Łeb mu pękał
niczym orzech włoski traktowany tłuczkiem, a w ustach miał sucho
jak po dobrej porcji kawałów, z których nikt się nie śmieje.
Leżał gdzieś na niesamowicie twardych i zimnych panelach,
udręczony przez nadmierny poziom aldehydu octowego w organizmie.
Z trudem otworzył
oczy. Tyle razy obiecywał sobie, że to już ostatni raz. Jak zwykle
skończyło się na: “No dawaj, ze mną się nie napijesz?”.
Znowu urwał mu się film i wylądował w dziwnym miejscu. Z
pomalowanego na czarno sufitu zwisała pojedyncza lampa okryta
szklanym kloszem. Dźwignął się lekko, żeby rozejrzeć się
dookoła. Znalazł się w niewielkim pomieszczeniu pozbawionym okien.
Ściany były wyłożone matami dźwiękochłonnymi, zaś naprzeciwko
wejścia znajdowało się dosyć duże biurko, na którym stało
sporo sprzętu elektronicznego. Głośniki, laptop, mikrofon i kilka
trudnych do zidentyfikowania pudełek podpiętych do mnóstwa kabli.
Obok miejsca pracy stał niewysoki regał z półkami zapchanymi
płytami CD oraz winylami.
To chyba jakieś
studio nagraniowe - pomyślał Demetriusz, wstając z podłogi. -
Lepiej się stąd zwinę, zanim ktoś mnie tu znajdzie. Tym razem
naprawdę pojechałem po bandzie z melanżem…
Podszedł do drzwi i
delikatnie nacisnął klamkę.
Kuźwa, zamknięte.
Mógłbym spróbować je wyważyć, ale narobiłbym za dużo hałasu,
i pewnie musiałbym zapłacić za naprawę. Poczekam tu trochę, może
ktoś tu przyjdzie i mnie wypuści. Tylko jak ja mu to wszystko
wytłumaczę?
Chłopak zbliżył
się do biurka i zaczął się przyglądać przedmiotom zgromadzonym
w pomieszczeniu. Przecież nikt nie obrazi się, jeśli posłucha
sobie trochę muzyki dla zabicia czasu. Przejechał palcem po
touchpadzie notebooka i otworzył folder o nazwie “Nowe utwory”.
Jego wzrok wciąż
musiał nieco szwankować. Eksplorator plików twierdził, że w
zbiorze znajduje się grubo ponad dwieście bilionów wave’ów.
Zmrużył oczy i starał się jeszcze raz odczytać kilkunastocyfrową
liczbę w prawym dolnym rogu okienka.
Przecież tam jak
byk jest napisane: dwa trzy dwa siedem cztery dwa pięć dwa osiem
cztery dwa jeden dziewięć zero trzy. Coś musi być nie tak z
komputerem.
Wzruszył ramionami,
po czym założył brązowe sennheisery i odtworzył pierwszą
ścieżkę z listy. Jego bębenki zostały wprawione w drgania amen
breakiem w tempie stu siedemdziesięciu czterech uderzeń na minutę
uzupełnionym zsamplowanymi dźwiękami pianina. Zamknął oczy i
odprężył się, wsłuchując się w rytm piosenki.
***
Gdy rozkoszował się
linią basową jednego z jump-upowych kawałków, ktoś ściągnął
mu słuchawki z głowy. Ze strachu o mało co nie spadł z obrotowego
fotela.
– Jak się tutaj
znalazłeś? – zapytał siwowłosy, brodaty mężczyzna ubrany w
śmieszną różowawą sukienkę.
– Ten, tego, no…
– wydukał mocno zmieszany młodzik. – Trochę popiliśmy i
obudziłem się tutaj. Przysięgam, nie chciałem nic ukraść!
– To znowu te
cholerne dubplate’y. – powiedział do siebie starszy pan, nie
zważając na tłumaczenia intruza. – Chyba muszę w końcu dać
sobie z nimi spokój.
– Jest pan szefem
tego, yyy, studia? – ośmielił odezwać się Demetriusz. – Te
nagrania są naprawdę świetne.
– Powiedzmy. To
nic nadzwyczajnego. Nie mam co zrobić z wolnym czasem, więc bawię
się w tworzenie muzyki.
– Czy pan sam
skomponował to wszystko?
– Ta.
– Niesamowite!
Występuje pan pod jakimś pseudonimem? Na komputerze widziałem
tylko tytuły utworów. Koniecznie muszę kupić jeden z pana
albumów.
– Mam różne
ksywy. Jedni mówią na mnie Jahwe, drudzy Allah, inni Ahura Mazda,
jeszcze inni Izanagi…
– Pan jest…
Bogiem?
