Sunday, September 27, 2015

Hiperhelium

 Ludzie posiadali wiele złożonych cech. Jednak tę, którą Mayzee najbardziej podziwiał, a może nienawidził, była zdolność do tworzenia zbiorowej świadomości. Cała cywilizacja stanowiła jeden organizm kierujący się pewnymi wytycznymi uznanymi za dobre dla ogółu. I choć te aksjomaty zmieniały się na przestrzeni czasu, jednostka, która ich nie respektowała, została usuwana niczym gnijąca gałąź. Mayzee czekał na moment, w którym spotka go ten sam los.

Chłopak miał siedemnaście lat i żył w Feryzie. Miasto to wzniesiono na wysokiej górze Nhgrene położonej przy wewnętrznym promieniu Hogumu, ciała astralnego o kształcie torusa będącego domem dla wszystkich ludzi. Feryz uznawano za święte miejsce, bowiem gdy raz na rok słońce przelatywało przez pusty środek planety, był najbliżej macierzystej gwiazdy. Dzieci Gali
i Kehra gromadziły się tam, by czcić Światło, pierwszy dar boskiej pary, w przepięknych, starożytnych świątyniach.

Oczywiście Feryz nie przeżywał oblężenia pielgrzymów jedynie podczas hiperhelium. Całe rzesze przyjezdnych przewijały się przezeń praktycznie każdego dnia, sporo osób mieszkało tu również na stałe. Ktoś musiał zapewniać ludziom dach nad głową, żywić ich i leczyć. Przy tym ostatnim udzielał się Mayzee. Pracował w niewielkim zakładzie alchemicznym należącym do jego babci. Podobno miał talent do tworzenia eliksirów, choć osobiście twierdził, że przyjęto go tam z litości. Nie nadawał się na bycie kowalem czy strażnikiem, a rodzice nie pozwoliliby mu na bezczynne gnicie w domu. Siedział więc w zatęchłej piwnicy, miażdżąc w moździerzu akwamarynowe muchomory, doglądając fermentacji glistorostów czy gotując wywary z górskich szczurów. Od czasu do czasu dostawał reprymendy od babci za opieszałość lub niedokładność. Nie przejmował się nimi zbytnio, zresztą jak całym otaczającym go światem. Ciągle bujał głową w chmurach. Byłby świetnym kapłanem, gdyby nie uważał galakheranizmu za stek bzdur. Z istnieniem osobowych Bogów wiązało się zbyt wiele paradoksów, żeby mógł w nich uwierzyć. Większość społeczeństwa sądziła jednak inaczej, więc Mayzee wolał nie wychylać się ze swoimi poglądami. Kontemplował je w ciszy podczas wolnych chwil, które spędzał w niewielkim pokoju na poddaszu służącym za sypialnię.

Czynił to właśnie pewnego letniego dnia. Zbliżała się krótka noc, słońce powoli zachodziło za przeciwległy wałek hogumskiego obwarzanka. Leżące na nim krainy powoli pogrążały się w ciemnościach, a ich mieszkańcy szykowali się do snu. W Feryzie oznaczało to godzinną przerwę od pracy, zazwyczaj spędzaną na drzemce. Dziwne rytmy dobowe zależące od położenia danego miejsca na gigantycznym torusie były dowodem nie na wspaniałość, lecz głupotę Stwórców, przynajmniej według Mayzeego. Po co komu potrzebne dwie noce, z których jedna trwała na tyle krótko, że nie można było nawet porządnie się przekimać? Ci z zewnętrznej części obwarzanka mieli jeszcze gorzej, tam przez większość czasu nie dochodziło naturalne światło. No i jeszcze to przeklęte hiperhelium. Panował wtedy straszny upał, a tłumy spoconych ludzi podniecających się tym, że Słońce zakreśla ósemkę zamiast koła, nie stanowiły najmilszego towarzystwa. Święto odbywało się już za dwa dni. Przytłoczony tym faktem Mayzee odszedł od wąskiego okienka i oklapł na łóżko. Może prześpi się choć chwilę, zanim babka znów zagoni do roboty. Nagle usłyszał jakieś stłumione krzyki dochodzące z parteru. To mógł być niezadowolony klient, albo w gorszym przypadku napad. Mayzee wstał i zbiegł po schodach. Przy ladzie stał siwy, brodaty mężczyzna i szarpał babcię Beulinę za fartuch.

