Wednesday, September 21, 2016

Wilcza Skrucha

http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/16894

Transdymensja [Euijin]

Całe pokolenia spędzały życie otoczone fizycznie nieprzekraczalnym murem. To mogłaby być przerażająca perspektywa. Lecz wbrew pozorom życie toczyło się w miarę normalnie. Gdzieś daleko na kontynencie ludzie wstawali wcześnie rano z łóżek, by przepracować większą część dnia w tragicznych warunkach, budując kapitał przemysłowców. Młodzi uczyli się zawodu lub, jeśli posiadali większe zdolności umysłowe, zgłębiali tajniki nauk magicznych. Schorowane od zanieczyszczonego powietrza babcie pilnowały wnuków. Samotne matki stały w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych. Wszyscy mieli zbyt wiele spraw na głowie, by przejmować się izolacją.

Kaim znajdował się jednak w zgoła odmiennej sytuacji. Przebywał w bazie badawczej na Czarnej Wyspie, położonej około dwieście pięćdziesiąt kilometrów od Zielokradeł, skąd pochodził. Jego zadaniem było właśnie badanie dziwnego tworu – Ściany Światła. Granicy ich świata. Euijin.

Tu magia to nie gusła i nienazwane moce, lecz przetwarzanie informacji. Ogromna połać lądu i oceanów otoczona eteryczną barierą zapętlającą jej obszar. Za murem – tajemnicza i chaotyczna Przedstrzeń, dostępna jedynie dla tych, którzy mieli odwagę wprowadzić swój umysł w odmienne stany świadomości. Euijińczycy próbowali ją zbadać i eksploatować, aby sprostać rosnącym wymaganiom rozwijającej się cywilizacji, lecz napotkali opór ze strony boskiej istoty…

Witam! – Głos znajomego Lodogórala wyrwał Kaima z zamyślenia. – Przyszedłem zobaczyć co u was i co? Jak zwykle się obijacie…
Kaim odwrócił się od biurka i zrobił groźną minę.
My? A posprzątaliście chociaż ten bajzel w dokumentach w tym całym Fryarze czy Frearze?
Obaj naukowcy roześmiali się głośno.
*
 
 
Głęboki oddech. Powietrze zimne i wilgotne, jak zawsze na Zielokradłach. Nawet wewnątrz ogromnej siedziby Kombinatu Elektromagicznego.

Tabuny pracowników kroczyły korytarzem w stronę kantyny. Głównie Zieludzie i Rdzenni, chociaż tu i ówdzie pojawiali się także Lodogórale oraz Bezkresowianie. Ktokolwiek, kogo ponadprzeciętna wiedza w zakresie techniki oraz kodowania run została doceniona przez wydział kadr korporacji.

To było fascynujące. Różnorodność, a zarazem jedność. Każda rasa wyewoluowała z tego samego gatunku, niewielkiego drapieżnika zamieszkującego puszczę w centrum Euijin. Stworzyła odrębną kulturę, wyznawała inne wartości, a mimo to wszystkie doszły do porozumienia niemalże bez większego wysiłku. Choć dawne antagonizmy wciąż tkwiły w sercu, wszyscy razem starali się o lepsze jutro.

I oto ona pośród tego cudu, Hysya, młoda córka Kraju Północy, wyrwała się z żelaznego uścisku biedy panującej w Klinie i stała się kimś więcej niż tylko trybikiem w machinie cywilizacji. Teraz jako wysoko postawiony specjalista Kombinatu Elektromagicznego naprawdę może zmieniać świat, z niemalże natychmiastowym efektem. Postanowiła wykorzystać to jak najpełniej.

Przerwa obiadowa to dla niej strata czasu. Dlatego z trudem przebijała się przez sunący w drugą stronę tłum, kierując się w stronę hali z superkomputerem. Wedle przewidywań program zbliża się do finiszu…

Zbiegła po schodach i wkroczyła do podziemnego tunelu. Maszynę umieszczono niemal przy samym brzegu morza, aby wymienniki ciepła były zanurzone w wodzie. Kosztowało to ogromne sumy, lecz liczyła się przede wszystkim wydajność.

Po krótkim marszu Hysya dotarła do głównego wejścia. Przesunęła kartą identyfikacyjną po czytniku runicznym. Wrota odblokowały się i programistka wstąpiła do środka. Delikatny szmer układów zintegrowanych, pisk purpurokryształowych kości pamięci traktowanych niskim napięciem, sapanie pomp chłodziwa, migające diody, kręcący się tu i ówdzie pracownicy. Kochała atmosferę tego miejsca.

O, witam szefową! – odezwał się Maorn, wysoki Zielud. Przynajmniej jak na ogólne standardy, znaczący wzrost był bowiem cechą charakterystyczną tejże rasy.
A tam od razu szefową – odparła Hysya. – Nasze stanowiska są tak samo ważne. Bez ciebie nie utrzymalibyśmy sprzętu w stanie nadającym się do użytku.
Elektromagia bez przetwarzania informacji jest niczym. To ty jesteś władczynią KEM-3.
Dobra, dosyć tego słodzenia. Jak tam parametry?
KEM-3 wykonał dziewięćdziesiąt osiem procent zadanych komend. Dzisiaj około ósmej wieczorem powinniśmy uzyskać ostateczny wynik.
Tak późno? – zdziwiła się Hysya.
Wydajność spadła, musieliśmy trochę zmniejszyć pobór mocy. Na instalacji radiatora H7 popękały uszczelki, trzeba było go odciąć. Chłopaki z obsługi technicznej właśnie zajmują się wymianą.
Szlag by to trafił. – Kobieta mocno zagryzła wargi. – Mam wrażenie, że minęły wieki, odkąd uruchomiliśmy program. I tak mamy ogromne szczęście, że księgowość w ogóle zgodziła się na niego przy obecnych cenach prądu. Euijifina każe płacić za izotopy promieniotwórcze jak za zboże, a węgla z Lodogór nie opłaca się sprowadzać…
Żałuję, że projekt Gadayro nie wypalił – powiedział Maorn. – Mimo, iż nigdy nie żyliśmy ze sobą w zgodzie. Elektrownia eterowa mogłaby zmienić całe Euijin. Ciekawe, czy można by skonstruować taką bez ingerencji w Przedstrzeń.
To raczej mało prawdopodobne. Bez zaklęć nie da rady pobrać eteru zza Ściany Światła, a do ich wykonania potrzebna jest energia. Prościej zbudować strukturę, która będzie go pompować do Euijin. Jak się okazało, komuś to się nie spodobało.
Nie boisz się, że nas niedługo też zaczną ścigać bogowie albo potwory? – zapytał Maorn.
Mówisz to do wychowanki klińskiej patologii. Przez kilkanaście lat wychodząc z domu obawiałam się, że dostanę kosę pod żebra od seryjnego mordercy, a wchodząc, że znowu wtłucze mi najarany mechorostem ojciec. Teraz mam zacząć się lękać władców przedstrzennych krain? Błagam. To ich problem, że nie chcą współpracować. Z resztą, nie powinni się obrazić o ten małą część terenu, którą im wyrwiemy.
Obyś miała rację. Miło się gawędziło, ale muszę sprawdzić, jak idzie ekipie naprawczej.
No to leć, nie będę cię zatrzymywać.