– Ech, nie lubię
tego określenia. Wolę nazywać siebie Pierwszym Didżejem.
– Czy ja umarłem?
Pójdę do piekła? – Wystraszył się chłopak. – Proszę, tylko
nie to! Przyznaję, trochę naskrobałem w życiu, ale…
– Piekło? Jakie
znowu piekło? Czego ci hejterzy o mnie nie wymyślą! Prawdziwy
twórca nigdy nie porzuca swoich dzieł. Niestety, na raj musisz
sobie jeszcze trochę poczekać. Nie zdążyłem jeszcze zmasterować
piosenki, w której jesteś tylko składową harmoniczną werbla. No,
miło się gawędziło, ale musisz wracać do swojego wszechświata.
Bez ciebie nie ma tego doskonałego brzmienia…
Przedwieczny
Selectah z głowy wziął do ręki dziesięciocalowy krążek pokryty
lakierem nitrocelulozowym, upchnął do niego nieszczęsnego
człowieka i następnie odłożył płytę na półkę.
– Co ja to miałem
zrobić… – mruknął pod nosem siadając przy biurku. – A,
zamówić nowy mikser!
***
– Demek, obudź
się! Za chwilę starsi wracają z nocki.
Nastolatek, słysząc
głos swojej siostry, rozwarł powieki i podniósł się z podłogi.
– Co się stało?
– spytał. – Nic nie pamiętam.
– Wróciłeś
pijany z baletów, zacząłeś słuchać muzyki na bombie i zasnąłeś
– wyjaśniła mu. - Ogarnij się szybko i sprzątnij ten burdel.
Chyba nie chcesz zaliczyć przypału?
Demetriusz omiótł
wzrokiem mieszkanie. Rzeczywiście, narobił niezłego bałaganu.
Wszędzie walały się kompakty z muzyką, szklany stolik do kawy był
cały umazany sosem salsa, zaś na dywanie leżało mnóstwo
pokruszonych nachosów. Trzeba to doprowadzić do porządku. Ale
najpierw musi się czegoś napić. Poszedł do kuchni i opróżnił
litrową butelkę mineralnej.
– Śniło mi się
coś głupiego. Tylko nie mogę sobie przypomnieć, co…
– Sen mara, Bóg
wiara, jakby to powiedziała nasza babcia – odrzekła mu
beznamiętnie Eulalia.
– Fajna nuta –
wyraził swoją opinię o utworze sączącym się z głośników
podłączonych do leżącego ekranem do dołu smartfona jego
bliźniaczki. – Chyba gdzieś już ją słyszałem. Jaki to był
tytuł? A, już wiem: “Shifting of the Universe”, czy jakoś tak.
– Skąd to wiesz?!
– zdziwiła się dziewczyna. – Przecież dopiero co puściłam
swój stream na Soundcloudzie. Ten kawałek został wrzucony pięć
minut temu, a artysta napisał, że nigdy wcześniej go nie
publikował…
Demetriusz
wybałuszył oczy, słysząc odpowiedź Eulalii.
– Serio? Na pewno
już gdzieś to słyszałem, tylko za chuja nie mogę sobie
przypomnieć okoliczności. Kto to nagrał?
– Breakcendence
Squad. Wczoraj grali w „Neuromancerze”, wybieraliście się tam z
ziomeczkami. Może ten kawałek leciał w ich secie?
– Kurwa, nie wiem…
Chociaż nie, zdaje mi się, że słyszałem go we śnie. Byłem w
studiu nagraniowym i odtwarzałem tę piosenkę z laptopa, a potem
przyszedł właściciel tego studia, który wyglądał jak Bóg, no i
niby był Bogiem…
– Co ty bredzisz?
Chyba przydałby ci się detoks, bo zaczynasz mieć problemy z głową.
I ogarnij w końcu ten bajzel.
Eulalia odwróciła
się na krześle obrotowym i wróciła do przeglądania Instagrama.
Demetriusz pozbierał płyty z muzyką, przetarł stolik morką
ściereczką i odkurzył dywan, po czym poszedł do kuchni zrobić
sobie śniadanie. Nie zbierało mu się na wymioty, więc pewnie
wyrzygał się zaraz po imprezie. Jego pamięć przypominała pokaz
slajdów. Będzie musiał drygnąć do Cyryla albo Łysego, żeby
dowiedzieć się, co się działo.
Po chwili wrócili
rodzice. Pomimo zmęczenia, przed pójściem spać zdążyli wygłosić
Demetriuszowi kazanie o tym, jak bardzo się stoczył, odkąd poszedł
do technikum, oraz o tym, że nie zdobędzie wykształcenia i będzie
musiał zbierać ogórki w Niemczech, o ile wcześniej nie trafi do
kryminału. Nastolatek puszczał wszystko mimo uszu, gapiąc się w
talerz i powoli jedząc jajecznicę. Gdy starsi skończyli już
ględzić i poszli do sypialni, odczekał kilkanaście minut, aby
upewnić się, że wpadli w objęcia Morfeusza, a następnie
wyślizgnął się z mieszkania.
