doszedłem od razu. To
wymagało czasu, prób i błędów. Ty byłeś zbyt niecierpliwy.
Nawet nie dałbyś rady.
– Jesteś
skurwielem, Ryvo. – Saie złapał go za koszulkę i zaczął nim
szarpać. – Mogłeś mi pomóc!
– Zostaw mnie! –
krzyknął poddenerowany Ryvo. - Miałem przekreślić własne plany,
żeby ratować ciebie? Dobrze wiesz, że sam jesteś sobie winien.
Nic już z tym nie zrobisz. Chciałem tylko, żebyś nie umierał w
kłamstwie. Widzisz, cały otaczający nas świat, czy to Euijin, czy
to Przedstrzeń, to nic innego jak zbiory informacji pochodzące z
różnych źródeł i nakładające się na siebie. My, ludzie, też
jesteśmy takimi źródłami. Możemy manipulować danymi, i to nie
ogranicza się wyłącznie do magii. Podróże za Ścianę Światła
czy transfer eteru, którym się zajmowałeś, to zwyczajne
kopiowanie pewnych charakterystyk. Poprosiłem kogoś, żeby
sprowadził cię tutaj i dostarczył wizji z Medcentry. Jeszcze nie
jest za późno, byś się nawrócił.
– Co? Jakie znowu
nawrócenie? – zdziwił się Saie. – Sprawiłeś mi wyłącznie
ból. – Wzrok znowu mu się rozmazał, czuł nieprzyjemne kłucie w
klatce piersiowej. Organizm powoli wchłaniał metafizym. Stężenie
zbliżało się do zabójczego. – Ból, od którego zawsze
próbowałem uciec. Chrzanię to, że mogłem żyć normalnie. I tak
nie miałem zbyt dobrych perspektyw. Wolę taki los niż beznadzieją
walkę o przetrwanie.
– Bez bólu nie ma
nadziei. – Ryvo przemówił obcym głosem, który przypomniał
Saiemu, świeże, bolesne wydarzenia.
Dawny kolega
narkomana wydmuchał obłok gęstej mgły, która zaczęła formować
się w ludzką postać. Blada para nabrała kolorów, aż w końcu
utworzyła ciało mężczyzny. Łysego, w futrzanym płaszczu. W jego
oczach jakby zatopione nocne niebo. Nie do pomylenia.
– To znowu ty –
powiedział roztrzęsiony ze strachu Saie. – Jak mnie tu znalazłeś?
– Czy dla boga to
jakiś problem? – odparł Zazugh, uśmiechając się szyderczo. –
Niektórzy mnie nim nazywają, choć tego nie lubię.
– Czemu mnie
prześladujesz? – Saie zaczął zadawać kolejne pytania. – W
czym przeszkadzała ci ta elektrownia?
– Byłoby ci miło,
gdyby ktoś uwięził cię na długie lata, a w międzyczasie
panoszył się w twojej ojczyźnie, gnębiąc poddanych i tworząc
coś, co sprawi, że będą umierać z głodu?
– Dlaczego
uczepiłeś się nas, zwykłych pracowników? Wykonywaliśmy tylko
polecenia, nie wiedzieliśmy że tam żyją jakiekolwiek istoty, nie
wspominając…
– Posłuszeństwo
nie jest cnotą – przerwał mu Zazugh. – Tak samo jak
nieświadomość nie jest usprawiedliwieniem.
– Wiesz co? –
Ton Saiego stał się bardziej zdecydowany. Lęk powoli przeradzał
się w gniew. – Nie ty jeden jesteś ofiarą. Przedstrzeń w
porównaniu z Euijin jest rajem. Tak bardzo boli cię to, że też
chcemy żyć dobrze? Nie masz pojęcia, co przeszedłem, zanim tu
trafiłem.
– Owszem, mam –
zaprzeczył Bóg, ponownie unosząc kącik ust w pogardliwym
grymasie. – Wiem, że zniszczyłeś swoją szansę na normalny byt.
Na miłość i przyjaźń. Nie jestem taki zły, jak ci się wydaje.
Chciałem dać ci drugą szansę. Nie powinieneś umierać w
kłamstwie. Jest jeszcze nadzieja. Mogę jeszcze uratować twoją
duszę. Nośniki informacji nie podlegają prawom przyrody znanym na
Euijin, ba, nawet chaosowi, który panuje tutaj. Są wieczne. Jeśli
przyznasz się do błędu, możesz znaleźć się w dobrym miejscu.
– Nie ty pierwszy
karmisz mnie wizją nieba. Wiedz, że znacznie bardziej wolę pustkę.
Zwyczajną nicość. Chyba już ją czuję. Nie… mogę… oddychać…
Awatar Saiego powoli
zaczął pękać. Rdzenny zdawał sobie sprawę, że to koniec.
Odczuwał lęk, lecz był to strach przytłumiony, wręcz
nieodróżnialny od podniecenia związanego z oczekiwaniem.
– Jeszcze kiedyś
się spotkamy – rzekł z przekonaniem Zazugh.
– Oby nie. Znowu
zepsułbyś… mi… haj. A ty, Ryvo… jesteś idiotą.
Poz-wo-lił-byś mi… umrzeć… w spokoju, a potem… zapalił
lufę… nad… moim grobem.
W końcu obraz ciała
Rdzennego rozpadł się na tysiące drobnych kawałeczków. Ryvo
spojrzał na Zazugha ze smutkiem w oczach.
– I co teraz? –
zapytał boga.
– Twojego
przyjaciela czeka niezbyt miły los – odparł Zazugh. – Nie
wszystkim dane jest dostąpić zbawienia. Na mnie już pora. Wzywają
mnie inni, którymi muszę się opiekować. Nie możesz się załamać,
Ryvo. Pamiętaj o tym, co najważniejsze.
Zazugh wyparował,
przenosząc się gdzieś w inne miejsce w Przedstrzeni. Rdzenny tkwił
przez chwilę w bezruchu, dumając nad żywotem Saiego, po czym
wycofał swoją świadomość z powrotem do niewielkiego szałasu w
Rdzennych puszczach.
*
Ryvo był obeznany
ze śmiercią. Zdążył się przyzwyczaić. Lecz odejście Saiego
nie dawało mu spokoju. Nie chodziło o sam fakt utraty dawnego
przyjaciela, lecz o jego postawę w ostatnich momentach życia. Saie
miał rację. Nie warto szarpać się o coś, co jest zwyczajną
wegetacją. Albo – co dla ciebie jest zwyczajną wegetacją.
Niektórzy lubią proste życie. On sam po latach przebywania w
dziczy i za Ścianą Światła nie mógłby pójść do pracy,
założyć rodziny, czy oddawać się przyziemnym rozrywkom. Nawet
nie potrafił się zmusić, żeby wrócić na jeden dzień do Grodu
Drahana i odwiedzić grób Saiego. Ludzie pojawiali się i znikali,
pozostawał jedynie sentyment. Ryvo twierdził, że nie należało mu
ulegać, aby nie przesłonił teraźniejszości. Czuł się dziwnie.
Z jednej strony był pewny, że nieśmiertelność jest możliwa. To
dlatego poświęcił się i zaczął pomagać Zazughowi. Z drugiej
przypuszczał, że choćby to była nieprawda, i nigdy nie spotka
bliskich, którzy odeszli. to i tak nic się nie stanie. Samotność
powoli odzierała z wszelkich uczuć.