Friday, September 11, 2015

"Mylący napis" - ciąg dalszy "Chaty płaczu"

- Mam już dosyć, odpocznijmy chwilę – wydyszała Paquai, wspierając dłonie na kolanach. - Naprawdę nie mogliśmy pójść okrężną drogą?
- Przechodząc przez szczyt oszczędzamy kilka godzin marszu – wyjaśnił jej Cydas. - Dzięki temu powinniśmy dotrzeć do Luyrun przed zmrokiem. Naprawdę chciałbyś znowu spać pod gołym niebem?
- Nie wiem, czy to nie byłoby lepszym wyjściem – stwierdziła kobieta. - Ludzie traktują nas jak wysłanników ciemnych sił. Nasze historie i znaleziska budzą w nich przerażenie, zwłaszcza woda z jeziorka leżącego na wschód od Vydaru. W Munabie musieliśmy się niemało natłumaczyć, aby uwierzyli, że to nie my zabiliśmy tamtych ludzi ze spalonej chaty.
- To normalne, że boją się nieznanego. I właśnie dlatego za cel postawiliśmy sobie rozwiewanie tajemnic. Nasze wyprawy powinny służyć rozwojowi cywilizacji.
- Tak? A ja myślałam, że robimy to dlatego, że jesteśmy cholernie ciekawscy i nie potrafimy usiedzieć na miejscu.
---Podróżnicy zaśmiali się głośno. Paquai odgarnęła z twarzy spocone grzywkę w kolorze oberżyny, oparła się o jeden ze świerków, które wraz ze wzrostem wysokości nad poziomem morza stopniowo wypierały buki, wyciągnęła manierkę i wypiła kilka łapczywych łyków wody.
- Daj mi parę minut – poprosiła towarzysza. - I co się tak patrzysz, jesteś facetem, masz lepszą kondycję!
- No dobrze, niech ci będzie. Sam też ledwo wytrzymuję.
---Cydas usiadł na spróchniałym pniu. Przyłożył pięść do podbródka, jak to miał w dziwnym zwyczaju, i skierował wzrok gdzieś w dal. Okrągła, gładka twarz i czarne, kędzierzawe włosy doskonale pasował do wizerunku marzyciela. Nie można było jednak nazwać go przystojnym, przynajmniej dla Paquai. Był zbyt szczupły – nie lubił jeść dużo, a dalekie wędrówki pochłaniały każdy nadmiar tłuszczu – a przez delikatną facjatę wyglądał na sporo mniej niż dwadzieścia dwie wiosny. Ona z kolei stanowiła przedmiot fascynacji wielu mężczyzn. Cynamonowa opalenizna, fioletowe oczy oraz wydatne piersi i pośladki nadawały jej egzotycznego powabu. Nie w głowie były jej jednak romanse. Jakiekolwiek głębsze przywiązanie emocjonalne przy awanturniczo-podróżniczym stylu życie stanowiłoby tylko zbędny ciężar. Wierny przyjaciel dający oparcie w trudnych chwilach w zupełności wystarczał.
---Paquai wzięła kilka głębokich oddechów, oderwała plecy od drzewa i dała znak, że jest gotowa do dalszej drogi. Cydas wstał i razem ruszyli w drogę. Zbocze było wyjątkowo strome, a przez mokrą ściółkę łatwo było o poślizg. Mimo tego wędrowcy niestrudzenie stawiali krok za krokiem. Pół godziny wspinaczki później dotarli już na wierzchołek góry zwanej Tremajune, co w języku Fyhanu oznaczało „Omszałe głazy”. Swój przydomek zawdzięczała dosyć sporej formacji skalnej znajdującej się na szczycie, która przewyższała największe drzewa, i dzięki temu była doskonałym punktem obserwacyjnym.
- Wchodzimy na górę? - zaproponował Cydas.
- Takich widoków nie odmówię nigdy, choćby przechodziła tędy po raz setny – wyznała Paquai. - Ale najpierw coś zjedzmy.
---Kobieta wyciągnęła z plecaka trochę suszonej wieprzowiny i poczęstowała towarzysza, lecz wziął tylko niewielki kawałek. W pośpiechu przeżuli mięso i zbliżyli się do skały.
- Spójrz, ktoś wyrył tam jakiś napis – zauważył Cydas.
- „Hisud”. Ale przecież to nie ten szczyt – zdziwiła się jego przyjaciółka. - Hę? Co się dzieje?
---Nagle wszystko dookoła nich zaczęło się rozmywać, a następnie znowu stało się ostre, jednak stos głazów gdzieś zniknął, drzewa zmieniły swoje miejsca, a na prawo, nieco poniżej podróżników pojawiła się niecka z wodą, z której wpływał mały strumyczek.
- Teraz rzeczywiście jesteśmy na Hisudzie. – Cydas ze spokojem skomentował to, co stało się przed chwilą.
- Coś przeniosło nas cztery dramekany na południowy zachód. Albo tak nam się tylko zdaje.
- Twierdzisz, że może być tylko iluzja? - mężczyzna podszedł do najbliższego drzewa i zastukał w korę. - Wygląda na prawdziwe.
- To nastąpiło zaraz po tym, jak przeczytałam ten napis. Czyżby te głazy też były artefaktem?
- Może sam sposób, w jaki go wyryto był związany z magią. Musimy to sprawdzić.
- Ale wiesz, że to oznacza spore wydłużenie trasy? Stąd mamy tylko sześć dramekanów do Luyrun, a jeśli wrócimy na Tremajune, łącznie przejdziemy jedenaście dramekanów.
- I co z tego? Nie wolno nam zostawiać takiego odkrycia na później.
- Jeszcze niedawno zależało ci na dotarciu do ludzkich siedzib przed zmrokiem! Uch, niech ci będzie.
---Bez zwłoki skierowali się na północny wschód.