Na klatce schodowej
wybrał numer do Cyryla i przystawił telefon do ucha.
– Siema stary,
pamiętasz może cokolwiek z piątkowego wyjścia?
– Hehehehe.
Wiedziałem że o to zapytasz, królu parkietu. W końcówce
popijałeś Jim Beama cydrem, a wcześniej podobno wbiłeś na
backstage i siedziałeś tam chyba z półtorej godziny!
– Ta, no co ty
gadasz?!
– Seryjnie,
ziomek. Słuchaj, pogadamy później. Gram multi i teraz nie mam
czasu…
– Zasrany no-lajf.
– Ty, żebym ci
zaraz nie wrzucił fajnego zdjęcia na tablicę…
– Dobra dobra.
Porozmawiamy później. Na razie.
– Nom, spoko.
Narka.
Tablica. No właśnie,
jeszcze nie sprawdził Facebooka. Pewnie ma z dwadzieścia zaproszeń
do znajomych od ludzi z imprezy. Szarpnął za klamkę od drzwi i
rozbujał je aż do końca ogranicznika, jednocześnie włączając
transfer danych w telefonie. Dżingiel od powiadomień wybrzęczał
kilkukrotnie. Rzeczywiście, trochę się tego nazbierało. Najpierw
wiadomości. Ruda zapraszała go na domówkę w następny piątek.
Znając życie rodzice go nie puszczą… O, jest coś w zakładce
“Inne”. Jakiś Michał Patarowski.
„Siema, tu Pako z
Breakcendence Squadu. Chcemy pogadac o ostatniej imprezie, nie wiem
czy cokolwiek pamietasz, a wiele sie dzialo :-) jak mozesz to przyjdz
dzisiaj o dwunastej na parkową 20/12. Daj znac czy pasuje ci termin.
Tu masz moj nr 659823901”
Demetriusz sprawdził
jego profil. Nie wyglądał na fałszywkę, dużo fotek z imprez i
obserwujących. Chłopak postanowił wysłać SMS potwierdzającego
przybycie. Chwilę później dostał odpowiedź: „ok bedziemy
czekali”.
Niesamowite. Jeden z
członków najlepszego kolektywu didżejów w mieście zaprosił go
na spotkanie. To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Chociaż, jak
powiadają, alkohol łączy ludzi. Może rzeczywiście dobrze się
poznali?
Do dwunastej zostało
jeszcze sporo czasu. Demek był strasznie zmęczony, ale nie
zamierzał wracać do domu. Ojciec nigdy nie spał długo i pewnie
zaraz wyznaczyłby mu sto różnych pierdół do zrobienia, wcześniej
zrywając go z łóżka. Poszedł do osiedlowego i kupił energetyka
w dużej butelce. Wydał na niego ostatnie pieniądze, zatem był
zmuszony iść piechotą. Po drodze wstąpił do galerii handlowej,
gdzie grał na wystawowym pleju czwórce, dopóki nie przegonił go
ktoś z obsługi. Potem kontynuował niespieszny spacer w kierunku
Parkowej, aż po dwóch godzinach dotarł na miejsce. Nacisnął dwa
razy guzik przy numerze 12. Nikt się nie odezwał, drzwi zaczęły
brzęczeć. Chłopak pociągnął za klamkę i wszedł do środka
wysokiej kamienicy. Wspiął się na czwarte piętro i zapukał do
drzwi. Otworzył mu wysoki koleś w cienkich, brązowych dredach.
– Siema! –
przywitał przybysza. – Ty to Demek, tak? – Nastolatek kiwnął
głową. – Na mnie mówią Pako. Wejdź do środka.
Zapach gandzi unosił
się w całym mieszkaniu. Było ładnie urządzone, lecz niesamowicie
zabagałanione. Wszędzie walały się ubrania, talerze, winyle,
kable, słuchawki. Pako zaprowadził go do salonu, gdzie reszta
Breakcendence Squadu vel Maryn i T-Jay siedziała na kanapie i
oglądała telewizję, racząc się blantem.
– Chcesz? –
spytała T-Jay, podsuwając mu bata.
– Mogę ściągnąć
tróję – odpowiedział odrobinę nieśmiało Demetriusz.
Chłopak wziął
trzy buchy i podał dalej. Jazz był dobry, miał delikatnie
cytrusowy posmak.
– Częstuj się,
czym chcesz. – Michał wskazał przekąski leżące na stoliku do
kawy. – Zrobić ci herbaty?
