Friday, September 11, 2015

"Chata płaczu"

---Klin siekiery z każdym zamachem wygryzał kolejne skrawki młodej maramfy. Drzewo mocno się chybotało, gubiąc igły. Tsoman był okropnie zmęczony, lecz pocieszał się faktem, że wkrótce skończy pracę. Po dwóch kolejnych uderzeniach młody mężczyzna kopnął pień i dwumekanowa roślina opadła z hukiem na ziemię. Musiał jeszcze dotaszczyć ją do domu, a to spory kawałek drogi. Obszedł ciemnozieloną koronę i chwycił za czubek, oblepiając wielgachną łapę żywicą. Mocnym szarpnięciem przerwał ostatni pas kory i pospiesznie ruszył w kierunku schronienia, jak gdyby bał się, że inne maramfy zemszczą się za śmierć siostry pod toporem.
---Marsz przez las strasznie się dłużył. Trasę znał już na pamięć. Zbliżająca się zima oznaczała częste wyprawy po opał. Ojciec uznał, że lepiej będzie zgromadzić zapasy teraz, niż przedzierać się przez śniegi, by uzupełniać je na bieżąco. Nigdy nie protestował, gdy robota spadała na niego. Lubił samotne spacery, lecz teraz marzył jedynie o ciepłym posiłku.
---Przybywszy na skraj boru, był już w stanie dostrzec chatę otoczoną zaoranym poletkiem. Jej wznoszenie ukończyli całkiem niedawno, bo niecałe cztery oktawy temu. Do budowy użyli pięknego drewna o jasnobrązowym odcieniu. Było wyjątkowo twarde, a przy tym lekkie. Ojciec mówił, że takie drzewa nie rosły na Fyranie. Chłopak nie miał prawa tego pamiętać, więc traktował to jako ciekawostkę. Najważniejsze dla niego było solidność i ciepło, których nie gwarantowało poprzednie schronienie w Kalum na wybrzeżu. Majuk został tam wraz ze swoją narzeczoną. Tsoman nie dziwił się tej decyzji. Brat miał dosyć ojca i chciał założyć własną rodzinę. On sam miał już mocno zszargane nerwy przez postawę Nausara, lecz radzenie sobie w życiu na własną rękę wydawało się jak na razie gorszą opcją.
---Gdy dotarł na miejsce, zostawił drzewo na podwórzu i wszedł do środka. W nozdrza uderzył go zapach duszonego mięsa.
- Co dziś na obiad? - zapytał podochocony.
- Potrawka z polędwicy – odparł ciepły głos należący do kobiety w średnim wieku.
- Doskonale! To moje ulubione danie – wyznał z radością Tsoman.
- Masz taki sam gust jak matka – odezwał się Nausar.
---Młodzieniec nieco posmutniał. Umarła na nieznaną chorobę dwa lata temu. Ojciec nie potrafił się z tym pogodzić. Choć znalazł nową partnerkę, wciąż wspominał o miłości swojego życia. Czasami, kiedy wypił za dużo samogonu, opowiadał młodszemu synowi o ich pierwszych latach spędzonych razem. Tsomanowi miał w zwyczaju ignorować nudzące go historie, i jeśli nie miał ochoty ich słuchać po prostu kładł się spać, lecz Nausar nie zwracał na to uwagi i dalej plótł pogrążony w alkoholowej melancholii.
---Bansja postawiła na stole garnek z przyrządzoną wieprzowiną, po czym doniosła talerze i sztućce. Tsoman usiadł na krześle i grzecznie czekał, aż ojciec i macocha nałożą swoje porcje. Wiele razy zastanawiał się nad tym, jak wielką i niemalże bezwarunkową miłością Bansja musi darzyć Nausara. Ten człowiek żył przeszłością. Prawdziwą uczuciem darzył jedynie Manirę, matkę Tsomana. Kimkolwiek nie byłaby nowa kobieta, i tak traktowałby ją tylko jako gospodynię domową dodatkowo ogrzewającą łoże.
