Saturday, March 26, 2016

Tetrahomosapiensinol

To był ciężki dzień. Wredni klienci, skąpe napiwki, dokuczająca migrena. Ale jak ktoś kiedyś mądrze stwierdził, nic nie może wiecznie trwać. Zaszło słońce i nastała noc, której tak bardzo oczekiwała Kaelsja. Kubek melisy na uspokojenie i do spania. Materac wydawał się miększy niż zwykle, a świeżo wyprana pościel pachniała lawendą. Ciemność powoli spowijała umysł młodej kobiety, wyrywając jej świadomość ze świata jawy. Z początku błoga nieświadomość, pustka, a potem nadeszły senne wizje.

Kaelsji zdawało się, że jest inteligentną istotą o bliżej nieokreślonym kształcie. Jej fizyczna manifestacja składała się wyłącznie z mózgu. Wokół przebywało wiele bytów o podobnej naturze, lecz niedostępnych, odosobnionych.

Myślała zimno, twardo niczym skała. Wypełniona czernią, tylko gdzieniegdzie błyskały blade, bezwymiarowe kropki światła. Stan piękny w swej prostocie, ale zbyt suchy, pozbawiony emocji.

Pigułka.

Wszystko się odmieniło. Zupełnie nagle, mgnienie oka w porównaniu z poprzednim okresem. Widziała formujące się tchnienie, życie w coraz to nowych i bardziej skomplikowanych powłokach. Dziwne w swoich zachowaniach, czasem rozczulające, a czasem okrutne. W końcu istoty uzyskały świadomość i stworzyły własny system, abstrakcję na przekór otoczeniu. Kaelsję zalała fala słów i idei, jej umysł nie był już chłodny i surowy. I wtedy zdała sobie sprawę, że życie znajduje się w niej.

Obudziła się. Fragment po fragmencie układała sen, aż zapisał się w pamięci jasno i trwale. Przy porannej kawie próbowała odgadnąć jego znacznie. Mimo usilnych starań nic nie przychodziło do głowy. Tylko jeden z aforyzmów w gazecie zdawał się odnosić do wizji.

Bóg stał się Wszechświatem, lecz pozostał sobą.
Bóg stał się Wszechświatem, lecz nie przestał być Osobą.

Towarzyszył Kaelsji przez cały dzień. Widniejący na szyldzie restauracji, zapisany na rachunkach i karcie dań, wypowiadany przez klientów przed posiłkiem. Dziwne, lecz zamiast niepokoić, zaciekawiał.

Godziny mijały i Kaelsja znów znalazła się w łóżku, równie zmęczona jak wczoraj. Długo nie mogła zasnąć, przewracając się z boku na bok i myśląc o inteligentnych stworzeniach, które ostatniej nocy odmieniły jaźń dziwnego bytu. W końcu Morfeusz zlitował się nad nią.

Na początku była tylko człowiekiem.

Skręt, kreska, kartonik.

Znów stała się Wielkim Mózgiem. Czuła, jak cywilizacje rozwijały się na jej komórkach, każda egzystująca inaczej, tworząca i konsumująca na swój sposób. Istoty opuszczały macierzyste neurony. Podróżowały w statkach kosmicznych, spotykały obcych i wymieniały się z nimi pomysłami i wizjami.

Perfekcyjna synergia. Kaelsja zanurzyła się w ekstazie. Vis vitalis ją ubogacała. Perspektywa coraz szersza, sens coraz głębszy.

Zgrzyt.

Na powrót w ludzkim ciele. Szpitalne łóżko. Wrzeszczący lekarz o paskudnej twarzy.
- Ćpunka! Chloropromazyna! Chloropromazyna!

Kolejna zmiana formy. Wojna, wielka wojna w mózgu. Stworzenia niszczą siebie nawzajem, bombardują planety, gaszą słońca, zatruwają atmosfery. Wszystko staje się chłodne i proste, takie normalne. Jednakże po pewnym czasie życie odrodziło się niczym feniks z popiołów, znów dostarczyło haju emocji i idei...

Oddzielenie.

Kaelsja spoglądała na Tego, kim była jeszcze przed chwilą. Wszechświat, umysł skonstruowany z galaktyk. Słyszała, jak do niej przemawia.
- Wasza sztuka niczym psychodelik. Wasza wiedza niczym neuroleptyk. Wasza nadzieja niczym depresant. Wasza wiara niczym stymulant.

Radiobudzik wyrwał ją ze snu. Okropnie bolała ją głowa. Jeszcze ta tandetna piosenka, jakby nie mieli nic lepszego do puszczania...

Because your love
Your love
Your love
Is my drug

No comments:

Post a Comment