– Nie, dzięki. –
odparł Demek. – To o czym chcieliście pogadać?
– Co pamiętasz z
naszego spotkania ostatniej nocy? – zapytał Maryn.
– Szczerze mówiąc,
nic. Film urwał mi się chwilę po tym jak skończyliście grać i
wszedł Subtension. Dlaczego pytacie?
– Zdarzyło się
wtedy coś bardzo ważnego – wyznał Pako. - Coś, co może zmienić
cały świat.
Demek zdziwił się.
Jego rozmówca nie wyglądał aż na tak zbakanego.
– Udało ci się
przenieść do Boskiego Wymiaru – kontynuował didżej.
– Boskiego
Wymiaru? Zaraz…
– Michał, on nie
skleja nic z tego, co mówisz – wtrącił się Maryn. – Trzeba mu
wytłumaczyć po kolei i łopatologicznie. Na ostatnich baletach
ostro się naprułeś. Jakimś cudem udało ci się zbajerować
ochroniarzy i wszedłeś do strefy VIP, gdzie odpoczywaliśmy po
występie. Pogadaliśmy chwilę z tobą i postanowiliśmy sprawdzić,
czy jesteś Wybrańcem. Wiem, to brzmi cholernie głupio, ale mówię
serio. Nasz świat w rzeczywistości jest tylko utworem muzycznym
tworzonym przez nadludzką istotę. Znasz takie powiedzonko, że Bóg
jest didżejem? Ono mniej więcej oddaje całą sytuację. Osoby
takie jak ty, mistyczni wybrańcy, są w stanie przenieść się do
innego wymiaru i spotkać Stwórcę osobiście. Udało ci się tego
dokonać ostatniej nocy, ale popełniliśmy błąd. Byłeś zbyt
napierdolony, żeby zapamiętać cokolwiek, o czym ci mówiliśmy. Na
dodatek na chwilę przed transferem zaliczyłeś zgona. Nie udało ci
się zgarnąć sprzętu, którego Bóg używa do tworzenia
piosenek-wszechświatów. Dzięki niemu można kontrolować
rzeczywistość. Chcemy go wykorzystać, oczywiście w dobrym celu.
Dlatego ściągnęliśmy cię tu, abyś dokończył swoją misję.
Demetriusz nie
wiedział, czy śni, czy dostał nagłego nawrotu fazy. Taka historia
mogła by mieć wzięcie w epoce kamienia łupanego, z zastrzeżeniem,
że Bóg grałby na jakimś prymitywnym instrumencie zamiast sklejać
sample w FL Studio, ale nie w dwudziestym pierwszym wieku. Tak czy
inaczej, o ile Breakcendence Squad nie robi sobie z niego jaj, lepiej
jest buszować po Boskim Wymiarze niż zamulać przed kompem
słuchając wątów starszej. Nawet jeśli potem miałby się
obudzić.
– Rzeczywiście,
przypomina mi się coś takiego. Byłem w jakimś studiu nagraniowym
i spotkałem kolesia, który przedstawił mi się jako Bóg.
Nawijałem z nim o czymś, nie pamiętam już dokładnie czym, a
potem przywalił mi dubplatem i odzyskałem świadomość na Ziemi.
– Prawdopodobnie w
ten sposób wepchnął cię z powrotem do naszej rzeczywistości –
wyjaśniła T-Jay. – Poprzednim wybrańcom udało się zdobyć ten
utwór, jednak jeśli nie odtwarza się go na boskim sprzęcie jest
nieodróżnialny od zwykłej piosenki – “Universe” Marcusa
Intalexa i S.T. Files. Potrzebny nam będzie gramofon, CDJ, laptop, cokolwiek.
– Okej –
powiedział Demetriusz. – To co mam zrobić, żeby przenieść się
do świata bogów?
– Istnieje pewien
kawałek, który na to pozwala, i to bez użycia artefaktów, ale
tylko jeśli jesteś wybrańcem. – wyjaśnił Pako, wkładając
kompakt do wieży hi-fi. Wystarczy, że dobrze się w niego
wsłuchasz.
Z głośników
zaczęła wydobywać się muzyka. Delikatne hi-haty, głęboki bas z
syntezatora, kobieta recytująca pierwsze wersy Księgi Rodzaju.
Definitywnie DJ Hype i jego “Closer To God”. Nastolatek zacisnął
powieki. Po chwili zniknął zapach marihuany i uliczny szum
dobiegający z uchylonego okna, a siedzisko kanapy stwardniało.
Piosenka również powoli zaczęła cichnąć, aż w końcu
Demetriusza otaczała jedynie cisza i ciemność. Otworzył oczy.