---Zdawało się jednak, że Bansji przynajmniej częściowo to wystarcza. Była samotna przez bardzo długi czas. Jej rodzina zginęła w zagładzie Fyranu. Na statku transportującym uciekinierów poznała Nausara i Manirę i z czasem została najbliższą przyjaciółką rodziny Hyruganów. Choć nigdy wcześniej nie okazywała tego wprost, czuła coś do ojca Tsomana, więc oczywistym faktem było, że po śmierci Maniry prędzej czy później zastąpi ją.
- Dlaczego zamilkliście? Czyżby nie podobało wam się...
- Och, daj spokój, Nausarze – przerwała mu kobieta. - Rozmawialiśmy ten temat setki razy. Ta strata dotknęła cię o wiele bardziej niż kogokolwiek innego, ale nie możesz ciągle babrać się we wspomnieniach.
---Bliscy dokładali wszelkich starań, żeby wdowiec rozpoczął życie na nowo. Stary dom w Kalum, w którym Hyruganowie mieszkali przez dwanaście lat, wciąż przypominał mu o zmarłej żonie, więc Bansja nalegała na przeprowadzkę w głąb lądu. Ten pomysł spodobał się Majukowi, który mimo szczerych chęci po pewnym czasie miał już dosyć smutków i żali ojca. Pierworodny syn Nausara zorganizował transport dobytku po okazyjnej cenie i obiecał pomoc przy wznoszeniu chaty. Po kilku miesiącach błagań głowa rodziny ostatecznie została przekonana i razem wyruszyli w poszukiwaniu dogodnej siedziby. Osiedli na górzystym terenie, niecałe dwieście pięćdziesiąt dramekanów na wschód od Kalum. Rejony te dopiero były kolonizowane, więc mogli przebierać pomiędzy nienależącymi do nikogo połaciami ziemi. Tsomanowi nie widziało się bytowanie na odludziu, lecz jego brat nie zgodził się na to, żeby został razem z nim w Kalum. Pocieszał się świadomością, że za góra rok miał opuścić dom w celu zarobienia pierwszych pieniędzy i znalezienia towarzyszki życia. Druga część planu zakładała ponowne sprowadzenie do rodzinnego gniazda, aby spłodzić potomków oraz pomagać ojcu i macosze w uprawie ziemi i hodowli zwierząt. Ten cel wyznaczony przez Nausara podobał mu się już nieco mniej.
- Drzewo, które przyniosłem do domu, jest dosyć spore. – Tsoman zmienił nagle temat, aby zapobiec kolejnej scysji. - Oporządzenie go zajmie strasznie dużo czasu. Pomożesz mi, tato?
- Oczywiście, synu – odparł Nausar, starając się trzymać emocje na wodzy.
- Miałeś naprawić bramę do stodoły – powiedziała z wyrzutem Bansja.
- Z pewnością znajdziemy na to czas, we dwójkę szybciej się pracuje. - Chłopak po raz kolejny próbował złagodzić nastroje.
---Wszyscy przestali się odzywać i kontynuowali spożywanie posiłku. Tsoman skończył jako pierwszy i zajął nieco wygodniejszą pozycję na krześle. Zostało wykonane ręcznie przez Nausara, który wykształcił się na cieślę długo przed przybyciem na Lokamon. W cały domu można było podziwiać kunszt jego rzemiosła, od przepięknych zdobień na krokwiach po meble zbite z wręcz nadludzką precyzją. Twórca przytulnej posiadłości Hyruganów przeżuł ostatni kęs mięsa i razem z synem wyszli na zewnątrz, żeby pociąć drzewo. Bansja zajęła się sprzątaniem, przeklinając lenistwo mężczyzn, którzy nie raczyli nawet odnieść naczyń do kuchni. 

