Monday, November 23, 2015

Poznanie ma smak chemii [Świat Euijin]

Sprawa pozamiatana. Życie w raju dobiegło końca. Nie będzie już łatwego zarobku, ani codziennego zaspokajania pragnienia. Tego jedynego pragnienia, by czuć się dobrze i na chwilę móc całkowicie zapomnieć o rzeczywistości.

Spojrzenie w lustro ukazało chodzący wieszak z kości pokryty bladą skórą. Saie nie widział w nim siebie. Nie poznawał tego pustego, chemicznego wzroku, zapadniętych i popękanych ust. Prawdziwy Saie istniał w Przedstrzeni. Sęk w tym, że nie potrafił się tam dostać. Odkąd Filem Gadayro został zamordowany, wszyscy dilerzy pracujący dla jego korporacji zniknęli. Próżno było szukać ratunku u innych kompanii, choć BVFZ i Medcentra również miały swoje armie ćpunów. Metafizym z czarnego rynku nie był za darmo. Pieniądze, które i tak ledwo wystarczały na przeżycie, skończyły się Saiemu jeszcze przed ostatnią, feralną podróżą. Następnej pensji już nie dostał. Do wyboru pozostała mu jedynie trzeźwość, później ewentualna przerzutka na tańsze substancje. Substytuty prawdziwego haju, substytuty życia.

Za czas spędzony w Przedstrzeni oddał wszystko. Znajomych, dziewczynę, zdrowie. Został mu już tylko zasyfiony pokój w niewielkim mieszkanku w Grodzie Drahana, z którego niechybnie wywalą go rodzice, gdy dowiedzą się, że nie będzie przynosił pieniędzy do domu. W tym stanie nikt nie przyjąłby młodego Rdzennego do pracy. Nie chciał wylądować na ulicy jako żebrak, lecz wszystko wskazywało na to, że taki czeka go los. Wiele poświęciłby, żeby kilkunastogodzinne podróże za Ścianę Światła trwały całą wieczność. Sprzedałby duszę, żeby móc być tam jeszcze raz, a potem po prostu przestać istnieć i nie czuć już niczego, a zwłaszcza bólu.

Pracując dla Gadayro czuł się potrzebny. Kreował coś naprawdę wielkiego, rewolucyjnego, nawet nie wysilając się fizycznie. Jego myśli w Przedstrzeni tworzyły prawdziwe byty służące do konstruowania elektrowni eterowej, która mogła zaspokoić zapotrzebowanie na prąd całego Rdzenia. To nie było jednak najważniejsze. Najbardziej lubił fakt, że metafizym nie dawał zwykłego haju, lecz pozwalał przebywać w istniejącym naprawdę pięknym świecie, z dala od szarej codzienności.

Przygnieciony ciężarem frustracji spoczął na łóżku i gapił się w sufit. Choć w Grodzie Drahana przez okrągły rok panował tropikalny ukrop, Saie czuł przenikliwe zimno. Brzuch bolał go z głodu, lecz nawet nie chciało mu się ruszyć do kuchni po jeden z ostatnich kawałków chleba. Zacisnął powieki i spróbował opuścić jawę. Widział jakieś wzory ze światła, niby zniekształcone twarze. Sen nie przychodził. Na granicy świadomości czekał tylko żal, chaotyczny szał, pretensje do całego świata.

Po chwili tkwienia w bezruchu Saie zmusił się do wstania. Czuł potrzebę zażycia czegokolwiek, co oddali widmo przerażającej rzeczywistości. Czarnego Syropu, liści kaigorii, tedraksyny, nawet zwykłego destylatu dojezboża. Otworzył szufladę w komodzie. W stercie papierów powinien był leżeć świstek z adresem Kyhmosa, który handlował różnymi substancjami. Kumplował się z nim jeszcze za czasów, gdy wychodził z domu w innych celach niż odebranie kolejnych porcji metafizymu i schematów konstrukcji od Gadayro. Gdyby Saie spotkał się z dilerem, może ten ogarnąłby mu coś za darmo, ze względu na starą znajomość.