- Co tu się dzieje? - spytał chłopak.
- To ty! - staruch wskazał palcem na Mayzeego. - Przez ciebie moja córka nie żyje!
- Ginarze, uspokój się! - krzyknęła Beulina.

Młody alchemik kojarzył skądś tego gościa. Dosyć często przychodził do ich sklepu i zamawiał mnóstwo mikstur. Teraz zbliżał się w jego kierunku z zaciśniętymi pięściami. Wyglądał na naprawdę wściekłego. Mayzee domyślał się, że pewnie zepsuł któryś z eliksirów przez nieuwagę lub lenistwo. Być może niebiański syrop, nie chciało mu się dogotowywać go do końca. Ale żeby ktoś od tego umarł?

- Zapłacisz mi za to! - wydusił przez zaciśnięte zęby Ginar.

To nie były czcze pogróżki. Starzec rzucił się na chłopca, ale ten odepchnął go na regał z książkami i wybiegł z zakładu. Ktoś wreszcie zabrał się za odcinanie chorej gałęzi. Lecz Mayzee nie chciał ponosić konsekwencji za ignorancję. Wcześniej było to czymś odległym, wręcz nierzeczywistym. Teraz naprawdę chcą go dorwać. Wystraszony popędził gdzieś na oślep, byle dalej od sklepu.
Ginar po chwili podniósł się z ziemi. Poniosła go brawura. Miał szczęście, że młodzieniec uciekł zamiast wdawać się w bójkę.

- Nic ci nie jest? - spytała Beulina. - Możesz mi opowiedzieć wszystko jeszcze raz, powoli i spokojnie?
- To także twoja wina – rzucił mężczyzna. - Nie sprawdziłaś, czy eliksir był dobry. Ouhyn spodziewała się dziecka. Cierpiała na bóle brzucha, więc wypiła lekarstwo od was i... - Po policzkach Ginara popłynęły łzy. - Ja straciłem jedyną córkę...
- Przykro mi. - Beulina również wyraźnie posmutniała. - Tyle razy mówiłam Mayzeemu, żeby uważał! Nie mogę ciągle go pilnować. Jestem już stara, ledwie nadążam z pracą. Nic na to nie poradzę. To poważna sprawa, lepiej żeby rozstrzygnął ją Boży Sąd. Musimy tylko znaleźć chłopaka. Gala wie gdzie on się teraz podziewa...

*

Mayzee zatrzymał się w wąskim zaułku przy ulicy Królewskiej. Był zmęczony ucieczką i nadal mocno zdezorientowany całą sytuacją. Nie wiedział, co dalej robić. Jeśli rzeczywiście ktoś przez niego zginął, chłopak miał nie lada kłopoty. Niedługo o przestępstwie będzie wiedziało całe miasto. Mógłby udać do innej części Hogumu, na przykład na południe, ale nie miał przy sobie pieniędzy ani jedzenia. Niechybnie czeka go kilkanaście lat w celi, o ile wcześniej Ginar nie zemści się na nim. Będzie musiał spróbować uciec z Feryzu. Ale najpierw odpocznie.

Usiadł na bruku, opierając się plecami o ścianę kamienicy. Panowała niemal całkowita ciemność, tylko w niektórych oknach migotały świece. Mayzee tym razem cieszył się z faktu istnienia krótkiej nocy. Zauważy go mniej osób. Na całe szczęście bramy do miasta pozostawały otwarte przez cały czas, a straże nie pilnowały przejścia od setek lat. Życie w czasach pokoju miało swoje zalety.
Młody alchemik wstał i ruszył w dalszą drogę, lecz nagle poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
- Dobra robota, mój synu.