*

---Tsoman obudził się późnym rankiem. Dzień spędzony na ciężkiej pracy mocno dawał się we znaki jego ciału. Zastanawiał się, jakie zdania dostanie do wykonania dzisiaj, w myślach jęcząc nad dolą człowieka nieposiadającego znacznego majątku. Każdy, któremu udało się dotrzeć na Lokamon, miał szansę zostać kimś wielkim. Tsoman słyszał wiele historii o ludziach podejmujących się wypraw w głąb lądu i znajdujących ogromne skarby. Nausar zadowalał się jednak spokojnym żywotem rzemieślnika w pierwszej osadzie na nowym kontynencie, pamiętającej jeszcze czasy sprzed zagłady Fyranu. Chłopak pragnął, żeby jego ojciec był odkrywcą, lecz nie dziwił się, dlaczego nim nie został. Jemu też nie chciałoby się tyle podróżować. 
---Powoli otworzył powieki i wyjrzał przez okno. Słońce było już wysoko. Gdzieś w zakamarkach umysłu czaiła się najnowsza opowieść ojca, który wczoraj wieczorem znowu trochę wypił. Nie dowiedział się z niej nic interesującego. Świadomość otrzymania od matki wyjątkowo pięknych ubrań w prezencie na trzecie urodziny wcale nie czyniła go szczęśliwszym. Wygramolił się spod koca, wstał z łóżka, ubrał się i wyszedł ze swojego pokoju do wspólnej izby. Było pusto, Bansja i Nausar pewnie zajmowali się już sprawunkami za zewnątrz. Chata miała jeszcze dwie wydzielone sypialnie, jedną przeznaczoną dla gospodarzy i jedną pustą przygotowaną na powiększenie rodziny. Wzniesienie domu zajęło mnóstwo czasu, a praca była wymagająca nawet po ściągnięciu do pomocy dwóch robotników z pobliskiej osady, niemniej jednak Hyruganowie byli dumni ze swojego dzieła. Piękny odcień drzewa, przypominający nieco bursztyn, dodawał wnętrzu ciepła i przytulnej atmosfery. Tsoman do tej pory pamiętał, jak bardzo męczyli się przy wycince...
---Chłopak zakrztusił się wodą i nieomal wypuścił z rąk dzbanek. To, co zobaczył obok malutkiego pejzażu na pewno było twarzą. I to nie byle kogo. Odłożył naczynie na stół i jeszcze raz spojrzał w tamtą stronę. Ujrzał wizerunek Maniry, relief wystający z równej powierzchni ściany.
- Tsoman, moje dziecko... - przemówiła do niego płaskorzeźba.
- Czym ty jesteś?! - wrzasnął przestraszony młodzieniec.
- Twoją matką, Tsomanie. Nie poznajesz mnie?
---Nie wierzył własnym oczom. To coś było takie rzeczywiste, tak wiernie oddawało wszystkie szczegóły, i na dodatek się poruszało.
- Pewnie mam zwidy. - Tsoman wyparł się zmysłom, nieudolnie próbując mówić spokojnym tonem. - Idź precz, maro!
- Posłuchaj mnie. - Nawet jej głos był identyczny. - Nie wiem, jak się tutaj znalazłam, ale istnieję wewnątrz tego domu...
---Tsoman pospieszył w kierunku drzwi. Relief przesuwał się po ścianie, podążając za nim.
- Zaczekaj! - krzyknęła drewniana Manira.
---Chłopak jednak nie zwrócił na to uwagi i pokręcił głową, jak gdyby chciał otrząsnąć się ze snu. Wyszedł na zewnątrz, uwalniając się od dziwnej halucynacji. Starał się uspokoić i udawać, że nic się nie stało, aby nie wzbudzić podejrzeń. Ruszył w kierunku obory, mając nadzieje znaleźć tam ojca lub Bansję.