Gówno. Nie mógł znaleźć nawet tej przeklętej kartki. Z wściekłości wyjął szufladę i wysypał całą zawartość na podłogę. Usłyszał, jak coś stuknęło o deski, grzechocąc przy tym w charakterystyczny sposób. Mała plastikowa buteleczka z tabletkami. Cud. Saie natychmiast sięgnął po nią. W środku były jeszcze cztery dawki metafizymu. Nie miał pojęcia, skąd się tam wzięły. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek wkładał tam towar. Nie pamiętał zresztą też wielu innych rzeczy. To nie miało jednak jakiegokolwiek znaczenia. Pobiegł do kuchni po wodę i za jednym zamachem połknął całą zawartość pojemnika. Pozostało tylko czekać.

Wrócił do sypialni i położył się na łóżku. Przez chwilę bał się, że znowu spotka Zazugha. Że znowu przeżyje to samo piekło, co ostatnim razem. Starał odpędzać te myśli. Przedstrzeń była teoretycznie nieograniczona, a nie musiał już teraz słuchać Gadayro. Mógł wylądować gdziekolwiek. Wszystko zależało od nastawienia. Błądził więc umysłem w nicości, byle dalej od problemów, byle dalej od Euijin, byle dalej od Zazugha i jego sług. Minuty mijały szybko. Otoczenie rozmazane. Saie czuł mrowienie w całym ciele, miał tysiące kończyn i tysiące szybko pulsujących serc. Wtedy nadszedł ten moment, gdy jaźń z zawrotną prędkością oddaliła się od ciała, przebiła Ścianę Światła i poszybowała w Przedstrzeń.

Nagle wszystko zniknęło. Kompletna czerń, zupełnie, jakby odcięło mu wzrok. Gdzieś w środku pola widzenia błysnęła mu fioletowa wstęga. Wrażenie ruchu minęło. Wyidealizowana, piękna i zdrowa postać Rdzennego zaczęła się materializować. Drobiny ciała pojawiały się znikąd, formując twarz, głowę, korpus, potem ręce i nogi. Saie czuł grunt pod stopami, lecz mógł swobodnie przemieszczać się w każdym kierunku, zupełnie jakby latał. W całej przestrzeni pływały dziwne chmury o różnych kształtach. Niektóre miały kolor fuksji, inne jagody. Każda z nich rzucała cień na wszystkie strony. Światło było niby rozproszone w otoczeniu, bez jednego lub kilku wyraźnych źródeł. Wszystko zdawało się dziwne, lecz dziwność była tu normą. I za to właśnie Saie tak bardzo kochał to, co znajdowało się za Ścianą Światła. Za jej tajemniczą atmosferę, za nierealność, która pozwalała zapomnieć o problemach. Nawet te elementy Przedstrzeni, które pozornie przerażały, zazwyczaj były na tyle odizolowane, by nie zaszkodzić psychice, a dało się w pełni je zgłębić. Zupełnie, jakby można było czuć dotyk przez pancerną szybę. Czasem jednak osłona pękała jak mydlana bańka. Tak było ostatnim razem, gdy plany budowy elektrowni eterowej zostały całkowicie przekreślone.

Rdzenny nie wiedział, gdzie dokładnie się znajduje, lecz przypuszczał, że nie znajdzie tu Zazugha. Nigdy nie rozumiał motywacji boga. Miał do dyspozycji wszystkie tereny za Ścianą Światła, a przeszkadzało mu to, że ludzie ściśnięci na Euijin chcą wykorzystać niewielką część do swoich celów. Potem na jakiś czas zniknął, by ponownie wrócić i zniszczyć wszystko, a pracownikom Gadayro sprawić cierpienie, które mogłoby stanowić definicję piekła. Saie nie chciał już o tym myśleć, lecz wciąż czuł echa przerażającego bólu.

