Niedziela, słoneczne
popołudnie. Siedzę na ławce w parku, jem kanapkę, piję sok
pomarańczowy z kartonika. I wkurwiam się, bo zapomniałem ipoda z
domu, więc muszę słuchać bredni wygadywanych przez przechodniów.
– Mamo, a to
prawda, że Bóg jest wszędzie?
– Tak, koteczku,
tylko go nie widać.
– Mamo, a ile lat
ma Bóg?
– Nieskończoność.
Istniał od zawsze.
– Mamo, a
nieskończoność to więcej niż milion?
– Tak, koteczku.
Pierdolenie o
Szopenie. Wciąż te same tematy. Polityka, choroby, czyj chłopak
przespał się z Anką, durne pytania dzieci. Tylko dlaczego ten
krzak się pali?
– Psycholu,
Psycholu! – Na dodatek jeszcze gada. Przysięgam, przez ostatnie
dwa tygodnie nawet nie piłem.
– Czego? –
spytałem, zorientowawszy się, że chodzi o mnie.
– Jam jest Pan,
twój Bóg, który…
– Nie powinieneś
mówić mi tego na jakiejś górze? – zauważyłem. – Ta akcja z
gorejącym krzewem była chyba trochę wcześniej.
– Nieważne.
Słuchaj, bo nie będę powtarzał dwa razy, i najlepiej gdzieś to
sobie zapisz. Lambda równa się ha przez em razy fał. I my zatem
mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki
ciężar, a przede wszystkim grzech, który nas łatwo zwodzi,
winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Niech zaś dla
was, umiłowani, nie będzie tajne to jedno, że jeden dzień u Pana
jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień. Nie będziesz
oglądał mojego oblicza, gdyż żaden człowiek nie może oglądać
mojego oblicza. No i tyle w temacie.
Cyprysik gaśnie,
rozglądam się dookoła. Ludzie dalej łażą wte i wewte jak gdyby
nigdy nic. Ale faza. Zaczynam rozmyślać o tym, co przekazał mi
Bóg. Najpierw podał mi wzór na falę materii. Potem zaczął
rzucać jakimiś cytatami z Biblii. Zdają się być zupełnie
niezwiązane ze sobą, ale gdyby je tak skorelować z tymi pytaniami,
które przed chwilą mała dziewczynka zadawała swojej mamie…
Eureka.
Grzech to ciężar.
Ciężar to masa razy grawitacja. Bóg jest bez grzechu, więc nie ma
masy. Jeśli masa będzie zdążać do zera, to długość fali
będzie zdążać do nieskończoności. Bóg jest rozmyty w całym
kosmosie. Jest wszędzie.
Jeden dzień jak
tysiąc lat. Teoria względności. Jeśli Bóg poruszałby się z
prędkością światła, to czas dla niego stałby w miejscu. Jest
wieczny.
Żaden człowiek nie
może oglądać mojego oblicza. Nawet taki elektron jest zbyt mikry,
żeby odbił się od niego jakikolwiek strumień fotonów i dałoby
radę uzyskać jego obraz. Bóg mógłby być jeszcze mniejszy, na
przykład mierzyć długość Plancka. Nie widać Go.
Czy to oznacza, że
Bóg jest niesamowicie małą cząstką bez masy poruszającą się z
prędkością światła? Przez porównanie do dualizmu
korpuskularno-falowego można by też jakoś wytłumaczyć
jednoczesną boską i ludzką naturę Jezusa…
Pewnie coś pokręciłem, a i tak nikt by mi nie uwierzył. Muszę zbierać się do domu. Jest wpół do czwartej, chyba ściągnął
mi się już nowy Fallout…
No comments:
Post a Comment