***

---Gonitwa myśli przetaczała się przez umysł Tsomana. Nie potrafił przekonać siebie, że został zwiedziony przez własne oczy. Jak każdy rodowity Fyrańczyk wierzył w istnienie duchów, lecz nagłe pojawienie się jego matki na ścianie domu porządnie nim wstrząsnęło. Mędrcy głosili, że dusze po śmierci udają się do raju, gdzie bytują w wiecznej szczęśliwości. Tsoman nie wiedział, dlaczego Manira miałaby nagle wrócić do świata żywych. Po Lokamonie krążyły plotki o ludziach parających się tajemnymi sztukami, którzy podobno byli w stanie uczynić różne cuda. Lecz kto mógłby zakląć osobę w drewnie?
---Chłopak powoli kończył układanie szczapek na rozpałkę w szopce. Wiedział, że prędzej czy później będzie musiał ponownie wejść do chaty, choćby po to, aby coś zjeść. Bał się tego, przewidując, iż dziwnym zachowaniem może zwrócić uwagę ojca i macochy. Gdy spotkał Bansję w oborze, ta uznała, że wygląda na mocno przestraszonego. Wykręcił się koszmarem, który podobno dręczył go w nocy.
---Wcisnął ostatni kawałek rozłupanego pniaka w szparę pomiędzy sufitem a resztą opału i wyszedł z drewutni. Zajrzał do obory, mając nadzieję, że będzie tam któryś z opiekunów i wyznaczy mu kolejne zadanie, odraczając tym samym powrót do domu. Ku rozczarowaniu zastał wyłącznie stałych bywalców, czyli świnie i kozy. Nausar nie wspominał nic o wybieraniu się do lasu. Nie było widać ich w okolicy, więc z pewnością robili coś w chatce. Przebywanie przez dłuższy czas na świeżym powietrzu bez wyraźnego powodu mogło wzbudzić jeszcze większe podejrzenia, zwłaszcza że aura dziś zbytnio nie dopisywała. Zacisnął pięści, po raz kolejny powtórzył w duchu, że nie stało się nic nadzwyczajnego, i ruszył w kierunku domu.
---Siedziba Hyruganów leżała w odległości sześciu dramekanów od Munabu, najbliższej ludzkiej osady, co gwarantowało jej mieszkańcom spokój, lecz z drugiej strony czasami zmuszało do całodziennych wypraw w celu skorzystania z usług kowala czy garncarza. Okolica, w której się osiedlili, była wyjątkowa. Soczyście zielone łąki rozciągały się wśród pagórków, zaś iglaste lasy pokrywały wyższe wzniesienia. W oddali na wschodzie majaczyły ośnieżone granie. Tsoman jednak nie myślał teraz o otaczających go krajobrazach. Niechętnie stawiał krok za krokiem na wydeptanej ścieżce, powoli zbliżając się do chaty. Słyszał stłumione krzyki Bansji i Nausara. Zastanawiał się, o co posprzeczali się tym razem. Na całe szczęście godzenie się przychodziło im łatwiej niż wszczynanie kłótni. Chłopak pociągnął za klamkę i wszedł do środka.
- To na pewno ma jakiś związek z nieczystymi sprawami! - oburzyła się macocha.
- Nie możemy postępować pochopnie. - Ojciec próbował ją uspokoić. - Może chciała nam coś przekazać?