Elektromagik obrócił się na pięcie i zniknął gdzieś pomiędzy szafami klastra. Hysya obeszła całą halę i porozmawiała z pozostałymi specjalistami. Upewniwszy się, że każdy inny element systemu pracuje w całkowitym porządku, wróciła do swojego biura.
 
 
*
 
Magsmiter nadal milczał. Żadnych wieści od ekipy KEM-3. Czyżby kolejna usterka? Nie, nie może znowu iść do hali, na głowie ma następny projekt, a terminy gonią… Spojrzała na ekran biurkowego programatora. Musiała mrużyć oczy, aby kolumny run, słów i liczb nie zlewały się w zielone szlaczki. Pisanie instrukcji do systemu wspomagania toru jazdy w samochodach było wyjątkowo żmudne.

Hysya spojrzała za okno, potem na zegarek. Była dwudziesta pierwsza. Nawet nie zorientowała się, że jest tak późno. Znowu została w pracy po godzinach. Może powinna wreszcie odpocząć? Przeciągnęła się na krześle i po chwili zastanowienia wyłączyła programator, po czym opuściła siedzibę Kombinatu.

Drobne krople deszczu zwilżały wszechobecny beton. Nie widziała potrzeby zakładania kurtki, samochód zaparkowała nieopodal. Szybkim krokiem podążyła w kierunku pojazdu.

Jak na złość w torebce zabrzęczał magsmiter. Oby chodziło o projekt, a nie o jakąś pierdołę.

Hysya Vadeloot, słucham.
Tu Maorn, mamy wieści od chłopaków z Czarnej Wyspy, program został wykonany, wygląda na to, że wszystko przebiegło zgodnie z planem…
Czekaj, ktoś kręci się koło mojego auta, za chwilę oddzwonię…
 
*
 
Nie wierzę w to – krzyczał Johaze. – Po prostu nie wierzę, jeszcze pół godziny temu przekraczałem Ścianę Światła dokładnie w tym miejscu, a teraz… Ona zniknęła.
Nie zniknęła, tylko została przesunięta. – Kaim poprawił Lodogórala. – Z raportów załóg statków wynika, iż zmiany objęły jedynie nasz rejon. Tak z resztą zakładał plan. I tak mamy spore szczęście, że się powiódł.
To fantastyczne – zachwycił się Johaze. – Nowy obszar wygląda niemal identycznie jak reszta Czarnej Wyspy. Patrz, nawet droga ciągnie się dalej wzdłuż doliny!
Nie traćmy więcej czasu. Ładuj się do wozu, musimy sprawdzić  nową strefę.

Lodogóral z długimi frędzlami na skórze i zieludzko-bezkresowiański mieszaniec, który odziedziczył czekoladową karnację po ojcu oraz pokaźny wzrost i włosy koloru trawy po matce, wsiedli do sfatygowanej terenówki i ruszyli przed siebie. Obaj byli pracownikami rządowych stacji badawczych. Kaim stacjonował na Czarnej Wyspie położonej na północnym zachodzie Euijin, zaś Johaze w devylańskiej kotlinie Frear na przeciwległym końcu świata. Z racji tego, że obie bazy znajdowały się tuż przy Ścianie Światła, w rzeczywistości dzieliło je niecałe piętnaście minut jazdy samochodem, więc często wymieniały ze sobą personel i zasoby. Przez projekt Hysyi zapowiadało się jednak, że sytuacja ulegnie diametralnej zmianie. Naukowcy brnęli w głąb lądu, a magicznej bariery ani śladu.

Czy w zaklęciach wykonywanych przez KEM-3 przyrost powierzchni był dokładnie określony? – zapytał Johaze.
Ustalili go na pięćset kilometrów kwadratowych, lecz interferencja danych mogła sporo namieszać, zwłaszcza przy tak skomplikowanym procesie – odparł Kaim, przyhamowując pojazd przed głęboką kałużą. – Jak tam parametry?
Pole magnetyczne i grawitacyjne w normie, nieco podniesione natężenie eteru – recytował Lodogóral, gapiąc się w multimiernik. – Warunki atmosferyczne w normie. Konwersja informacji do euijińskiego standardu chyba się udała.
Doskonale. Będziemy mieli nowe tereny pod osadnictwo i uprawy, pewnie znajdą się tu też jakieś złoża. Problem przeludnienia nam już nie grozi. Może nawet uda się przesunąć Ścianę Światła na tyle daleko, że ludzie o niej zapomną…
To byłoby wygodne – rzekł Johaze. – Pamiętam, jak trudno było przyjąć do wiadomości, że nasz piękny i uporządkowany świat to tylko bańka zawieszona w kompletnie chaotycznej Przedstrzeni.

Terenówka pędziła dalej szutrową drogą wzdłuż połaci soczyście zielonej trawy poprzecinanych bazaltowymi skałami. Za nią sunął sznur innych samochodów prowadzonych przez badaczy. Motor wył na najwyższych obrotach. Wóz wspiął się na wysoki pagórek i naukowcom ukazał się niecodzienny widok. Leżącą przed nimi część doliny otaczał kamienny mur, wznoszący się wyżej niż najpotężniejsze wieżowce w Środku Świata.
 
*
 
Hej, co ty robisz?! – krzyknęła Hysya do nieznajomego. – Spadaj stąd!
Ładny samochód – odparł ten jak gdyby nigdy nic. – Musiałaś sporo pracować, aby sobie na niego pozwolić… Szkoda, że wykorzystujesz swoje umiejętności w niewłaściwy sposób.

Skóra na głowie mężczyzny połyskiwała delikatnie w świetle ulicznych lamp. Nie sposób było przypisać go do jakiejkolwiek rasy czy ich kombinacji, styl płaszcza również wydawał się Hysyi wyjątkowo dziwny.

Nie wiem, coś ty za jeden, ale naprawdę radzę ci zmiatać. – Zieludka wykonała dłonią ruch w kierunku kieszeni, w której trzymała magmiota.
Obejdzie się bez broni – powiedział obcy. – Wiedziałem, że chcesz ją wyciągnąć od chwili, kiedy mnie zauważyłaś. Pozwól, że zrobię to za ciebie.

Pistolet wyfrunął z kurtki Hysyi i wylądował kilkanaście metrów dalej.

Ach, zapomniałem się przedstawić. Mówią o mnie Zazugh. Chcę z tobą porozmawiać i przekonać do walki o słuszną sprawę. Może masz ochotę wziąć mnie na przejażdżkę? Nie daj się namawiać.
Przeklęty Maorn i jego proroctwa… Gdyby stracił posadę w Kombinacie, mógłby zostać wróżbitą.
 