Mayzee odwrócił się. W mroku niewiele widział, lecz był w stanie zauważyć, że ktoś, kto go zatrzymał, ma na sobie dziwną, pozbawioną otworów maskę o nieregularnym kształcie. Był ubrany w czarny płaszcz i skórzane rękawice.

- Kim jesteś? - zapytał przerażony chłopak.
- Jestem twoim Bogiem – odparł nieznajomy.
- Ty to Khar?
- Nie. Khar obróciłby cię w pył za liczne przewinienia, jak lubią to nazywać sprawiedliwi. Ja nazywam się Bdaad, Bóg Zawiedzionych Oczekiwań.
- Ja chyba śnię. – Mayzee pokręcił głową. - Muszę się obudzić!
- Wyparcie. - Głos Bdaada zawibrował w uszach młodzieńca. - Jakie to... Ludzkie. Nie, chłopcze, to wszystko dzieje się naprawdę. Przyczyniłeś się do pomnożenia mojej chwały. Odebrałeś kilku osobom nadzieję na radość. Nie doczekają się potomka. Pogrążą się w rozpaczy po stracie ukochanej córki i żony.
- Ona była w ciąży? - Praktykant osłupiał. - Ja nie chciałem tego zrobić, wcześniej nawet Cię nie znałem...
- Ale ja tak – rzekł Bóg. - Teraz zostaniesz moim sługą.
- Nie wiem, co o tym myśleć – wyznał Mayzee. - A co, jeśli się nie zgodzę?
- Mocno się zawiedziesz.

Bdaad chwycił za krawędź swojej maski i odchylił ją, zupełnie jakby otwierał drzwi. Nie miał twarzy. Jego oblicze stanowiła bezkresna otchłań wypełniona setkami mieniących się, kolorowych plam. Mayzee poczuł, jak głębia go zasysa, jak jego ciało opuszcza znany mu świat. Ciemny zaułek stał się maleńkim punktem wśród feerii barw, aż w końcu całkowicie zniknął.

*

Przeklęty chłopak przepadł gdzieś bez śladu. Nie odnalazł go nawet Mhurem, który dowiedziawszy o śmierci żony po powrocie z pracy osobiście praktycznie cały Feryz. Lecz wymierzenie kary Mayzeemu nie przywróci życia Ouhyn. To najbardziej bolało Ginara. Gdy tylko zamykał oczy, widział, jak jego córka upada, wymiotuje krwią, cała się trzęsie, by w końcu zastygnąć w bezruchu. Czuł, że te obrazy utkwią mu w pamięci do końca bezsensownego już życia.

Linia rodowa została przerwana. Wycięto z niej dwie osoby za jednym zamachem. Ginar kochał obie z całego serca, chociaż jedna z nich nawet nie zdążyła się narodzić. Pozostała tylko pustka. Pustka, która po pewnym czasie powinna zniknąć, bo przecież Ouhyn i jej dziecko byli już w lepszym miejscu, razem z Galą i Kherem. Każdy dobry człowiek prędzej czy później tam trafia. Lecz dla Ginara była to odległa perspektywa, wręcz niewyobrażalna. A może nawet i nierzeczywista. Kto bowiem jest w stanie z całą pewnością stwierdzić, że śmierć nie jest końcem istnienia? Dla starego człowieka klęczącego przed martwym ciałem córki leżącym na katafalku to wątpliwość straszna, a zarazem trudna do odrzucenia pod ciężarem rozpaczy.

Ginar spojrzał na obraz przedstawiający parę Bogów. Prosił ich o cud wskrzeszenia, albo chociaż jakiś znak, który utwierdzi jego wiarę w ponowne spotkanie z ukochanymi. Co jakiś czas modlitwy ustępowały użalaniu się na własnym losem. Choć do świątyni przybyły setki osób chcących pożegnać Ouhyn, Ginar czuł się całkowicie samotny, jakby zawieszony w nicości. Nawet jeśli Gala i Kher byli prawdziwi, nie mogli przełamać jego odosobnienia.