- Najlepiej będzie pójść po Mędrca do Munabu. On coś zaradzi w tej sprawie.
- Gdybyś dała się jej wypowiedzieć, wiedzielibyśmy więcej.
- Jasne, obwiniaj mnie za to, że rzuciłam talerzem w Manirę, bo nagle pojawiła się na naszej ścianie! O mało co nie dostałam ataku serca!
---Tsoman przemieścił się z sieni do wspólnej izby, wprawiając swoich opiekunów w zakłopotanie.
- A co ty tutaj robisz? - zapytał ojciec.
- Ja też widziałem mamę, a raczej jej twarz – powiedział Tsoman, przyznając się tym samym do podsłuchiwania. - Dziś rano, tuż po tym, jak wstałem z łóżka.
- Skoro pojawiła się tu wcześniej, być może wróci ponownie – zauważył Nausar.
- Jestem tu przez cały czas – usłyszeli głos za swoimi plecami. Relief Maniry umiejscowił się tuż obok glinianego kominka.
- Jak to możliwe? - zdziwiła się Bansja.
- Nie mam pojęcia – odparła Manira. - Po prostu znalazłam się tu poprzedniej nocy. Mogę się ukazywać i chować, ale jestem cały czas obecna w tym domu, w ścianach, w podłodze, w dachu.
- Byłaś w raju? - chciał się dowiedzieć Nausar. - Dlaczego wróciłaś do świata żywych?
- Nie widziałam raju. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, był moment śmierci.
- Za tym muszą stać jakieś złe siły – stwierdziła macocha Tsomana.
- Nie potrafię powiedzieć, co jest tego przyczyną. Czuję się normalnie, widzę i słyszę to co dzieje się wewnątrz, poprawnie myślę. Tylko, że jestem zaklęta w drewnie...
- Może istnieje jakiś sposób, żeby cię stąd wydostać? - rzekł Nausar z nadzieją w głosie. Oczy Bansji momentalnie zaświeciły się ze złości.
- Powinniśmy umożliwić ci powrót do raju – zasugerowała jedyna kobieta z krwi i kości w towarzystwie. - Poradzimy się Mędrca Jesoma.
- Nie ulega wątpliwości, że lepiej przebywać w raju niż w deskach. Lecz z drugiej strony, cieszę się, że jestem tu z wami. Na pewno macie dużo do opowiedzenia. Wiele rzeczy się pozmieniało... Dosyć szybko zajęłaś się moim mężem, Bansjo.
---Nausar i jego partnerka poczerwienieli ze wstydu. Mężczyzna próbował wytłumaczyć się z podjętej decyzji.
- Nie wiedziałem, że kiedyś wrócisz na ziemię. A po drugiej stronie życia wszyscy kochają się tak samo...
- Mniejsza z tym. Gdzie jest Majuk? Czyżby założył już własną rodzinę?
- Tak. Mieszka w Kalumie razem z Nimeną. Dostaliśmy od nich list trzy oktawy temu, dobrze im się wiedzie, spodziewają się dziecka.
---Tsoman powoli zaczynał mieć dosyć absurdalności obecnej sytuacji. Ojciec był niesamowicie podekscytowany, Bansja zaś mocno zdenerwowana. Żadnemu z nich nie zdawało się jednak przeszkadzać, że prowadzą konwersację z płaskorzeźbą. W pewnym momencie chłopak nie wytrzymał napięcia.
- To nonsens! Czy my jesteśmy nienormalni? Dlaczego rozmawiamy ze ścianą?!
---Obrócił się na pięcie i wybiegł z domu.