*
 
Zauważyliśmy dużą, kamienną strukturę w odległości około kilometra od naszej pozycji. – Johaze raportował do bazy przez magsmiter. – Zmierzamy w jej kierunku.
Kaim ostro podkręcił tempo. Samochodów pozostałych badaczy zniknęły w lusterkach. 
Niewiarygodne – westchnął mieszaniec. – KEM-3 chyba poniosła odrobina fantazji i umieścił tu fortyfikacje obronne. Albo konwersja informacji zaszwankowała i utkwił tu artefakt z Przedstrzeni.
O kurde. Zawartość eteru skacze do końca skali – poinformował towarzysza Lodogóral. – To chyba rzeczywiście anomalia zza Ściany Światła. Musimy być czujni.

Wraz ze skracającym się dystansem naukowcy zauważali coraz więcej szczegółów budowli.  Mur popękał i utworzyły się w nim dosyć spore dziury. Wyrastały z niego drzewa i spowijały pnącza.

I co najważniejsze, pokryto go napisami. Od podstawy aż po blanki okraszony był przez słowa, runy, znaki i cyfry.

Droga prowadziła wprost na bramę pozbawioną wrót. Trudno było stwierdzić, co znajduje się za nią. Multimiernik tykał złowieszczo. Kaim zwolnił.
Zaczekamy na innych przed wjazdem – powiedział. – Rozsądnie będzie zostawić auta w tym miejscu, zanim zorientujemy się, co jest po drugiej stronie.
Eter! – wykrzyknął Johaze. – Czuję go! W całym ciele, mogę nim oddychać, stój, chcę wyjść!
Co ty pieprzysz?! – Kaim osłupiał, zdziwiony zachowaniem Lodogórala.

Johaze nagle odpiął pas bezpieczeństwa i chwycił za klamkę. Kaim gwałtownie zahamował, przeczuwając, że jego partner zaraz wyskoczy z samochodu. Devylańczyk prawie uderzył głową w przednią szybę, lecz gdy tylko wóz się zatrzymał, natychmiast wyszedł na zewnątrz i pobiegł w kierunku bramy.
Nie podoba mi się to… – wymamrotał do siebie mieszaniec, gramoląc się z terenówki.
 
*
 

O tej porze obwodnica prowadząca z dzielnicy fabrycznej do centrum Klina świeciła pustkami. Błękitny kompakt przemierzał ją powoli, rozchlapując cienką warstwę wody na asfalcie. Był to prototypowy model, napędzany w diametralnie odmienny sposób niż tradycyjne wozy. Zamiast silnika spalającego purpurową bądź zwykłą ropę, miał komputer wykonujący zaklęcia telekinetyczne. Dzięki temu mógł przyspieszał i zatrzymywał się znacznie szybciej niż zwykłe samochody, choć okupione to było krótszym zasięgiem – akumulatory dostarczające prąd do jednostki centralnej nie wystarczały na długo.

Jego kierowcę zazwyczaj cieszyła jazda tą drogą, gdyż oznaczała powrót do domu. Tym razem wolałby być w zupełnie innym miejscu.

Zgaduję, że chciałeś się ze mną spotkać, bo nie spodobał ci się mój projekt? – Hysya nerwowo skręciła kierownicą, starając się ominąć ubytek w asfalcie. – I jesteś tym samym gościem, który pokrzyżował szyki staremu Filemowi?
O, przepraszam – obruszył się Zazugh. – To Gadayro mnie oszukał i uwięził, ja tylko broniłem swoich racji. Zdajesz się być odważną kobietą. Niektórzy ludzie nie ośmieliliby się nazwać mnie inaczej niż Panem. Lecz nie traktuj tego jako wadę, cenię szczerość.

Kobieta odgarnęła seledynową grzywkę z twarzy. Lewe tylne koło stukało, spiker w eteradiu mówił piskliwym, irytującym głosem… Czyżby lęk przed konfrontacją sprawiał, że zamiast na rozmowie skupiała się na denerwujących błahostkach? Nie rozumiała, co się z nią działo, przecież niejednokrotnie znajdowała się w gorszej sytuacji.

Wasze działania są daremne – kontynuował bóg. – Zdaje się wam, że żyjecie we wspaniałym świecie, i ciągle wam go mało. Pragniecie coraz więcej i więcej, nie zważając na otoczenie. Myślicie, że Przedstrzeń jest nienormalna, lecz rzeczywistość jawi się inaczej… To Euijin jest odchyleniem, niewielką plamką sztucznego porządku na nieskończonym morzu chaosu.
Nie rozumiem – stwierdziła Zieludka. – Zamieniliśmy tylko kawałek waszego uniwersum, które jak sam wspominałeś nie ma granic, na nasze. Skoro aż tak bardzo nie chcesz się dzielić, to dlaczego załatwiasz tę sprawę ze mną, zwykłym inżynierem, a nie z zarządem Kombinatu Elektromagicznego?
Wszyscy ci panowie na włościach to chciwi głupcy, pragnący jedynie, abym nie wchodził im w drogę albo zniknął. Ale ty… Ty jesteś inna. Wiesz, czym jest ból i cierpienie. Doświadczyłaś wielu gorzkich przeżyć. Widzisz, nie chodzi o to, że przeszkadza mi rozrost Euijin. Boli mnie sam fakt jej istnienia. To miejsce to piekło. Trzeba je unicestwić, aby wyzwolić ludzi.
 
*
 
Kaim popędził za Johazem. Niepokoił go fakt, że Lodogóral zniknął z pola widzenia. Zatopił się w oślepiającej bieli po drugiej stronie muru. Mieszaniec po chwili przekroczył wewnętrzną bramę. Rozejrzał się dookoła, mrużąc oczy. Dokuczał mu głośny szum i mrowienie w całym ciele. Znajdował się na ogromnym placu, niemalże pustym za wyjątkiem wysokiego obelisku na środku. Szczyt słupa jaśniał niebywale silnym światłem, które dodatkowo odbijało się od podłoża. Badacz miał wrażenie, że zaraz oślepnie. Jednak u podnóża monumentu udało mu się wypatrzeć Johazego. Podbiegł do niego i chwycił za ramię.

Co ci odbiło? – zapytał, zaciskając powieki. – Musimy wrócić do auta po sprzęt ochronny. Nie czujesz tego, co tu się dzieje? Zaraz eksploduje mi głowa!
To nic nie da – odparł Devylańczyk. – Nie możesz odciąć się od tych informacji! Rozumiesz to! Znaleźliśmy miejsce, z którego emanuje cała rzeczywistość.
Twierdzisz, że stąd wydobywają się wszystkie dane o Euijin? Czy to oznacza, że KEM-3 podczas konwersji w jakiś sposób odsłonił Źródło naszego świata?
Tak! – krzyknął Johaze w mistycznym uniesieniu. – Przyjrzyj się dobrze, a zobaczysz wszystkie krainy, od Bezkresnych Piasków po Zielokradła! Wsłuchaj się, a do twych uszu dotrą słowa każdego człowieka na Euijin! Skup się, a dotkniesz wszelkiej żywej istoty!
Szaleństwo. – Kaim do tej pory nie mógł uwierzyć, w to, czego doświadcza. – To miała być tylko teoria…
 
*
 
Skoro Euijin to piekło, czy Przedstrzeń była rajem? Dlatego tyle osób dałoby się pokroić za metafizym, byleby tylko dotknąć Nieba? Jeśli to prawda, to czemu wszyscy wciąż tu tkwią, stawiając czoła przeciwnościom losu, zamiast po prostu przenieść się za Ścianę Światła? W głębi duszy czuła pragnienie ucieczki od codziennych problemów, zapomnienia przykrych chwil, jakie przeżyła w zwyczajnym świecie i uniknięcia tych, które mogły czekać tuż za rogiem… Z drugiej strony nie mogła przekonać się, aby zaufać Zazughowi.

