Z pozoru przyszłość
wyglądała całkiem normalnie. Żadnych zdewastowanych miast,
pokrytych kurzem pustkowi i przemierzających je mutantów. Nie było
też gigantycznych statków kosmicznych i międzyplanetarnych
federacji. Ludzie żyli podobnie jak kilkadziesiąt lat temu. Rankiem
pędzili do pracy w celu zarobienia pieniędzy, popołudniem do domu,
aby te pieniądze wydawać na rozrywkę. Mieli co prawda trochę
więcej elektronicznych asystentów, ale wszystko zdawało się być
w jak najlepszym porządku. Poza jednym szczegółem.
– Jacy oni są
starzy – pomyślał Selim. – Gdzie podziali się młodzi
ludzie?
Sam nie był lepszy.
Miał sześćdziesiątkę z hakiem. Żył w dużej metropolii gdzieś
na zachodzie Europy, nieistotne gdzie. Kroczył teraz po ruchliwej
ulicy wśród osiemdziesięciolatków wyglądających, jakby mieli o
połowę mniej wiosen na karku dzięki terapiom antygeronowym, wśród
androidów, zwierząt domowych. Lecz nie dzieci.
Dlaczego Homo
sapiens tak bardzo znienawidził własne młode? Czy aż tak cenił
ciszę, skoro w jego siedliskach panował nieustanny zgiełk? Czy aż
tak brzydził się czynami głupimi i pozbawionymi empatii, skoro
dorosłe osobniki popełniały je równie często? Czy jego
przedstawiciele byli aż tak zajęci swoimi sprawami, skoro marnowali
po kilka godzin dziennie na bzdury?
Selim nie znał
odpowiedzi na te pytania. Miał dwóch dorosłych już synów, bez
których nie wyobrażałby sobie życia. Miłość rodzica do dziecka
uważał za najsilniejszą na świecie i nie pojmował, jak większa
część społeczeństwa może egzystować bez niej. Niestety, jego
potomkowie również nie podzielali tej opinii, więc nie doczekał
się wnuków.
Nie wiedział, który
to już dzień z kolei poświęca na troskę o losy cywilizacji. Nie
cierpiał ciągle rozmawiać o pracy, nowych modelach robotów
domowych czy wakacjach w bazie NASA na Marsie. Lubił marzyć o
wielkich rzeczach. Chyba zostało mu to z czasów, kiedy był jeszcze
religijny. Niewielu myślicieli krążyło już po tym świecie.
Każda kultura, każda filozofia, nawet te oparte na buddyzmie i
islamie, stępiły się w kontakcie z konsumpcjonizmem.
Mówiono, że to
dobrze, że populacja maleje, bo likwiduje to problem głodu i
przeludnienia. Wkrótce okazało się, że brakuje osób w wieku
produkcyjnym, mimo iż jego górna granica znacznie się przesunęła
dzięki rozwojowi medycyny. Braki próbowano uzupełniać przez
hodowanie młodych w sztucznych łonach i wychowywanie w rządowych
ośrodkach. Niewielu chciało żyć ze świadomością, że ich
jedynym celem jest utrzymywanie starych egoistów, więc często
popełniali samobójstwa.
Strapiony krytyczną
sytuacją ludzkości Selim pomylił się i skręcił w boczną
uliczkę o jedno skrzyżowanie wcześniej niż powinien. Zupełnie
się tym nie przejmował, zajęty czytaniem wiadomości na soczewkach
AR, dopóki nie zorientował się, że zamiast pod biurowcem
Hornfield Neuromedics Inc. wylądował w jakimś ślepym zaułku.
Obrócił się na pięcie i już chciał popędzić w przeciwnym
kierunku, aby nie spóźnić się do pracy, lecz poczuł coś
ocierającego się o nogę. Był to mały, rudy kot. Nie miał obroży
i wyglądał na zaniedbanego. Selim nie pamiętał, kiedy ostatni raz
widział bezpańskie zwierzę. No bo co za bezduszny potwór
zostawiłby słodziutkiego pupilka bez opieki? Zwłaszcza, że
kocurki, króliczki i pieski stanowiły pożądany towar jako
substytut dzieci i partnera.
Napastujący Selima
futrzak już zniknął. Transformował się w piękną, długowłosą
pannę w półprzeźroczystej sukience, noszącą wianek na głowie.
System AR ześwirował, nie potrafiąc zakwalifikować jej ani jako
człowieka, ani androida.
– Prawda przybywa
do tych, którzy jej szukają – rzekła spokojnym, eterycznym tonem
nieznajoma.
– Kim jesteś? –
zapytał Selim, nie mogąc oderwać wzroku od piersi kobiety.
– Nazywam się
Gaia. Jestem uosobieniem natury, całą przyrodą w ludzkim
wcieleniu. Przybywam tu, by oznajmić, że twoje troski są daremne.
– Uff –
odetchnął Selim. – Czy to znaczy, że wkrótce przyrost naturalny
wróci do normy?
– Wręcz
przeciwnie, populacja Homo sapiens skurczy się jeszcze bardziej.
Inaczej harmonia na świecie nie zostałaby przywrócona. I tak
zniszczyliście już zbyt wiele na tej planecie.
– Przecież
zaczęliśmy żyć ekologicznie. Korzystamy z odnawialnych źródeł
energii, ochraniamy inne gatunki i te sprawy…
– Lecz nadal
uciekacie się do najpodlejszych czynów, aby zaspokoić własną
chciwość. Gdy tylko uda wam się przystosować inne planety do
zamieszkania, wyssiecie z Ziemi wszystko to, co cenne. Zostawiacie po
sobie tylko popiół. To niedopuszczalne. Dlatego nałożyłam na
wszystkie żyjące istoty pewne ograniczenie. Gdy tylko zaczynacie
żyć w zbyt dobrych warunkach, odechciewa wam się rozmnażać i
zatracacie się w błahych sprawach. Innymi słowy – wymieracie.
Tego nie da się uniknąć.
– Ale… Ale… –
Selim zaczął się jąkać, próbując wydusić z siebie jakiś
sensowny sprzeciw.
– Nie ma żadnych
ale – odpowiedziała Gaia. – Na mnie już czas.
Kobieta z powrotem
przemieniła się w kota i gdzieś czmychnęła. Osłupiały Selim
przypomniał sobie eksperyment z dwudziestego wieku, zwany przez
niektórych mysią utopią. Gryzonie mimo idealnych warunków życia
długo nie pociągnęły przez degenerację w ich zachowaniach.
Mężczyzna spojrzał na zegarek w kącie pola widzenia. Był
spóźniony o piętnaście minut. Machnął ręką na wszystko i
pospieszył do pracy.
*
Hassan odebrał
przychodzącą wideorozmowę i ujrzał uśmiechniętą twarz brata.
– Siemka, Ibrahim!
– powitał go. – I jak tam, nasz plan wypalił?
– Wygląda na to,
że tak. Wczoraj byłem u rodziców na obiedzie i ojciec nawet nie
zająknął się o dzieciach.
– Doskonale. A już
myślałem, że trzy pensje, które wydałem na wynajęcie
szpiegowskiego metamorfobota, szlag trafił.
– No, dobrze, że
się udało. Na szczęście starszy ma skłonność do wiary w gusła…