By je odpędzić, postanowił skupić się na bieżących doznaniach. Podpłynął do jednego z fioletowych obłoczków i spróbował go dotknąć. Saie delikatnie zagłębił w nim dłoń, a otaczający go cień zniknął. Rdzenny poczuł dreszcz ekscytacji. Na placu budowy nie pojawiały się takie cuda. Zbliżył twarz do powierzchni dziwnego obiektu, chcąc sprawdzić, czy posiada jakiś zapach. Nie wyczuł żadnej woni. Z obłoczka nagle wyłoniła się okrągła wypustka, która otoczyła głowę podróżnika. Saie ujrzał w środku krajobraz złożony z setek stalowoszarych kolców. Przez chwilę miał wrażenie, jakby wciskały mu się do oczu. Nie czuł bólu, a moment później wszystko minęło. Nad równiną ostrych pali wisiała idealnie równa, gęsta siatka, zbudowana z niemalże nieskończenie cienkich linii. Choć Rdzenny tkwił w miejscu, jego punkt widzenia poszybował w górę, tak, że był na równi z podzieloną na kwadraty płaszczyzną. Siatka nagle zaczęła falować.

I wtedy doświadczył wszystkiego. Przez jego głowę przepływały strumienie informacji, na początku opisujących najbliższe otoczenie, potem pozostałą Przedstrzeń. Wiedział, co dzieje się teraz w poszczególnych jej częściach, lecz jego umysł nie był w stanie przetworzyć wszystkich danych. Czuł obecność kryształowych smoków, o wiele większych niż tych z legend Euijin. Widział, jak gładkie powierzchnie wypiętrzają się, marszczą, zgniatają i formują na nowo w kule, stożki i paraboloidy, gdzieś setki kilometrów od miejsca, w którym przebywał. Słyszał szepty bogów, zagubionych podróżników, duchów ukrytych w ciałach z płynnego metalu czy w słowach wydrapanych gdzieś na nieskończenie wysokich drzewach. Miał wrażenie, że zaraz pęknie mu czaszka. Próbował wyrwać się z objęć fioletowego obłoku, lecz nie był w stanie tego uczynić. Zbyt wiele danych naraz. Nie mógł się skupić na niczym, a tym bardziej na odczuwaniu przyjemności.

Nagle ponownie ujrzał Ścianę Światła. Przebił się przez nią i poszybował gdzieś nad Bezkresne Pustkowia. Saiego ogarnęło przerażenie. Nie chciał tam wracać. Nie wierzył, że haj mógł minąć tak szybko. Za wszelką cenę pragnął zawrócić, byleby tylko znowu nie leżeć w zatęchłym mieszkaniu, w mieście pełnym nienawistnych i pogardliwych ludzi.

Po chwili zorientował się, że nie zmierza do domu. Rozległe stepy wskazywały, że jego dusza, czy też jak wolą niektórzy świadomość, leci na północ od rodzinnego miasta. Znalazł się w gąszczu betonowych budowli o surowej architekturze, aż w końcu wyhamował w jednej z nich, w zadymionym pokoju pełnym szafek z aktami. Saie był pewny, że to Środek Świata. Do jego mózgu dotarła wiadomość o konkretnym położeniu. Nie miał natomiast pojęcia, czym mogło być to pomieszczenie, nie znał bowiem na tyle topografii stolicy Rdzenia.

Nagle zdał sobie sprawę, że oprócz niego w pokoju przebywa jeszcze dwóch mężczyzn. Przez chwilę myślał, że zostanie zauważony, lecz po chwili zorientował się, że nie posiada żadnej formy. Jego psychiczny awatar tkwił gdzieś w Przedstrzeni, zaś fizyczne ciało nadal leżało w mieszkaniu. W tym momencie nie miał kontroli nad żadnym z nich. Nie mógł też zmienić perspektywy, zmuszony był więc obserwować rozgrywającą się scenę.

Jeden z typów, przeraźliwie chudy i w okularach, siedział za biurkiem i nerwowo stukał piórem o blat. Drugi, niski i tłusty, palił papierosa za papierosem i opierał się o szafkę. Rozmawiali o czymś, lecz zrozumienie tematu konwersacji zajęło Saiemu dłuższą chwilę, lecz gdy wszystko stało się jasne…

-…słyszałem wyłącznie plotki. Przedstrzeń jest tak ogromna, że możemy nigdy nie znaleźć tego miejsca, nawet jeśli potroilibyśmy liczbę podróżników. Zresztą to nieistotne. Nasze badania skupiają się na innych obszarach. Większym problemem będzie to, czy BVFZ wykorzysta kryzys Gadayro i zostanie monopolistą na rynku energetycznym, no i czy my nie mamy jakiegoś szaleńca-idealisty w naszych szeregach. Ktoś mógłby wziąć przykład z tego gościa, który sprzątnął starego Filema.