W czym twój dom jest lepszy od naszego, że chcesz go zniszczyć i zabrać nas do siebie? – Pragnęła się dowiedzieć Hysya.
W mym Królestwie nikt nie walczy o przeżycie. Nie ma własności ani hierarchii. Nazywają mnie Panem, lecz naprawdę jestem tylko Strażnikiem, który pilnuje, by nikomu nie działa się krzywda.

Zieludka zjechała z obwodnicy. Jej dzielnica leżała jeszcze dalej na południe, lecz w tej chwili nie miała zamiaru udać się do domu. Liczyła na to, że gdy pokrąży trochę po centrum, Zazughowi znudzi się rozmowa i zostawi ją w spokoju, albo znajdzie pomoc u policjantów… W co ona wierzy, ten gość podobno stał za zabójstwem samego Filema Gadayro, więc miałby bać się gliniarzy?

Dobrze wiem, że nie mieszkasz w tych okolicach – rzekł bóg. – Znam twoje myśli, wciąż próbujesz opracować plan pozbycia się mnie. Po raz kolejny powtarzam, że nie musisz się niczego lękać.

Teraz naprawdę znalazła się w sytuacji bez wyjścia.

Powiedz mi jedno. – Hysya odezwała się po chwili milczenia. – Czy za Ścianą Światła nie ma bólu?
Oczywiście, że takie pojęcie istnieje wszędzie. Nie da się go ominąć. Ale nie przejmuj się tym. To tylko jedno z wielu doświadczeń, które wzbogaca nasze życie.
Zieludka zwolniła i zaparkowała samochód na chodniku.
Skoro cierpienie to wspólna cecha Euijin i Przedstrzeni, to dlaczego nie mogą współistnieć? – wyraziła zdziwienie Hysya. – Przeszkadza ci to, że tu nie jesteśmy tobie poddani?
Gdy ujrzysz inny świat, prędko przekonasz się, iż Euijin jest zwyrodnieniem. – Zazugh twardo bronił swoich racji.
A gdy ty ujrzysz prawdziwe cierpienie, zrozumiesz, że to nie tylko jedno z wielu doświadczeń – odparła Zieludka.
 
*
 
Pozostali członkowie ekipy badawczej nie pojawiali się, mimo iż powinni dogonić ich już jakiś czas temu. Może bali się tu wchodzić? Kaim nie wiedział, co zrobić. Wrócić do auta po aparat i multimetr, czy siłą zabrać stąd Johazego zanim zwariuje do reszty i zwiewać?

Mylisz się. – Do uszu naukowca dobiegł delikatny głos. Czyżby Lodogóral miał rację i z szumu można było wyłapywać poszczególne dźwięki? – Z tego miejsca nie emanuje cała rzeczywistość, a jedynie jej część.
Kaim odwrócił się. Obok Johazego stała wysoka, zielonowłosa kobieta w wypłowiałym swetrze i płóciennych spodniach.
Co masz na myśli? – zapytał Devylańczyk, niewzruszony faktem, że nieznajoma ot tak po prostu pojawiła się znikąd. – Są też inne obiekty emitujące informacje?
Nie obiekty. Istoty. Gdyby tak było, nie mielibyśmy wpływu na nasze czyny – odparła. – Oglądalibyśmy życie tak jak widzowie obserwują przedstawienie teatralne. Lecz my też jesteśmy Źródłami, sami tworzymy naszą sztukę, modyfikując i tworząc dane.
A ty to kto? – wtrącił się Kaim. – Oprowadzasz ludzi po tej atrakcji turystycznej, czy coś w tym stylu? Słaba fucha, zważywszy na twoją umiejętność teleportacji.
Możliwe, iż jestem przewodnikiem. Wiele razy wyznaczałam drogę, którą podążały zagubione dusze. Lecz przede wszystkim jestem rozwiniętym bytem. Noszę imię Navar Faolis.
Powiedz mi, Navar Faolis, dlaczego Źródło pozostawało ukryte przed ludźmi? – Johaze wyglądał na wyraźnie podekscytowanego spotkaniem z rozwiniętym bytem, cokolwiek kryło się za tym pojęciem. – Za pomocą superkomputera powiększyliśmy powierzchnię Euijin, i to miejsce pojawiło się po przesunięciu Ściany Światła.

Kaim chciał powstrzymać kolegę przed wyjawieniem tajemnicy znanej wyłącznie wysoko postawionym pracownikom Kombinatu i garstce uczonych, ale doszedł do wniosku, że ich rozmówczyni i tak pewnie wszystko już wie.

Zaklęcie, które wykonaliście, miało uboczne efekty. Oprócz utworzenia nowych terenów z Przedstrzeni, zmieniło z powrotem ten obszar w Euijin. – wyjaśniła Navar Faolis.
Jak to z powrotem? – zdziwił się Kaim.
Źródło odpowiada za fizyczną naturę waszego świata, wszystkie rządzące nim reguły – wyjaśniła Navar Faolis. – W danych czasach znajdowało się w Euijin. Ludzie wznieśli tu ten obelisk i oddawali cześć Temu, co stworzyło rzeczywistość. Zaczęli jednak obawiać się, że ktoś zacznie nim manipulować, aby zniszczyć lub zmienić otaczające was uniwersum. Przy odpowiednim wysiłku to możliwe. Pokażę wam.

Navar Faolis wyciągnęła rękę w kierunku kuli światła. Po chwili za obeliskiem pojawił się niewielki pagórek pokryty omszałymi głazami.