***

---W ciągu ostatniej oktawy atmosfera w rodzinie Hyruganów stała się nie do zniesienia. Całe zajście zdziwiło Mędrca Jesoma w równym stopniu co mieszkańców domu. Nie był w stanie pomóc im w żaden sposób, tłumacząc się brakiem wiedzy. Polecił im, aby starali się zachować pokój między sobą i nie wszczynali kłótni. Przychodziło im to jednak z wielkim trudem.
---Bansję denerwowało to, że znajdowali się pod ciągłą obserwacją jej poprzedniczki. Kobiety często obrzucały się uszczypliwymi komentarzami. Macocha Tsomana uważała, że czas Maniry minął i nie powinna się wtrącać w ich życie. Ta z kolei obwiniała Bansję o fałszywość i manipulowanie Nausarem.
---Zachowanie mężczyzny nie sprzyjało budowaniu przyjaznych relacji. Spędzał dużo czasu na rozmowach ze zmarłą żoną, wzbudzając zazdrość u Bansji. Raz przyłapała go na tym, jak całował drewniany relief. Tego dnia najbardziej ucierpiała zastawa stołowa, która skurczyła się niemal do połowy poprzedniego stanu.
---Tsoman mimo początkowej niechęci powoli zaczął akceptować fakt, że matka będzie towarzyszyć im przez dłuższy czas. Pragnął tylko, żeby dorośli wreszcie doszli do porozumienia. Niespodziewany powrót Maniry w dziwnej formie nie zrobił na nim aż takiego wrażenia jak na Nausarze. Strata matki bardzo zabolała chłopaka, jednak zdążył pozbierać się dosyć szybko. Był nauczony dostosowywać się do ciągle zmieniających się warunków. Miał cztery lata, gdy razem z rodzicami i bratem uciekł z trawionego lodowym ogniem kontynentu. Niewyobrażalna katastrofa kosztowała życie większość rozumnych istot stąpających w owym czasie po tym świecie, a przynajmniej tak zdawało się tym, którzy przeżyli. Nie wiedzieli bowiem, czy gdziekolwiek indziej znajdują się zamieszkałe ziemie. Fyran, kolebkę ludzkości, unicestwiła katastrofa przewidziana przez Bezimiennego Proroka. Ci, którzy uwierzyli jego przepowiedniom, zawczasu udali się na Lokamon, położony dwa tysiące dramekanów na wschód. Plotki głosiły, że był znacznie rozleglejszy od Fyranu i nie było na nim śladu tubylców. Jego kolonizację podjęto jeszcze przed zagładą, lecz na stałe przebywało tam nie więcej niż trzy tysiące dusz. Rozsądne szacunki zakładały, że w wyniku masowej emigracji przybyło ich kolejne czterdzieści tysięcy. Niewiele, zważywszy na to, że ciała milionów spoczywały teraz zamrożone na górach lodowych, pływających kawałkach Fyranu. Nadzieję na odbudowę cywilizacji spoczywała na barkach Tsomana i jego rówieśników.
---Syn Nausara był obciążony nie tylko odpowiedzialnością za przyszłość, lecz także kolejną marafmą targaną do domu. Ta miała być już ostatnia, opał ledwo mieścił się w drewutni. Perspektywa końca roboty dodawała mu otuchy, sprawiając, że przyspieszył krok. I tak przybył na miejsce za późno, by zapobiec wydarzeniom, które na zawsze zmieniły jego życie.
---Słup dymu unosił się nad chatą. Chłopak puścił drzewo i podbiegł do niej. Pomarańczowe jęzory ognia trawiły siedzibę Hyruganów, zwęglając miesiące ciężkiej pracy. Bardziej przerażające były jednak dwa nieruchome, zakrwawione ciała leżące na ziemi.

***

- Dlaczego to zrobiłaś?!
- Miałam już dosyć tego obłędu! Nie możemy żyć razem z duchem!
- Ale to był jedyny sposób na kontakt z Manirą!
- Chciałam, ci pomóc. To nie prowadziłoby do niczego...
- Nie chciałaś pomóc mi, chciałaś pomóc sobie! Manira od zawsze ci przeszkadzała! Zapłacisz mi za to, suko!
---Nausar wyciągnął z kieszeni nóż i dźgnął nim Bansję w pierś. Kobieta zawyła z bólu i osunęła się z łoskotem na podłoże. Ojciec Tsomana dyszał ciężko, nabuzowany szaleńczym gniewem. Chaty nie dało się już ugasić, pożar objął cały budynek. Poszedł tylko nakarmić świnie w oborze, a ona wykorzystała to, żeby zniszczyć jego marzenia o odzyskaniu żony. Czuł się całkowicie bezradny. Lecz wiedział, że się mylił. Był jeszcze inny sposób na połączenie się z Manirą.