– O co w ogóle chodzi z tymi całymi “podróżami”? – zapytał grubas. – Zawsze zastanawiałem się, w jaki sposób można przekroczyć za Ścianę Światła. Wiedziałem nawet, że mamy mały wydzialik zajmujący się tymi sprawami. Nigdy nie zadałem sobie jednak trudu, żeby rozwiać wątpliwości, aż wybuchła ta afera z elektrownią.

– To dosyć skomplikowana sprawa – odparł okularnik, ocierając chusteczką pot z czoła. - Ściany Światła nie sposób przekroczyć w sposób fizyczny. Nikt tak naprawdę nie jest pewny, z czego wynika ten fakt. Można za to utworzyć swojego rodzaju… Wizualizację własnych procesów myślowych, która jest w stanie przemierzać Przedstrzeń. Na dobrą sprawę to nic innego jak przeżycie pozacielesne przy specyficznym stanie umysłu. Da się osiągnąć go poprzez medytację, zresztą w ten sposób ludzie odbywali pierwsze podróże. Obecnie ta metoda jest niewygodna z dwóch względów. Po pierwsze, nauka wprowadzania w trans zajmuje zbyt dużo czasu. Po drugie, ćpuna z wypranym mózgiem łatwiej jest kontrolować. Wbrew pozorom nie wszystko zależy od metafizymu. To tylko zwykły psychodelik o średniej mocy. Kluczem do sukcesu jest warunkowanie podprogowe. To dzięki niemu pracownicy czują psychicznie związani z pracą w Przedstrzeni. Są dla nas niczym armia. W razie czego lojalność zawsze można wyegzekwować w nieco bardziej brutalny sposób…

Saiemu rozmazał się wzrok, a słowa wypowiadane przez korporacyjnych zaczęły brzmieć jak bełkot. Czuł, że nie należy do tego miejsca, nie należy do Euijin, nie należy do Przedstrzeni. Jego życie jest kłamstwem.

W umyśle znów zaszumiały mu setki informacji, a po chwili ciało zasemblowało na falującej siatce. Spadał wprost na najeżone kolcami podłoże. Był śmiertelnie przerażony, lecz zderzenie nie bolało. Powierzchnia zagięła się do wewnątrz i zniknęła, zaś Saie ponownie wylądował wśród dziwnych fioletowych obłoczków. Ujrzał również swojego poprzedniego awatara z głową utkwioną w jednym z nich. Nie był do końca pewny, co się stało. Odczuwał panikę, lecz nie wiedział, co jest jej przyczyną. Chciał po prostu uciec, wyrwać się z tego przeklętego potopu nielogicznych bodźców. Chciał umrzeć.

Nagle poprzednia wizualizacja ciała Saiego wyciągnęłaby naćpany czerep z kłębu fiołkowej pary. Wyciągnęłaby, gdyby tylko go miała. Zdekapitowany awatar opadł gdzieś w głąb morza chmur. Rdzennemu nagle przemknęło przez myśl, że już może nie żyć.

– Nie tego pragnąłeś, co? – usłyszał przytłumiony głos dobiegający jakby… Zewsząd. – W dziewięciu przypadkach na dziesięć dowiadujemy się prawdy gdy jest już za późno. Ale czy ma to jakiekolwiek znaczenie?

Saie miał wrażenie, że kiedyś już rozmawiał z tą osobą. Przypomniał sobie dawno zatarte wspomnienia. Mecze piłki nożnej na podwórku, butelki po destylacie dojezboża, śmiechy na klatce w bloku. Rozejrzał się dookoła, lecz nikogo nie zobaczył. Przedstrzeń nagle spowił gęsty cień i fioletowe obłoki gdzieś zniknęły. Z mroku wyłonił się za to niski, chudy mężczyzna o szkapowatej twarzy i krótkich, czarnych włosach. W tej samej nieśmiertelnej bejzbolowej koszulce Drahańskich Panter, którą nosił przez całą zawodówkę.