Siedział na ławce znajdującej się na końcu długiego,
oświetlonego jarzeniówkami korytarza. Wstał i podszedł do
pierwszych drzwi. Na przykręconej do nich plakietce było napisane:
“Balihulalater
a.k.a Knazjon a.k.a 09812738912 a.k.a Szemrzący Strumyk a.k.a…”
Demetriusz przestał
czytać po po trzeciej linijce. Widocznie w innych światach też
wyznają różne religie. Jego interesował Jahwe, czy może też
Allah albo Śiwa.
Rozpoczął
poszukiwania właściwego studia. Przypuszczał, że nie miałby
szans w bezpośrednim starciu z bogiem, więc starał się, aby nikt
nie wykrył jego obecności. Delikatnie stawiał kroki i co chwilę
oglądał się za siebie. W końcu udało mu się znaleźć pracownię
stworzyciela. Pociągnął delikatnie za klamkę i zajrzał do
środka. Wnętrze wyglądało znajomo. Podobnie jak siedzący przy
biurku starszy pan. Miał słuchawki na uszach i był wpatrzony w
ekran macbooka. Demetriusz przewidywał spore szanse na pozostanie
niezauważonym. Nie wyciągnie co prawda niczego spod rąk Selectora,
ale może udać mu się zwinąć sprzęt leżący na szafce z
płytami. Kucnął i zaczął skradać się w jej kierunku. Oddychał
najciszej jak tylko potrafił. Nigdy w życiu tak się nie bał. Ze
spotkania z Policją czy wkurzonymi karkami można jeszcze wyjść
obronną ręką, ale stanąć oko w oko z Bogiem? Ostatnim razem
poszło łagodnie, ale nawet Najwyższy nie ma nieskończonej
cierpliwości do intruzów.
Dwa CDJe i mikser
były w zasięgu ręki wybrańca. Wystarczyło je odpiąć i…
znaleźć winyl, który pozwoli mu wrócić na Ziemię. Z tym mogło
być trochę ciężej, więc postanowił zrobić to na początku. Na
półkach były ułożone dziesiątki płyt. Wyciągnął pierwszą
lepszą. Pudło. Wątpił, by “Stumihamooon” stanowił jedno z
określeń jego uniwersum. Demek próbował przypomnieć sobie, jak
wyglądał tamten nieszczęsny krążek. Był trochę mniejszy,
chyba dziesięciocalowy, i miał zieloną nalepkę…
– Te sample są do
dupy, muszę poszukać czegoś innego.
Serce Demetriusza
usiłowało opuścić klatkę piersiową. Chłopak zerwał się na
równe nogi, a Bóg odwrócił się w kierunku szafki.
– To znowu ty!
Mózg nastolatka
pracował szybciej niż klaster komputerowy. Nie wiedział, dokąd
uciekać, ani co odpowiedzieć. W akcie desperacji sprzedał
Stworzycielowi kopa z partyzanta. Przedwieczny Selectah przewrócił
się do tyłu razem z krzesłem, uderzając potylicą o kant biurka.
Po upadku już się nie ruszał. Wystraszony Demetriusz zamknął
drzwi do studia i zastawił je szafką, zastanawiając się, czy
bycie wybrańcem oznacza posiadanie super mocy. Klęknął przy Bogu
i przytknął palce do jego szyi. Tętno było nadal wyczuwalne.
Czyli nie udało mu się pobić Nietzschego. Tak czy inaczej mógł
teraz spokojnie splądrować studio.
Po kilkunastu
minutach stał ze stosem fantów w rękach. Tuż przed nim, na
podłodze leżał portal do zwykłego świata. Jeden skok i chłopak
z powrotem wylądował w mieszkaniu Breakcendance Squadu.
– I jak? –
zapytał Maryn.
– Izi jak jebanie.
– Demetriusz odłożył sprzęt na stolik. – Jak mu pociągnąłem
z laczka, to się nie pozbierał.
– Co? – zdziwił
się Pako. – Pokonałeś Boga w walce?
– Nie był aż
taki mocny jak przypuszczałem. Może to tylko zwykły człowiek z
magicznym talentem? A my też kreujemy nowe wszechświaty, tworząc
piosenki? Bóg wtedy byłby po prostu “poziom wyżej” od nas…
– Szkoda czasu na
rozkminy. – T-Jay przerwała Demkowi wywód. – Podłączajcie
zabawki.
– Od czego
zaczynamy? – Pako zaczął rozkładać stos elektroniki.
– Niech będą
CDJe. Korzystając z DAWów na laptopie możemy zbyt dużo
namieszać.
– Co zamierzacie
zrobić? – chciał się dowiedzieć Demetriusz.
– Według
poprzednich wybrańców każdy utwór można porównać do osi czasu.