***

---Tsoman domyślał się, co mogło się stać. W pierwszym momencie żałował, że nie pospieszył się ze ścięciem drzewa. Jednak po chwili uświadomił sobie, że nie zawróci czasu, otarł łzy i zaczął kombinować nad tym, co z tym wszystkim zrobić. Mógłby udać do Munabu i poprosić mieszkańców o pomoc. Hyruganowie czasami odwiedzali wioskę i mieli tam kilku znajomych. Tsoman bał się jednak, że nie uwierzą w to, co im opowie, i obarczą go winą za śmierć Bansji i Nausara. A nawet jeśli jakoś by to wyjaśnił, nosiłby na sobie piętno sieroty, opuszczonego przez los. Nie chciał tego. Wolał nie wracać też do Kalumu. Majuk miał już dosyć własnych problemów. Na Lokamonie czekało mnóstwo miejsc, w których mógł zacząć życie na nowo, samodzielnie. Wybór padł na Vydar, sporą osadę położoną po drugiej stronie lasu, prawie trzynaście dramekanów stąd. Ani on, ani jego opiekunowie nigdy się tam nie zjawili, co gwarantowało pożądaną anonimowość. Zanim wyruszył, musiał jednak chwilę odpocząć, zebrać potrzebne rzeczy i dokończyć kilka spraw. Wykopał skrzynkę z oszczędnościami i puścił zwierzęta wolno, wcześniej wydoiwszy kozę i wypiwszy trochę mleka. To jedyne, czym mógł wypełnić żołądek. Zapasy spłonęły wraz z chatą, a zabicie i przyrządzenie świni zajęłoby zbyt dużo czasu. Dym na pewno przyciągnął uwagę kogoś z Munabu, więc Tsoman uznał, że lepiej będzie jak najszybciej opuścić to miejsce. W duchu dziękował, że nie minęło jeszcze południe. Miał szansę dotrzeć do Vydaru przed zmrokiem.
---Nie zdobył się na pochowanie Bansji i Nausara. Bał się dotknąć ciał, poza tym munabańczycy zyskaliby pewność, że żyje. Co więcej, ręka Nausara zaciśnięta na nożu wbitym we własne żebra jawnie wskazywała na samobójstwo i oczyszczała Tsomana z potencjalnych zarzutów. Tak przynajmniej mu się wydawało. 
---Niestety, żadne torby ani plecaki nie ocalały z pożaru, więc nie mógł wziąć ze sobą wiele. Ograniczył się do siekiery, manierki zabranej wcześniej na wyprawę do lasu i ponownie napełnionej mlekiem oraz kilku złotych monet wyciągniętych ze skrytki. Spojrzał jeszcze raz na martwe ciała, zacisnął pięści i ruszył w drogę.

***

- Co tu się stało? - zapytał Cydas.
- Wygląda na poważną sprawę – stwierdziła Paquai. - Dwa trupy, w tym jeden, który najprawdopodobniej sam pozbawił się życia. No i ta zjarana chałupa...
- Rozejrzyjmy się się, może znajdziemy coś ciekawego – zaproponował podróżnik.
---Dwójka objuczonych wędrowców zaczęła kręcić się po okolicy. Natknęli się na niewielką dziurę w ziemi, pustą oborę i szopkę zapchaną drewnem. Najbardziej zaintrygowały ich jednak zgliszcza domu.
- Wygląda na to, że zbudowano ją z dziwnego drzewa, które widzieliśmy w tamtym lesie – powiedziała Paquai, pokazując towarzyszowi kawałek lekko zwęglonej belki.
- Rzeczywiście. Nie rozumiem tylko, po co komu chata wykonana z surowca o tak ogromnej pojemności magicznej?
- Mogli nie być tego świadomi. Ta roślina nie występuje na wybrzeżu. Sądzę, iż jesteśmy pierwszymi, którzy odkryli jej właściwości.
- Musimy przekazać nasze doświadczenia innym. Trzeba jak najprędzej dotrzeć do Kalumu, można też sprzedać trochę opowieści po drodze.
- Spójrz na to... – Paquai wyciągnęła palec w kierunku spalonej deski, na której widniała wyrzeźbiona twarz, zastygła w grymasie strachu.
- Wolę nie wiedzieć czym to jest...

***

---I tak oto rozpoczęło się dorosłe życie Tsomana, przedwcześnie wymuszone przez czyny przez jego ojca, który swoimi opowieściami nieświadomie przeniósł osobowość zmarłej żony na chatę wykonaną z magicznego drewna. Ta historia jest jedną z wielu opowieści o kolonizatorach Lokamonu, wraz z biegiem czasu odkrywających coraz więcej tajemnic otaczającego ich świata...

No comments:

Post a Comment