– Ryvo? To serio ty? – zapytał roztrzęsiony Saie. – Jak mnie tu znalazłeś? Zresztą nie ważne, dobrze że w ogóle tu jesteś. Przez moment myślałem, że zwariuję.

– Zawsze byłeś wariatem. Na dodatek rozpierdoliłeś wszystko, co mogłeś. Pieniądze, znajomości, więzi z rodziną. Ale nie mnie cię oceniać. Ludzie robili gorsze rzeczy.

– Skąd to wszystko wiesz? W Grodzie Drahana nikt nie widział cię od pięciu lat!

– W Przedstrzeni nie trudno o dostęp do informacji. Powinieneś zdawać sobie już z tego sprawę. Czy świadomość, że sprzedałeś duszę za nic, boli mocno?

– Znałeś prawdę, Ryvo? Dlaczego mi nie powiedziałeś? – załkał Saie, patrząc dawnemu przyjacielowi prosto w twarz. Czuł się oszukany, bezsilny. Nawet ci, których kiedyś szanował, mieli go za nic. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że można tu być bez metafizymu!

– Bałem się – odrzekł sucho Ryvo. – Pamiętasz, jaki byłem za łepka. Ciągle osrany. Myślałem, że jak rozejdzie się plotka, to dorwie mnie ktoś z rządu albo korporacje. Tak, to głupie. Ale inaczej nie potrafiłem. Zresztą nie do wszystkiego doszedłem od razu. To wymagało czasu, prób i błędów. Ty byłeś zbyt niecierpliwy. Nawet nie dałbyś rady.

– Jesteś skurwielem, Ryvo. – Saie złapał go za koszulkę i zaczął nim szarpać. – Mogłeś mi pomóc!

– Zostaw mnie! – krzyknął poddenerowany Ryvo. - Miałem przekreślić własne plany, żeby ratować ciebie? Dobrze wiesz, że sam jesteś sobie winien. Nic już z tym nie zrobisz. Chciałem tylko, żebyś nie umierał w kłamstwie. Widzisz, cały otaczający nas świat, czy to Euijin, czy to Przedstrzeń, to nic innego jak zbiory informacji pochodzące z różnych źródeł i nakładające się na siebie. My, ludzie, też jesteśmy takimi źródłami. Możemy manipulować danymi, i to nie ogranicza się wyłącznie do magii. Podróże za Ścianę Światła czy transfer eteru, którym się zajmowałeś, to zwyczajne kopiowanie pewnych charakterystyk. Poprosiłem kogoś, żeby sprowadził cię tutaj i dostarczył wizji z Medcentry. Jeszcze nie jest za późno, byś się nawrócił.

– Co? Jakie znowu nawrócenie? – zdziwił się Saie. – Sprawiłeś mi wyłącznie ból. – Wzrok znowu mu się rozmazał, czuł nieprzyjemne kłucie w klatce piersiowej. Organizm powoli wchłaniał metafizym. Stężenie zbliżało się do zabójczego. – Ból, od którego zawsze próbowałem uciec. Chrzanię to, że mogłem żyć normalnie. I tak nie miałem zbyt dobrych perspektyw. Wolę taki los niż beznadzieją walkę o przetrwanie.

– Bez bólu nie ma nadziei. – Ryvo przemówił obcym głosem, który przypomniał Saiemu, świeże, bolesne wydarzenia.

Dawny kolega narkomana wydmuchał obłok gęstej mgły, która zaczęła formować się w ludzką postać. Blada para nabrała kolorów, aż w końcu utworzyła ciało mężczyzny. Łysego, w futrzanym płaszczu. W jego oczach jakby zatopione nocne niebo. Nie do pomylenia.

– To znowu ty – powiedział roztrzęsiony ze strachu Saie. – Jak mnie tu znalazłeś?