Dlatego wasi przodkowie wybudowali mur – kontynuowała. – Potem, gdy to okazało się niewystarczające, przenieśli ten rejon w inny wymiar stworzony wyłącznie do tego celu, odrębny zarówno od Euijin, jak i od Przedstrzeni. Dopilnowali, by każdy zapomniał o fakcie istnienia Źródła, a mnie uczynili jego Strażnikiem.
Okej, skoro nikt nie miał się o tym dowiedzieć, to dlaczego nas tu wpuściłaś? – dociekał mieszaniec.
Cywilizacja znów staje się świadoma rzeczy, które dawno zostały zatracone. Utrzymywanie Źródła w ukryciu stało się bezsensowne. Miałam was o tym powiadomić, ale ostatecznie pozwoliłam odkryć to osobiście. Istnieją potężni wrogowie, którzy będą chcieli unicestwić ten świat, a ja w pojedynkę nie będę w stanie go obronić. Potrzebuję pomocy ludzi.
Zrobimy to co w naszej mocy – zarzekał się Johaze.
Wygląda na poważną sprawę – westchnął Kaim. – Udokumentujemy to wszystko i złożymy raport do Kombinatu Elektromagicznego. Ciekawe, co na to powiedzą.
Mogę tu zostać? – zapytał Lodogóral. – To miejsce jest tak wspaniałe…
Z pewnością jeszcze niejednokrotnie je odwiedzisz – rzekła Navar Faolis. – Teraz powinieneś jednak zaświadczyć innym, o tym, co widziałeś.
Patrz, przybyła reszta ekipy! – krzyknął do kolegi Kaim.
Cholera, jak tu jasno – odezwał się zdyszany Rareon, starszy Zielud o włosach koloru patyny. – Przepraszam, że tyle na nas czekaliście, ale złapaliśmy gumę w naszym wozie i zablokowaliśmy drogę innym. Musieliśmy dotrzeć tu na piechotę.
Nie uwierzycie w to, co zaraz usłyszycie… – zapewnił ich Kaim.
 
*
 
I pokazała mu. Chłód klatki schodowej, ślady na plecach po klamrze paska od spodni. Chwyt gwałciciela, z którego cudem udało się jej wyrwać. Kolejny dzień spędzony o dwóch suchych bułkach i szklance wody.

Cierpienie, które wracało niemal każdego dnia. Bała się przywoływać te wspomnienia, lecz była z nimi dobrze zaznajomiona. Odczytujący jej myśli Zazugh nie. Złapał się za głowę i zgiął w pół z bólu. Hysya wyskoczyła z samochodu i zaczęła uciekać. Musi w jakiś sposób go powstrzymać, byleby tylko inni przez to nie ucierpieli… Chyba będzie bezpiecznie.

Macierz run. Transformacja.

Satra Cy hai mi nema Dev.

Cynprowe elektrody przemieniły się w wyjątkowo aktywny pierwiastek devanghon, który zareagował z kwasem zawartym w akumulatorze i doprowadził do eksplozji. Pojazd stanął w płomieniach. Zieludka zniknęła gdzieś za rogiem.

Zazugh wygramolił się z wraku, zdziwiony pochopnością i upartością kobiety. Jego euijińskie ciało było tylko odrobinę osmolone. Włożył wiele wysiłku w to, by nie dało się go tak łatwo zniszczyć. Fizyczny awatar miał tu o wiele większe znaczenie niż w Przedstrzeni.

Hysya nie miała zamiaru zasilić jego szeregów. Lecz to bez znaczenia. Wielu innych było gotowych za nim podążyć. Pozostali wkrótce zostaną starci w pył razem z tym przeklętym miejscem.
 
*
 
To zaskakujące. Ciekawość wciąż popycha nas do odkrywania nowych rzeczy, ale gdy posuniemy się za daleko, pojawia się strach przed nieznanym… – powiedział Naydos Damilaan. – Sam też czuję się niepewnie w tej sytuacji. Jeżeli to, co mówisz, jest prawdą, znaleźliśmy się w niezłych tarapatach. Wstępne wyniki badań nowych terenów Euijin przyniosły zaskakujące rezulataty, wręcz wywracające do góry nogami całą posiadaną przez nas wiedzę. Zawsze byłem przeciwny powszechnemu rozgłaszaniu o istnieniu Przedstrzeni i innych tajemnicach świata nauki, jednak wygląda na to, że nie będziemy mogli dłużej utrzymywać społeczeństwa w nieświadomości. Musimy jednak być ostrożni, aby nie wywołać paniki. Przyda ci się trochę wolnego, Vadeloot. Możemy przydzielić ci kogoś do ochrony, na wszelki wypadek.
To nie będzie konieczne, panie prezesie – stwierdziła Hysya. – Jutro mogę wrócić do pracy. Musimy dołożyć wszelkich starań, żeby powstrzymać Zazugha. Powinniśmy skontaktować się z Gadayro, kiedyś udało im się go uwięzić…
Nic się nie zmieniłaś. – Naydos pokręcił głową. – Zawsze gotowa dać z siebie sto procent. I za to cię podziwiam.


Wednesday, June 22, 2016

Święte Serce - wersja audio (Konrad Mak)

Zapraszam do wysłuchania opowiadania "Święte Serce", tym razem głosu użyczył Konrad Mak:

https://soundcloud.com/konrad-mak/wicked-g-swiete-serce

Konrad Mak  na SoundCloudzie:

https://soundcloud.com/konrad-mak

Skrzydła albatrosa - wersja audio (Majselbaum)

Zapraszam do wysłuchania szorta "Skrzydła albatrosa" czytanego przez Wojtka Masiaka:

http://pliki.majselbaum.pl/ftp/FANTASTYKA/sylwester-albatros.mp3


Fanpage "Czyta Wojtek":

https://www.facebook.com/czytawojtek/

Czas czasu

Fizyka nie należała do ulubionych przedmiotów Marcela. Rok szkolny dopiero się zaczynał, a już niedługo pierwsza kartkówka… Na szczęście zakres materiału ograniczał się do podstawowych pojęć. Dłużące się powroty autobusem do domu były doskonałym momentem, by je sobie przypomnieć. Czarnowłosy licealista otworzył opasły podręcznik i zaczął zgłębiać jego tajemnice.

Wielkości fizyczne możemy podzielić na skalarne oraz wektorowe. Przykładem wielkości skalarnej jest czas.

Te dwa zdania zdołały już znudzić Marcela. Żałował, że nie wziął ze sobą słuchawek, mógłby zrelaksować się przy muzyce. Zerknął na chwilę na krajobraz za oknem, po czym z powrotem skierował wzrok na książkę.

Przykładem wielkości wektorowej jest czas.

Zaraz, czy przed chwilą nie przeczytał zupełnie odmiennego twierdzenia? Pewnie rozkojarzył się i pomieszał słowa.

Zrozumienie tej kwestii jest wyjątkowo ważne, dlatego poświęcimy jej sporo uwagi. Zacznijmy od omówienia każdej ze składowych wektora w trójwymiarowym układzie współrzędnych kartezjańskich. Składowa x jest niczym innym jak chronologią zdarzeń, określeniem ich kolejności oraz odstępów między nimi. Jej przyrost możemy zaobserwować na co dzień. Wystarczy spojrzeć przed siebie.

Zdziwiony Marcel podniósł na chwilę głowę. Nie zauważywszy niczego ciekawego, wrócił do lektury.

Nieco rzadszym zjawiskiem jest wektor z ujemną składową x, znany kolokwialnie jako „cofanie czasu”. Kończąc czytać to zdanie, powinieneś go doświadczyć.