*
Święte księgi wspominały o wielu nadnaturalnych zjawiskach. Żadne z nich nie mogło jednak równać się z lewitowaniem w bezkresnej przestrzeni. Przemieszczające się w niej barwne plamy, widoczne, lecz nienamacalne, sprawiały, że Mayzeemu kręciło się w głowie.

- Co to za miejsce? - Chłopak zdziwił się, bowiem usłyszał swój głos, chociaż zdawało mu się, że wypowiada te słowa jedynie w myślach.
- Moja głowa – przemówił wibrującym tonem Bdaad. - Jesteś aż tak niedomyślny?
Mayzee nie wiedział, co odrzec. Cała sytuacja była wręcz okrutnie nierealna, odbierała niemal wszelkie zdolności do przeprowadzania logicznych analiz.
- Wygląda na to, że sprzeciwianie się Tobie nie ma sensu – wyznał po chwili młody alchemik. - Możesz przynajmniej wyjaśnić, co masz zamiar ze mną zrobić? Wspominałeś o tym, że zostanę Twoim sługą.
- Zgadza się – odparł Bóg.
- Na czym to miałoby polegać? - zapytał Mayzee.
- Wkrótce się dowiesz.

Chłopak nagle poczuł, jak ciągnie go jakaś niewidzialna siła. Zbliżał się z zawrotną prędkością do niewielkiego, czarnego punktu, który z czasem rósł, by stać się dosyć sporą wyrwą w kolorowej sferze. Mayzee przeleciał przez niego i wylądował pod gwiaździstym niebem Hogumu.

- Gdzie jesteśmy? - Praktykant rozglądał się po okolicy, lecz widział jedynie gęsty, bukowy las.
- Kilkanaście mil na północ od Feryzu – odrzekł Bdaad. - Powiedz mi, co kryje się w twoim sercu?
- Hę?
- O czym marzysz? Jakie jest twoje najskrytsze pragnienie?
- Aha, o to chodzi – zorientował się chłopak. Był odrobinę przerażony tajemniczym zachowaniem dziwnej istoty. - Chciałbym do końca życia nie pracować, nie musieć znosić towarzystwa idiotów, po prostu mieć spokój. To tyle, jeśli mam być szczery.
- Doskonale. Chodź za mną. Tylko ani słowa.

Mayzee mocno zacisnął usta, jakby bał się, że przez przypadek coś powie. Było bardzo ciemno. Hogum nie posiadał księżyca, a gwiazdy dawały jedynie słabe światło. Po kilku chwilach marszu w milczeniu dotarli na polanę na skraj lasu. W oddali widoczna była góra Nhgrene i spoczywający na niej Feryz. Jasne punkty rozsiane po całym mieście były z pewnością ogniskami zapalanymi na wieżach świątyń i basztach przy murze.