Przewijanie do przodu i do tyłu oznaczałoby podróżowanie w
czasie.
Gdy odtwarzacz był
już gotowy do grania, T-Jay puściła płytę z “Universe”.
Nagle jedynymi istniejącymi rzeczami pozostał Breakcendence Squad,
Demetriusz, dwa CD-Je podpięte do lewitującego w nicości gniazdka,
głośniki i podtrzymujący je stolik do kawy oraz osobliwość. Ten
stan nie trwał zbyt długo, bowiem wszechświat zaczął się
rozszerzać. Powstawała materia, z materii tworzyły się gwiazdy, z
gwiazd galaktyki…
– Łał… –
rozmarzył się Michał.
– Dobra, przewiń
to, przecież każdy wie, jak wyglądały początki. No, może poza
moherami.
T-Jay zakręciła
talerzem, a czas popłynął z zawrotnym tempem. Przed oczami
muzyków i wybrańca migały pierwsze organizmy żywe.
– Muszę
zmniejszyć prędkość odtwarzania, bo gówno widzę – powiedziała
T-Jay.
Artystka przesunęła
pitch slider mocno w górę. Muzyka ucichła – częstotliwość
spadła do rzędu infradźwięków. Wszechświat nadal przypominał
odrobinę przyspieszony film, ale można było zauważyć więcej
szczegółów.
– O, coś
ciekawego.
T-Jay zrobiła bejbi
skrecza i zatrzymała utwór. Znajdowali się w tej samej kamienicy
co wcześniej, ale na oko pod koniec dziewiętnastego wieku. Ówcześni
mieszkańcy zastygli w bezruchu. Maryn podszedł do młodej kobiety z
filiżanką herbaty przy ustach i chciał ją lekko szturchnąć,
lecz jego ręka przeniknęła przez ciało.
– Chujnia z
grzybnią – skwitował. – Myślałem, że będziemy mogli zmienić
historię. Na przykład zabić Hitlera.
– To mogłoby
przynieść nieprzewidziane konsekwencje. – zauważył Pako. –
Poza tym, wystarczy, że rozwiążemy zagadki z przeszłości.
– Albo poznać
przyszłość – dodała T-Jay. – Nie gra mi tylko jedna rzecz.
Jesteśmy prawie we współczesności, a piosenka już się kończy.
Kiedy utwór się
zatrzymał, kalendarz na ścianie pokazywał dwutysięczny pierwszy.
– W tym roku
Marcus Intalex i S.T. Files wydali “Universe” – poinformował
Pako. – Co to może oznaczać?
– Może piosenka
nie jest kompletna, tylko dopisywana na bieżąco? – Demetriusz
podrapał się po głowie. – To oznaczałoby, że mamy starą
wersję.
– Ale lipa. –
Maryn wyglądał na wyraźnie zwiedzionego. – Myślałem, że
będziemy w stanie zrobić coś więcej niż tylko zobaczyć
przeszłość.
– To jeszcze nie
wszystko – przypomniała T-Jay. – Na dobrą sprawę
wykorzystaliśmy dopiero dwie funkcje CDJi. Pako, chcesz spróbować?
– Pewnie.
Michał podszedł do
konsoli i poprosił Demka, żeby dał mu jakąś płytę od Boga.
Chłopak wręczył didżejowi srebrny krążek, a ten załadował go
na prawy deck. Puścił “Universe” jeszcze raz, odpalił też
nową piosenkę i zaczął powoli przesuwać krosfejder. Zarówno
piosenki, jak i wszechświaty zaczynały płynnie przechodzić jeden
w drugi. Równoległe uniwersum zdawało się być znacznie młodsze,
czas nie płynął bowiem tak szybko.
– Co z tego, że
zobaczymy inną rzeczywistość, skoro nie możemy wejść w
interakcję z nią? – Maryn kontynuował narzekanie. – To tak,
jakbyśmy oglądali film.
Odtwarzania nagle
zostało przerwane. Grupka młodych ludzi znajdowała teraz w jakiejś
ogromnej, zatłoczonej sali. Na końcu stał tron zajęty przez
tłuściocha w czerwonych szatach. Po obu jego stronach stali
zakapturzeni mężczyźni dzierżący długie, drewniane laski.
– Co jest, do
chuja?! – krzyknął Pako, bezskutecznie wciskając przycisk
“Play”.
Z kostura gwardzisty
wydobyła się kula światła i uderzyła prosto w stolik z CDJami.
Eksplozja odrzuciła Demetriusza i muzyków na kilka metrów do tyłu.
Wylądowali tuż pod stopami rozwścieczonych ludzi.
– Zostajecie
skazani na śmierć za używanie wulgaryzmów w obliczu króla –
oświadczył im przyboczny, który zaatakował ich chwilę wcześniej.