Uczeń nagle poczuł, jak pas bezpieczeństwa zaciska się mu na klatce piersiowej. Ludzie w autobusie mówili wspak. Nowiutki solaris również poruszał się do tyłu. Po chwili wszystko wróciło do normy. Podekscytowany nastolatek zaczął pochłaniać kolejne akapity podręcznika.

Przejdźmy do składowej y. Wyznacza ona różnice pomiędzy poszczególnymi wszechświatami w multiwersum. Przykładowo, przesunięcie się o czterdzieści i dwie setne sekundy (jednostka ta odnosi się do wszystkich wektorów, nie obdarzonych wyłącznie składową x) w kierunku -y oznaczałoby przeniesie się do świata o identycznym wieku, w którym Hitler wygrał II wojnę światową. Zademonstrujmy to.

Obraz przed oczami Marcela rozmazał się, a moment później wyostrzył. Na ulicznych latarniach wisiały flagi ze swastykami. Współpasażerowie posługiwali się niemieckim, tymże językiem zapisano też hasła na bilbordach reklamowych.

Składowa z bywa również nazywana składową metafizyczną, gdyż w odróżnieniu od dwóch poprzednich nie jest związana z materią, a z planem astralnym. Definiuje ona stany duszy, w jakich znajdują się istoty w danym wszechświecie i chwili. Dla przykładu przeniesiemy czytelnika do metawersum, w którym jego ciało astralne jest oświecone i wyzwolone.

Wszystko zdawało się zwyczajne. Autobus pędził do przodu, ludzie rozmawiali po polsku. Lecz Marcel odczuwał niesamowite uniesienie i lekkość, nagle jego życie nabrało niesamowitej głębi…

Znając wartości wszystkich składowych możemy dokładnie określić wektor czasu. Jeżeli zaczepilibyśmy w punkcie (0,0) układu współrzędnych, uzyskalibyśmy obiekt, który byłby tym, czym jest wektor położenia dla przestrzeni. Pozostaje jeszcze kwestia czwartego wymiaru dla czasu, tak zwanego „czasu czasu”. Byt umiejscowiony w danym punkcie przestrzeni, wszechświecie, momencie chronologicznym i stanie metafizycznym, nie przebywa tam wiecznie, lecz przez określony czas czasu. Oznacza to, że jakaś inna istota może lub mogła znaleźć się w tym samym położeniu, zarówno przestrzennym, jak i czasowym. Aby to zobrazować, sam autor podręcznika zajmie pozycje zajęte wcześniej przez czytelnika.

Marcel nie siedział już przy oknie. Stał obok kasownika, patrząc, jak dziwna, zakapturzona postać spoczywa na jego miejscu, cofa się w czasie, podróżuje do równoległego świata, pogrąża się w duchowej ekstazie. I chłopak znów wrócił pod okno.

Czas czasu również rozbiega się w czterech wymiarach, z których ostatni nosi nazwę czasu czasu czasu. Nie istnieją kolejne podskładowe czasu, gdyż trójca jest bytem perfekcyjnym. Mamy więc siedem wymiarów czasowych i trzy przestrzenne, w sumie dziesięć. Spekuluje się również o istnieniu jeszcze jednego, Boskiego Wymiaru, który kompletowałby obraz jedenastowymiarowej przestrzeni opisywanej przez M-Teorię. Zagadnienia te jednak znacznie wykraczają poza obszar fizyki nauczanej w liceum. Omówimy teraz przykłady wielkości skalarnych…

Marcel zauważył, że podręcznik zmienił swój wygląd. Kartki zżółkły, zamiast śliskiej okładki pod palcami czuł drewnianą oprawę. Uczeń zamknął księgę i spojrzał na tytuł.
 
Symetria firmamentu, czyli kilka słów o Rzeczywistości
autorstwa
Nikczemnego Gnostyka

Saturday, March 26, 2016

Tetrahomosapiensinol

To był ciężki dzień. Wredni klienci, skąpe napiwki, dokuczająca migrena. Ale jak ktoś kiedyś mądrze stwierdził, nic nie może wiecznie trwać. Zaszło słońce i nastała noc, której tak bardzo oczekiwała Kaelsja. Kubek melisy na uspokojenie i do spania. Materac wydawał się miększy niż zwykle, a świeżo wyprana pościel pachniała lawendą. Ciemność powoli spowijała umysł młodej kobiety, wyrywając jej świadomość ze świata jawy. Z początku błoga nieświadomość, pustka, a potem nadeszły senne wizje.

Kaelsji zdawało się, że jest inteligentną istotą o bliżej nieokreślonym kształcie. Jej fizyczna manifestacja składała się wyłącznie z mózgu. Wokół przebywało wiele bytów o podobnej naturze, lecz niedostępnych, odosobnionych.

Myślała zimno, twardo niczym skała. Wypełniona czernią, tylko gdzieniegdzie błyskały blade, bezwymiarowe kropki światła. Stan piękny w swej prostocie, ale zbyt suchy, pozbawiony emocji.

Pigułka.

Wszystko się odmieniło. Zupełnie nagle, mgnienie oka w porównaniu z poprzednim okresem. Widziała formujące się tchnienie, życie w coraz to nowych i bardziej skomplikowanych powłokach. Dziwne w swoich zachowaniach, czasem rozczulające, a czasem okrutne. W końcu istoty uzyskały świadomość i stworzyły własny system, abstrakcję na przekór otoczeniu. Kaelsję zalała fala słów i idei, jej umysł nie był już chłodny i surowy. I wtedy zdała sobie sprawę, że życie znajduje się w niej.

Obudziła się. Fragment po fragmencie układała sen, aż zapisał się w pamięci jasno i trwale. Przy porannej kawie próbowała odgadnąć jego znacznie. Mimo usilnych starań nic nie przychodziło do głowy. Tylko jeden z aforyzmów w gazecie zdawał się odnosić do wizji.

Bóg stał się Wszechświatem, lecz pozostał sobą.
Bóg stał się Wszechświatem, lecz nie przestał być Osobą.

Towarzyszył Kaelsji przez cały dzień. Widniejący na szyldzie restauracji, zapisany na rachunkach i karcie dań, wypowiadany przez klientów przed posiłkiem. Dziwne, lecz zamiast niepokoić, zaciekawiał.

Godziny mijały i Kaelsja znów znalazła się w łóżku, równie zmęczona jak wczoraj. Długo nie mogła zasnąć, przewracając się z boku na bok i myśląc o inteligentnych stworzeniach, które ostatniej nocy odmieniły jaźń dziwnego bytu. W końcu Morfeusz zlitował się nad nią.

Na początku była tylko człowiekiem.

Skręt, kreska, kartonik.

Znów stała się Wielkim Mózgiem. Czuła, jak cywilizacje rozwijały się na jej komórkach, każda egzystująca inaczej, tworząca i konsumująca na swój sposób. Istoty opuszczały macierzyste neurony. Podróżowały w statkach kosmicznych, spotykały obcych i wymieniały się z nimi pomysłami i wizjami.

Perfekcyjna synergia. Kaelsja zanurzyła się w ekstazie. Vis vitalis ją ubogacała. Perspektywa coraz szersza, sens coraz głębszy.