- Czuwają – rzekł Bdaad. - Dziś Słońce ma znaleźć się w środku świata.
- To już hiperhelium? Zdawało mi się, że minęła ledwie godzina - powiedział Mayzee, po czym zasłonił usta zorientowawszy się, że złamał zakaz Boga.
- Czas jest dla was dziwną rzeczą – odparł jak gdyby nigdy nic Bdaad. - Stoi w miejscu, gdy chcecie, by już upłynął. Pędzi, gdy chcecie go zatrzymać. Doprawdy ciężko dogodzić ludziom.
- Święte słowa – przyznał mu rację chłopak. - Przekonałem się o tym na własnej skórze.
- Usiądźmy – zarządził Bóg. - Twoje pragnienia nie są dobre dla mojego istnienia – dodał. - Są prawdziwe, lecz wiesz, że nigdy się nie spełnią, dlatego nie wyczekujesz ich realizacji. Odebranie nadziei nie sprawi ci bólu. Im zaś – wskazał dłonią na Feryz – wręcz przeciwnie. Głęboko wierzą, że hiperhelium nadejdzie dziś tak samo jak każdego roku. Obawiam się, że mocno się rozczarują.
- Dlaczego cieszysz się z czyjejś trwogi, jeśli mogę spytać?
- To nie mój wybór, tylko konieczność – odpowiedział Bdaad. - Widzisz, Bogowie są niczym innym jak wyobrażeniami o pewnych rzeczach. Nie istniejemy bez waszych myśli. To one nas karmią, dają nam siły. Niektórzy, na przykład Gala i Kher, powstali świadomie, inni, jak ja, są jedynie efektem ubocznym.
- Nie rozumiem - wyznał Mayzee. - Czy to oznacza, że jesteście tylko iluzją?
- Nie. Żyjemy naprawdę. Ale to wy o tym decydujecie, przynajmniej po części. Gala i Kher znikną, gdy tylko ludzie inaczej wytłumaczą sobie siły rządzące światem. Ja jestem wieczny. Nikt bowiem nie może egzystować bez oczekiwań. Czy matka, płodząc dziecko, liczy się z tym, że może ono nie przeżyć porodu? Czy rolnik, siejąc zboże, rozważa niepewność jego wykiełkowania? Nie. Każdy w głębi duszy chce, żeby działo się dobrze. A często jest wręcz przeciwnie. Tylko proszę, nie uważaj mnie za okrutnego. Ja tego nie prowokuję. To ślepy los albo wy sami zawodzicie innych. Ja tylko oddycham waszym żalem i cierpieniem.
- Skoro na tym Ci nie zależy, to po co Ci sługi?
- Wkrótce się tego dowiesz. A teraz obserwuj horyzont.
Świtało. Słońce pełzło po nieboskłonie, lecz nie zmierzało w kierunku środka gigantycznego torusa. Mayzee nie czuł się ani zmęczony, ani głodny. Czas upływał mu dosyć szybko. Wydawało mu się, że minęła zaledwie chwila, a dar Gali i Khera znikał już za przeciwległym wałkiem obwarzanka. Hiperhelium nie nastąpiło.
- Pragniesz. - Bdaad nagle wstał i zwrócił swoje zakryte stalą oblicze ku młodemu alchemikowi. - Pragniesz tam być, napawać się ich zwątpieniem, oglądać ich skonsternowane twarze, cieszyć się zawodem kapłanów i wiernych. A nade wszystko pragniesz uniknąć kary i przeżyć. Dlatego zaraz zginiesz, stając się moim sługą.
- Ale... Dlaczego? – spytał przerażony chłopak. - Skoro to nie twój wybór, to nie możesz się temu sprzeciwić?
- Nie. Moja wola jest bez znaczenia. Tak miało być. Umarłbyś prędzej czy później, nawet jeśli uniknąłbyś sprawiedliwości w Feryzie. Żegnaj.

Mayzee zerwał się na równe nogi ze strachu, lecz Bdaad niczego nie uczynił. Młodzieniec zaczął biec, lecz nie zdążył nawet dotrzeć do lasu. Na ziemię powalił go ogromny orzeł, który potem rozszarpał mu gardło dziobem. Bdaad z obrzydzeniem nasycił się strachem i rozpaczą chłopca. Nienawidził siebie za to, że musiał żywić się bólem. Chciał przestać istnieć, lecz nie mógł tego uczynić. Bóg Zawiedzionych Oczekiwań będzie karmił siebie dopóty, dopóki nie wyzionie ducha ostatni człowiek na Hogumie.

*

Hipersłońce nie wzeszło ani w tym roku, ani już w żadnym następnym. Niektórzy uznawali to za znak końca czasów, lecz i on nie nastąpił. Kapłani stwierdzili, że brak zmiany orbity gwiazdy jest wolą Gali i Khera. Część osób znalazła sobie nowych Bogów.

Ginar żył dalej, nadal opłakując córkę i wnuka, choć cierpienie po stracie z czasem malało. Pogodził się nawet z Beuliną, lecz wybaczenie nie wypełniało pustki. Na przemian to głęboko wierzył, że kiedyś ujrzy Ouhyn oraz swojego wnuka, to godził się z ostateczną stratą.


Bdaad zaś krążył po świecie w smutku, od czasu do czasu objawiając się swym sługom, również i Ginarowi. Był przy starcu, gdy ten, umierając, widział przed sobą jedynie nieprzeniknioną ciemność i niebyt.

No comments:

Post a Comment