– Czy dla boga to jakiś problem? – odparł Zazugh, uśmiechając się szyderczo. – Niektórzy mnie nim nazywają, choć tego nie lubię.

– Czemu mnie prześladujesz? – Saie zaczął zadawać kolejne pytania. – W czym przeszkadzała ci ta elektrownia?

– Byłoby ci miło, gdyby ktoś uwięził cię na długie lata, a w międzyczasie panoszył się w twojej ojczyźnie, gnębiąc poddanych i tworząc coś, co sprawi, że będą umierać z głodu?

– Dlaczego uczepiłeś się nas, zwykłych pracowników? Wykonywaliśmy tylko polecenia, nie wiedzieliśmy że tam żyją jakiekolwiek istoty, nie wspominając…

– Posłuszeństwo nie jest cnotą – przerwał mu Zazugh. – Tak samo jak nieświadomość nie jest usprawiedliwieniem.

– Wiesz co? – Ton Saiego stał się bardziej zdecydowany. Lęk powoli przeradzał się w gniew. – Nie ty jeden jesteś ofiarą. Przedstrzeń w porównaniu z Euijin jest rajem. Tak bardzo boli cię to, że też chcemy żyć dobrze? Nie masz pojęcia, co przeszedłem, zanim tu trafiłem.

– Owszem, mam – zaprzeczył Bóg, ponownie unosząc kącik ust w pogardliwym grymasie. – Wiem, że zniszczyłeś swoją szansę na normalny byt. Na miłość i przyjaźń. Nie jestem taki zły, jak ci się wydaje. Chciałem dać ci drugą szansę. Nie powinieneś umierać w kłamstwie. Jest jeszcze nadzieja. Mogę jeszcze uratować twoją duszę. Nośniki informacji nie podlegają prawom przyrody znanym na Euijin, ba, nawet chaosowi, który panuje tutaj. Są wieczne. Jeśli przyznasz się do błędu, możesz znaleźć się w dobrym miejscu.

– Nie ty pierwszy karmisz mnie wizją nieba. Wiedz, że znacznie bardziej wolę pustkę. Zwyczajną nicość. Chyba już ją czuję. Nie… mogę… oddychać…

Awatar Saiego powoli zaczął pękać. Rdzenny zdawał sobie sprawę, że to koniec. Odczuwał lęk, lecz był to strach przytłumiony, wręcz nieodróżnialny od podniecenia związanego z oczekiwaniem.

– Jeszcze kiedyś się spotkamy – rzekł z przekonaniem Zazugh.

– Oby nie. Znowu zepsułbyś… mi… haj. A ty, Ryvo… jesteś idiotą. Poz-wo-lił-byś mi… umrzeć… w spokoju, a potem… zapalił lufę… nad… moim grobem.

W końcu obraz ciała Rdzennego rozpadł się na tysiące drobnych kawałeczków. Ryvo spojrzał na Zazugha ze smutkiem w oczach.

– I co teraz? – zapytał boga.

– Twojego przyjaciela czeka niezbyt miły los – odparł Zazugh. – Nie wszystkim dane jest dostąpić zbawienia. Na mnie już pora. Wzywają mnie inni, którymi muszę się opiekować. Nie możesz się załamać, Ryvo. Pamiętaj o tym, co najważniejsze.

Zazugh wyparował, przenosząc się gdzieś w inne miejsce w Przedstrzeni. Rdzenny tkwił przez chwilę w bezruchu, dumając nad żywotem Saiego, po czym wycofał swoją świadomość z powrotem do niewielkiego szałasu w Rdzennych puszczach.