Zgrzyt.

Na powrót w ludzkim ciele. Szpitalne łóżko. Wrzeszczący lekarz o paskudnej twarzy.
- Ćpunka! Chloropromazyna! Chloropromazyna!

Kolejna zmiana formy. Wojna, wielka wojna w mózgu. Stworzenia niszczą siebie nawzajem, bombardują planety, gaszą słońca, zatruwają atmosfery. Wszystko staje się chłodne i proste, takie normalne. Jednakże po pewnym czasie życie odrodziło się niczym feniks z popiołów, znów dostarczyło haju emocji i idei...

Oddzielenie.

Kaelsja spoglądała na Tego, kim była jeszcze przed chwilą. Wszechświat, umysł skonstruowany z galaktyk. Słyszała, jak do niej przemawia.
- Wasza sztuka niczym psychodelik. Wasza wiedza niczym neuroleptyk. Wasza nadzieja niczym depresant. Wasza wiara niczym stymulant.

Radiobudzik wyrwał ją ze snu. Okropnie bolała ją głowa. Jeszcze ta tandetna piosenka, jakby nie mieli nic lepszego do puszczania...

Because your love
Your love
Your love
Is my drug

Monday, February 8, 2016

Nieoficjalny Jah

 Kolejna nudna wycieczka. Rozkrzyczane dzieci siostry powoli doprowadzały Pawła do szału. W sumie nie wiedział, dlaczego się na to zgodził. Chyba wyłącznie ze względu na matkę i jej gadkę o zacieśnianiu rodzinnych więzi. Tak bardzo chciałby, żeby poza pieniędzmi na utrzymanie czasami dawała mu jeszcze spokój.

Lato w pełni. Upał był niemiłosierny. Jola po raz kolejny upomniała swoje bachory, żeby tak nie biegały, bo się przewrócą i spadną im lody, a ona nie będzie po raz kolejny kupowała nowych. Paweł snuł się powoli za nimi, sącząc mineralną z butelki i przeklinając gruczoły potowe. Na szczęście to już prawie koniec. Łebki chcą jeszcze tylko zobaczyć lwy i spadamy do domu. Z powrotem w chłodzonym wentylatorem pokoju, jedząc pizzę, śliniąc się do zdjęć pięknych dziewczyn, grając w durne strzelanki online dla zabicia czasu bądź ucząc się jakichś pierdół, które i tak potem nie przydadzą się w karierze zawodowej. Życie nie miało sensu. Nic, tylko wykonywanie obowiązków i konsumpcja. Wszystko sprowadzało się wyłącznie do zaspokajania bazowych potrzeb. Miał tego dość.

Przytłoczony egzystencjalnym ciężarem Paweł usiadł na ławce tuż przed wybiegiem dla lwów. Dzieci Joli przylgnęły do pancernej szyby w nadziei na wypatrzenie dzikich kotów. Nic z tego. Drapieżniki pewnie leżały gdzieś w wysokich trawach, rozleniwione brakiem konieczności samodzielnego zdobywania pożywienia. Paweł niemal zzieleniał z zazdrości na samą myśl o tym, że on mógłby się pogrążyć w takim błogostanie...

Minęło kilka chwil, a lwów ani śladu. Rozczarowane maluchy nie miały zamiaru odchodzić od wybiegu mimo usilnych nalegań mamy. W końcu Jola straciła cierpliwość i zagroziła, że pójdzie bez nich. Jej brat zaczął podnosić się z ławki, licząc na to, że wreszcie opuszczą ten przeklęty ogród zoologiczny.

Lecz nagle zrobiło się ciemno i zimno. Na niebie jednolitemu błękitowi ustąpił granat okraszony świecącymi punktami. Wystraszony Paweł rozejrzał się dookoła. Zwiedzający gdzieś zniknęli, cała infrastruktura zresztą też. Nic, tylko morze trawy smagane wichrem i wielkie baobaby.

Chłopak nie miał pojęcia, co się stało. Usłyszał donośny ryk. Ogarnęło go przerażenie, lecz nie mógł uciekać. Stał sparaliżowany, modląc się , by to wszystko okazało się jedynie halucynacją. Z gęstwiny wyłonił się potężny lew z ciemnobrązową grzywą. Majestatycznie kroczył w kierunku człowieka, zupełnie jakby wiedział, że ten nie jest w stanie się oddalić.

- Nie bój się – przemówił grubym głosem drapieżnik. - Jestem tu dla ciebie. Usiądź.
Paweł wykonał polecenie lwa. Dalej nie był do końca pewny tego, co się dzieje. Dziki kot podszedł bliżej i położył się przy nim.
- Posłuchaj teraz uważnie – ciągnął dalej król zwierząt. - Może uznasz to wszystko za objawienie, może stwierdzisz, że sam to wymyśliłeś albo wyśniłeś. Nieistotne. Chcę, żebyś wiedział jedno. Nie powinieneś się zadręczać.
Paweł w głębi duszy powoli czuł, jak lęk ustępuje. Zdawał sobie sprawę z surrealizmu sytuacji i dobrych, choć jeszcze niezrozumiałych intencji czworonożnego rozmówcy.
- Czym ja się zadręczam? - zapytał, nagle wątpiąc w to, co konstytuowało jego osobowość.
- Bezsensem – odparł lew. - Wiarą w to, że wszystkie działania są w dłuższej perspektywy pozbawione znaczenia. Nawet jeśli rzeczywiście światem kierują wyłącznie ślepy los i naturalne popędy, to czy poddanie się temu faktowi czyni cię szczęśliwym?

Milczenie. Ciszę zakłócał jedynie szum wiatru.

- Sam możesz wyznaczyć, co chcesz osiągnąć i dążyć do tego z całej siły. Gdyby ci się nie udało, obierzesz inny cel. Wydaje się głupie, lecz dzięki temu będziesz miał coś, na czym oprzesz życie. Coś niekoniecznie nadprzyrodzonego czy wielkiego, lecz własnego.
- Dlaczego mi o tym mówisz? - Paweł złapał się na tym, że mimowolnie zaczął głaskać zwierzę po grzbiecie.
- Bo mi na tobie zależy. Mnie, Lwowi Judy, prawdziwemu Mesjaszowi.
- Nie rozumiem. Dlaczego akurat na mnie, bezwartościowemu młokosowi? Czy nie lepiej było zainteresować się jakimś szanowanym człowiekiem?
- Szanowani ludzie za mną nie przepadają – wyznał Mesjasz. - Interesuje ich tylko kodeks i rytuał, a widzisz, ja lubię załatwiać sprawy nieoficjalnie...

Wtem znów zrobiło się jasno, a wielki kot znalazł się za pancerną szybą. Chłopak zorientował się, że znów znajduje się w zoo i siedzi na murze otaczającym wybieg.

- Hej, Paweł! – usłyszał głos siostry. - Zbieraj się, idziemy. Gapisz się od dwóch minut na tego lwa jak jakiś wariat. Znowu odpłynąłeś w ten swój świat fantazji?