*

---Szlak na przełęczy pomiędzy dwoma szczytami był wyjątkowo trudny. W niektórych miejscach był wąski na dwie stopy, a po obu stronach znajdowały się wysokie urwiska. Wędrowcy przebywali właśnie jeden z takich fragmentów drogi.
- Ostrożnie! - krzyknęła Paquai, po tym, jak stopa Cydasa prawie ześlizgnęła się z uskoku.
- Spokojnie, przecież uważam.
- Właśnie widziałam...
- Hej, słyszysz to? - Cydas wskazał na koronę jednego z drzew, rosnącego tuż przy ścianie urwiska. - Coś tam się rusza.
---Nagle z buka zeskoczył zakapturzony mężczyzna i wyciągnął zza pazuchy szablę. Podróżnicy usłyszeli za sobą głuche łupnięcie. Kolejny zamaskowany napastnik z morgenszternem w ręku skutecznie odcinał im drogę ucieczki.
- To już koniec waszej zabawy w odkrywców – powiedział zbój dzierżący szablę. - Nie wymkniecie się nam.
- Zaraz zaraz – odezwała się Paquai. - Kim jesteście i dlaczego nam grozicie? Jesteśmy tylko zwykłymi wędrowcami, nie chcemy nikomu zaszkodzić.
- Nie chcecie, ale to robicie. Wtykacie nos w nie swoje sprawy, a potem opowiadacie wieśniakom wasze historyjki. Ludzie i tak wiedzą już zbyt dużo.
- Dlaczego mielibyśmy tego nie robić? Mamy prawo lepiej poznawać Lokamon. To służy wszystkim.
- Mylisz się, głupcze...
---Nieznajomi zaczęli zbliżać się do Paquai i Cydasa. Para przyjaciół miała przy sobie sztylety, lecz nie znali się na walce. Do tej pory starali się unikać konfliktów. W tej chwili to było niemożliwe. Napastnicy byli już gotowi do ataku, gdy nagle zastygli w bezruchu. Jeden z nich upadł na szlak i roztrzaskał się na tysiące małych kawałeczków, zupełnie jakby był zrobiony z lodu. Drugi zleciał z uskoku i spotkał go ten sam los. Podróżnicy otworzyli usta szeroko ze zdziwienia.
- Nie musicie dziękować.
---Dziwny głos zdawał się dobiegać z ziemi, tuż przy stopach Paquai. Oboje spojrzeli na dół, lecz nie zauważyli nic interesującego poza lśniącym, niebieskim chrząszczem wielkości dwóch paznokci.
- Tak, to ja to zrobiłem. - Owad wzbił się w powietrze i usiadł na ręce kobiety.
- Kim oni byli? - spytał Cydas. - I czym ty jesteś?!
- Nie wnikałem w to zbytnio. Wiedziałem jedynie, że są jednymi z tych, którzy nie chcą dzielić się swoją wiedzą z innymi. Wy stanowiliście dla nich przeszkodę. Dlatego was śledzili, i wykorzystali waszą ciekawość do wpędzenia w pułapkę.
- Chodzi o magię i artefakty? – dociekała Paquai.
- Jeżeli tak to nazywacie... Niektórzy pragną, żeby sekrety tego świata były znane tylko im. Traktują to jako przewagę. Wy nie jesteście tacy... skupieni na własnym powodzeniu. I dlatego was uratowałem.
- Jesteś wyjątkowo dobrym... chrząszczem – uznał niepewnie Cydas. - Masz jakieś imię? 
- Nie jestem chrząszczem. A może i jestem? Z resztą, to tylko zewnętrzna powłoka. Jeśli zaś chodzi o imię – nie posiadam żadnego. Kiedyś zwano mnie Prorokiem. Ale to były dawne czasy. Wiele się zmieniło. Wybaczcie, wiem że macie jeszcze wiele pytań, ale muszę już was opuścić. Jestem potrzebny w innych miejscach.
---Owad odleciał i po chwili zniknął wędrowcom z oczu.

No comments:

Post a Comment