*



Ryvo był obeznany ze śmiercią. Zdążył się przyzwyczaić. Lecz odejście Saiego nie dawało mu spokoju. Nie chodziło o sam fakt utraty dawnego przyjaciela, lecz o jego postawę w ostatnich momentach życia. Saie miał rację. Nie warto szarpać się o coś, co jest zwyczajną wegetacją. Albo – co dla ciebie jest zwyczajną wegetacją. Niektórzy lubią proste życie. On sam po latach przebywania w dziczy i za Ścianą Światła nie mógłby pójść do pracy, założyć rodziny, czy oddawać się przyziemnym rozrywkom. Nawet nie potrafił się zmusić, żeby wrócić na jeden dzień do Grodu Drahana i odwiedzić grób Saiego. Ludzie pojawiali się i znikali, pozostawał jedynie sentyment. Ryvo twierdził, że nie należało mu ulegać, aby nie przesłonił teraźniejszości. Czuł się dziwnie. Z jednej strony był pewny, że nieśmiertelność jest możliwa. To dlatego poświęcił się i zaczął pomagać Zazughowi. Z drugiej przypuszczał, że choćby to była nieprawda, i nigdy nie spotka bliskich, którzy odeszli. to i tak nic się nie stanie. Samotność powoli odzierała z wszelkich uczuć.

Jesus Christ de Broglie

Niedziela, słoneczne popołudnie. Siedzę na ławce w parku, jem kanapkę, piję sok pomarańczowy z kartonika. I wkurwiam się, bo zapomniałem ipoda z domu, więc muszę słuchać bredni wygadywanych przez przechodniów.

– Mamo, a to prawda, że Bóg jest wszędzie?

– Tak, koteczku, tylko go nie widać.

– Mamo, a ile lat ma Bóg?

– Nieskończoność. Istniał od zawsze.

– Mamo, a nieskończoność to więcej niż milion?

– Tak, koteczku.

Pierdolenie o Szopenie. Wciąż te same tematy. Polityka, choroby, czyj chłopak przespał się z Anką, durne pytania dzieci. Tylko dlaczego ten krzak się pali?

– Psycholu, Psycholu! – Na dodatek jeszcze gada. Przysięgam, przez ostatnie dwa tygodnie nawet nie piłem.

– Czego? – spytałem, zorientowawszy się, że chodzi o mnie.

– Jam jest Pan, twój Bóg, który…

– Nie powinieneś mówić mi tego na jakiejś górze? – zauważyłem. – Ta akcja z gorejącym krzewem była chyba trochę wcześniej.

– Nieważne. Słuchaj, bo nie będę powtarzał dwa razy, i najlepiej gdzieś to sobie zapisz. Lambda równa się ha przez em razy fał. I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Niech zaś dla was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie będziesz oglądał mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza. No i tyle w temacie.

Cyprysik gaśnie, rozglądam się dookoła. Ludzie dalej łażą wte i wewte jak gdyby nigdy nic. Ale faza. Zaczynam rozmyślać o tym, co przekazał mi Bóg. Najpierw podał mi wzór na falę materii. Potem zaczął rzucać jakimiś cytatami z Biblii. Zdają się być zupełnie niezwiązane ze sobą, ale gdyby je tak skorelować z tymi pytaniami, które przed chwilą mała dziewczynka zadawała swojej mamie… Eureka.

Grzech to ciężar. Ciężar to masa razy grawitacja. Bóg jest bez grzechu, więc nie ma masy. Jeśli masa będzie zdążać do zera, to długość fali będzie zdążać do nieskończoności. Bóg jest rozmyty w całym kosmosie. Jest wszędzie.

Jeden dzień jak tysiąc lat. Teoria względności. Jeśli Bóg poruszałby się z prędkością światła, to czas dla niego stałby w miejscu. Jest wieczny.

Żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza. Nawet taki elektron jest zbyt mikry, żeby odbił się od niego jakikolwiek strumień fotonów i dałoby radę uzyskać jego obraz. Bóg mógłby być jeszcze mniejszy, na przykład mierzyć długość Plancka. Nie widać Go.

Czy to oznacza, że Bóg jest niesamowicie małą cząstką bez masy poruszającą się z prędkością światła? Przez porównanie do dualizmu korpuskularno-falowego można by też jakoś wytłumaczyć jednoczesną boską i ludzką naturę Jezusa…


 Pewnie coś pokręciłem, a i tak nikt by mi nie uwierzył. Muszę zbierać się do domu. Jest wpół do czwartej, chyba ściągnął mi się już nowy Fallout…