Saturday, January 9, 2016

Zemsta Lovelocka

 Z pozoru przyszłość wyglądała całkiem normalnie. Żadnych zdewastowanych miast, pokrytych kurzem pustkowi i przemierzających je mutantów. Nie było też gigantycznych statków kosmicznych i międzyplanetarnych federacji. Ludzie żyli podobnie jak kilkadziesiąt lat temu. Rankiem pędzili do pracy w celu zarobienia pieniędzy, popołudniem do domu, aby te pieniądze wydawać na rozrywkę. Mieli co prawda trochę więcej elektronicznych asystentów, ale wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku. Poza jednym szczegółem.

Jacy oni są starzy – pomyślał Selim. – Gdzie podziali się młodzi ludzie?

Sam nie był lepszy. Miał sześćdziesiątkę z hakiem. Żył w dużej metropolii gdzieś na zachodzie Europy, nieistotne gdzie. Kroczył teraz po ruchliwej ulicy wśród osiemdziesięciolatków wyglądających, jakby mieli o połowę mniej wiosen na karku dzięki terapiom antygeronowym, wśród androidów, zwierząt domowych. Lecz nie dzieci.

Dlaczego Homo sapiens tak bardzo znienawidził własne młode? Czy aż tak cenił ciszę, skoro w jego siedliskach panował nieustanny zgiełk? Czy aż tak brzydził się czynami głupimi i pozbawionymi empatii, skoro dorosłe osobniki popełniały je równie często? Czy jego przedstawiciele byli aż tak zajęci swoimi sprawami, skoro marnowali po kilka godzin dziennie na bzdury?

Selim nie znał odpowiedzi na te pytania. Miał dwóch dorosłych już synów, bez których nie wyobrażałby sobie życia. Miłość rodzica do dziecka uważał za najsilniejszą na świecie i nie pojmował, jak większa część społeczeństwa może egzystować bez niej. Niestety, jego potomkowie również nie podzielali tej opinii, więc nie doczekał się wnuków.

Nie wiedział, który to już dzień z kolei poświęca na troskę o losy cywilizacji. Nie cierpiał ciągle rozmawiać o pracy, nowych modelach robotów domowych czy wakacjach w bazie NASA na Marsie. Lubił marzyć o wielkich rzeczach. Chyba zostało mu to z czasów, kiedy był jeszcze religijny. Niewielu myślicieli krążyło już po tym świecie. Każda kultura, każda filozofia, nawet te oparte na buddyzmie i islamie, stępiły się w kontakcie z konsumpcjonizmem.

Mówiono, że to dobrze, że populacja maleje, bo likwiduje to problem głodu i przeludnienia. Wkrótce okazało się, że brakuje osób w wieku produkcyjnym, mimo iż jego górna granica znacznie się przesunęła dzięki rozwojowi medycyny. Braki próbowano uzupełniać przez hodowanie młodych w sztucznych łonach i wychowywanie w rządowych ośrodkach. Niewielu chciało żyć ze świadomością, że ich jedynym celem jest utrzymywanie starych egoistów, więc często popełniali samobójstwa.

Strapiony krytyczną sytuacją ludzkości Selim pomylił się i skręcił w boczną uliczkę o jedno skrzyżowanie wcześniej niż powinien. Zupełnie się tym nie przejmował, zajęty czytaniem wiadomości na soczewkach AR, dopóki nie zorientował się, że zamiast pod biurowcem Hornfield Neuromedics Inc. wylądował w jakimś ślepym zaułku. Obrócił się na pięcie i już chciał popędzić w przeciwnym kierunku, aby nie spóźnić się do pracy, lecz poczuł coś ocierającego się o nogę. Był to mały, rudy kot. Nie miał obroży i wyglądał na zaniedbanego. Selim nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział bezpańskie zwierzę. No bo co za bezduszny potwór zostawiłby słodziutkiego pupilka bez opieki? Zwłaszcza, że kocurki, króliczki i pieski stanowiły pożądany towar jako substytut dzieci i partnera.

Napastujący Selima futrzak już zniknął. Transformował się w piękną, długowłosą pannę w półprzeźroczystej sukience, noszącą wianek na głowie. System AR ześwirował, nie potrafiąc zakwalifikować jej ani jako człowieka, ani androida.

– Prawda przybywa do tych, którzy jej szukają – rzekła spokojnym, eterycznym tonem nieznajoma.

– Kim jesteś? – zapytał Selim, nie mogąc oderwać wzroku od piersi kobiety.

– Nazywam się Gaia. Jestem uosobieniem natury, całą przyrodą w ludzkim wcieleniu. Przybywam tu, by oznajmić, że twoje troski są daremne.

– Uff – odetchnął Selim. – Czy to znaczy, że wkrótce przyrost naturalny wróci do normy?

– Wręcz przeciwnie, populacja Homo sapiens skurczy się jeszcze bardziej. Inaczej harmonia na świecie nie zostałaby przywrócona. I tak zniszczyliście już zbyt wiele na tej planecie.

– Przecież zaczęliśmy żyć ekologicznie. Korzystamy z odnawialnych źródeł energii, ochraniamy inne gatunki i te sprawy…

– Lecz nadal uciekacie się do najpodlejszych czynów, aby zaspokoić własną chciwość. Gdy tylko uda wam się przystosować inne planety do zamieszkania, wyssiecie z Ziemi wszystko to, co cenne. Zostawiacie po sobie tylko popiół. To niedopuszczalne. Dlatego nałożyłam na wszystkie żyjące istoty pewne ograniczenie. Gdy tylko zaczynacie żyć w zbyt dobrych warunkach, odechciewa wam się rozmnażać i zatracacie się w błahych sprawach. Innymi słowy – wymieracie. Tego nie da się uniknąć.

– Ale… Ale… – Selim zaczął się jąkać, próbując wydusić z siebie jakiś sensowny sprzeciw.

– Nie ma żadnych ale – odpowiedziała Gaia. – Na mnie już czas.

Kobieta z powrotem przemieniła się w kota i gdzieś czmychnęła. Osłupiały Selim przypomniał sobie eksperyment z dwudziestego wieku, zwany przez niektórych mysią utopią. Gryzonie mimo idealnych warunków życia długo nie pociągnęły przez degenerację w ich zachowaniach. Mężczyzna spojrzał na zegarek w kącie pola widzenia. Był spóźniony o piętnaście minut. Machnął ręką na wszystko i pospieszył do pracy.


*


Hassan odebrał przychodzącą wideorozmowę i ujrzał uśmiechniętą twarz brata.

– Siemka, Ibrahim! – powitał go. – I jak tam, nasz plan wypalił?

– Wygląda na to, że tak. Wczoraj byłem u rodziców na obiedzie i ojciec nawet nie zająknął się o dzieciach.

– Doskonale. A już myślałem, że trzy pensje, które wydałem na wynajęcie szpiegowskiego metamorfobota, szlag trafił.


– No, dobrze, że się udało. Na szczęście starszy ma skłonność do wiary w gusła…