Zbrojni zaczęli
zbliżać się do skonsternowanych przybyszów z innego wymiaru.
– Zaraz, żądamy
osądu przez walkę! – wypalił Demek.
Członkowie
Breakcendance Squadu spojrzeli na niego zdziwieni.
– No co, w “Grze
o Tron” to zawsze działa. Dobra, Oberyn Martell może nie wyszedł
na tym zbyt dobrze, ale przynajmniej Tyrion przeżył.
– Osąd przez
walkę, powiadasz? – odezwał się król zachrypniętym głosem. –
Jak sobie chcecie, i tak nie macie żadnych szans.
Demetriusz odwrócił
się w stronę tłumu i zapytał:
– Czy ktoś z was
jest gotowy wziąć udział w pojedynku w naszym imieniu? Oferujemy…
– Takiej opcji nie
ma – przerwał mu jeden z gwardzistów. – Ktoś z was musi
walczyć osobiście, skurwysyny.
– Możemy chociaż
wybrać broń? – chciał się dowiedzieć Maryn.
– Oczywiście,
przysługuje wam takie prawo. Szable, szpady, kostury, halabardy, a
może mikrofony?
– Mikrofony? –
zdziwiła się T-Jay. – Czy to oznacza bitwę fristajlową?
– Ma się
rozumieć.
– Dajcie nam
chwilę, musimy się naradzić – poprosił Demetriusz.
Zbrojny skinął
głową, a oskarżeni zebrali się w kółku.
– Walka na rymy
zdaje się być rozsądnym wyjściem, przynajmniej mamy jakieś
szanse – stwierdził nastolatek. - Ktoś z was umie nawijać?
– Nie, zawsze
mieliśmy od tego MC – powiedział Pako.
– Okej, w takim
razie spróbuję coś polecieć. Trzymajcie kciuki.
Demek podszedł do
zakapturzonych nieco niepewnym krokiem. Trochę żałował, że
zgłosił się na ochotnika.
– Postanowiliśmy
zmierzyć się z wami w rapie. Który z was będzie moim
przeciwnikiem?
– Ja. –
Najwyższy z gwardzistów wystąpił z szeregu.
– A zatem
zaczynamy – obwieścił król. – Kolejka po osiem wersów,
pierwszy będzie mój reprezentant.
Z tłumu wyłoniło
się trzech grajków dzierżących bębenek, flet i lutnię. Kiedy
bit rozbrzmiewał już na dobre, zbrojny zaczął rymować.
– Skądś się tu
wziął warchlaku chędożony,
Jak śmiesz przy
królu stać tak przystrojony?
Facjatę masz gładką
niczym białogłowa,
I pewnie też w
portkach ptaka nie chowasz.
Nędznyś mi parobku
wrogiem,
Bowiem jam jest
liryków Bogiem.
Znikaj stąd nim
władca łypnie
Bo życie swe
skończysz niechybnie!
Tłum zaczął
wiwatować. Demetriusz miał mocno pod górkę. Odwrócił czapkę do
tyłu i zacisnął rękę w pięść.
– Nie twój
interes skąd jestem, buraku,
Wasz król jest
tłusty jak żarcie w maku.
Białogłowy sam
pewnie nie zaznałeś,
Za to po mydło w
koszarach się schylałeś.
Jesteś liryków
Bogiem?
Ja Bogiem zamiatałem
podłogę.
Więc daj moim
ziomkom spokój,
Albo rozwali cię
prawdziwy rap z bloków!
– Łał!
– Ale pocisk!
– Rozkurwił!
Pozytywna reakcja
gawiedzi dodała Demetriuszowi pewności siebie. Jego przeciwnik
zaczął się lekko trząść.
– Nie nazywaj
króla grubym, bo, bo…
Gwardzista zamilkł
i stał przez chwilę bez ruchu, po czym uciekł ze sceny. Tłum
zaczął skandować imię zwycięzcy, które wyjawił im Pako.
Demetriusz zbijał piątki i odbierał gratulacje od pozostałych
gwardzistów, jednak zauważył, że władca także stara się
wymknąć.
– Ani kroku dalej,
bo moi fani cię dojadą! – zagroził mu nastolatek. – A teraz
gadaj, dlaczego chciałeś nas zabić. Nie wierzę w gadkę z
wulgaryzmami, twój przydupas sam wcześniej zaklął i nawet nie
zwróciłeś mu uwagi.
– To pułapka
przygotowana przez Boga. Wiedział, że wrócisz, aby ukraść
sprzęt. Chciał dać wam nauczkę, żeby ludzie już na dobre
zaprzestali podróżowania pomiędzy wymiarami, jednocześnie nie
skazując wybrańca na unicestwienie. Widzisz, każdego człowieka
można porównać do bardzo małego fragmentu piosenki. Kiedy tak się
przenoszą ze świata do świata, to tak jakby wstawić linię basową
z dubstepu do marszu pogrzebowego.
– Zaczynam mieć
już dosyć tego starego grzyba! – zirytował się Demetriusz. –
Co on sobie wyobraża? To ja tu jestem wybrańcem! Trzeba pogadać z
nim na poważnie. Pako, co ze sprzętem? Uda nam się przenieść do
boskiego wymiaru?
– Na szczęście
eksplozja niczego nie uszkodziła – odpowiedział Michał. – Ale
nie mamy przy sobie płyty z “Closer To God”, więc musimy
zahaczyć po drodze o Ziemię.
– W porządku. Wy
– Demetriusz wskazał na gwardzistów. – pójdziecie z nami.
Potrzebujemy dobrej obstawy.
Maryn stanął za
konsoletą i krosfejdował wszystkich do mieszkania Breakcendence
Squadu. Potem szybko wyciągnęła płytę z kawałkiem DJ Hype’a z
wieży i wrzucił ją do odtwarzacza. Po chwili cała ekipa znalazła
się na korytarzu w boskich siedzibach. Ze studiów zaczęli
wychodzić Przedwieczni Selectorowie. Kroczyli w kierunku Demetriusza
i jego towarzyszy, na czele nie kto inny jak sam Jahwe.
– Co to kurwa ma
być? – wrzasnął Demetriusz, niesiony na euforycznej fali
poczucia powołania. – Myślicie, że wasze wszechświaty są takie
zajebiste, że nie można w nich nic zmienić? A co z AIDS? Rakiem?
Głodem w Afryce?
– To kara za wasze
przewinienia, grzesznicy! – odparł Allah. – Przemawia przez was
pycha!
Nagle otworzyły się
drzwi z prawej (lub z lewej, jeśli przyjąć perspektywę Boga)
strony i wyszedł z nich niewysoki człowieczek o czerwonej skórze,
zakręconych rogach i gustownej bródce.
– Nie wtrącaj
się, Szatanie – powiedział do niego Ahura Mazda. – To sprawa
między mną a moim dziełem.
– Jak zwykle
robisz zadymę, Izanagi. Słychać was nawet przez wygłuszone
ściany. Nie możesz dać temu chłopakowi trochę swobody? W końcu
jest Wybrańcem.
– Jeszcze czego!
Pewnie, zaraz ustąpię mu miejsca na posadzie Najwyższego!
Wybraniec to tylko nic nie znaczący tytuł, zwykły bug w DAWie.
– Ten bug sprawi,
że twoje rządy upadną, a we wszystkich wszechświatach zwycięży
zło – powiedział stanowczo Angra Mainju. – Kiedy już rozprawi
się z wami, jestem pewny, że dojdę z nim do porozumienia.
– Nic nie znaczący
tytuł… Zło zwycięży… – Demetriusz poczuł się
rozczarowany. – Ale przecież…
Chłopak poczuł,
jak nagle otwiera się jego trzecie oko. Doznał nagłego przypływu
doskonałej mądrości, a wokół jego ciała pojawiła się złocista
aura.
– Gówno prawda! –
krzyknął nastolatek. - Każdy człowiek tworzy swoją własną
piosenkę, a wy nie macie nad nami kontroli! Jesteście tylko
prehistorycznym wymysłem! To już wasz koniec! Super Hadouken Fus
Ro Dah Rasengan Kamehameha!!!
Z rąk, oczu i ust
wybrańca wystrzeliły strumienie ognia otoczone wyładowaniami
elektrycznymi. Połowa budynku została unicestwiona razem z
nadnaturalnymi istotami, odsłaniając Demetriuszowi i przyjaciołom
dziesięciowymiarową przestrzeń astralną.
– To było
niesamowite – zachwyciła się T-Jay.
– Jesteś potężny
– powiedział Maryn. – Z takimi zdolnościami mógłbyś podbić
wszystkie wszechświaty.
– Nie uczynię
tego – wyznał Demetriusz. – Nie na tym polegała moja misja.
Miałem wyzwolić wszystkie stworzenia i to zrobiłem. Teraz zostanę
tu, aby w spokoju medytować. Wy musicie dalej iść przez swoje
życie.
– Będziemy mogli
wpadać do ciebie w odwiedziny? – zapytał Pako. – Myśleliśmy,
żeby nagrać jakieś kawałki z MC, a ty jesteś całkiem dobry.
– Zgoda. Będę
miał mnóstwo czasu na wymyślanie nowych zwrotek…
No comments:
Post a Comment