Saturday, January 9, 2016

Zemsta Lovelocka

 Z pozoru przyszłość wyglądała całkiem normalnie. Żadnych zdewastowanych miast, pokrytych kurzem pustkowi i przemierzających je mutantów. Nie było też gigantycznych statków kosmicznych i międzyplanetarnych federacji. Ludzie żyli podobnie jak kilkadziesiąt lat temu. Rankiem pędzili do pracy w celu zarobienia pieniędzy, popołudniem do domu, aby te pieniądze wydawać na rozrywkę. Mieli co prawda trochę więcej elektronicznych asystentów, ale wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku. Poza jednym szczegółem.

Jacy oni są starzy – pomyślał Selim. – Gdzie podziali się młodzi ludzie?

Sam nie był lepszy. Miał sześćdziesiątkę z hakiem. Żył w dużej metropolii gdzieś na zachodzie Europy, nieistotne gdzie. Kroczył teraz po ruchliwej ulicy wśród osiemdziesięciolatków wyglądających, jakby mieli o połowę mniej wiosen na karku dzięki terapiom antygeronowym, wśród androidów, zwierząt domowych. Lecz nie dzieci.

Dlaczego Homo sapiens tak bardzo znienawidził własne młode? Czy aż tak cenił ciszę, skoro w jego siedliskach panował nieustanny zgiełk? Czy aż tak brzydził się czynami głupimi i pozbawionymi empatii, skoro dorosłe osobniki popełniały je równie często? Czy jego przedstawiciele byli aż tak zajęci swoimi sprawami, skoro marnowali po kilka godzin dziennie na bzdury?

Selim nie znał odpowiedzi na te pytania. Miał dwóch dorosłych już synów, bez których nie wyobrażałby sobie życia. Miłość rodzica do dziecka uważał za najsilniejszą na świecie i nie pojmował, jak większa część społeczeństwa może egzystować bez niej. Niestety, jego potomkowie również nie podzielali tej opinii, więc nie doczekał się wnuków.

Nie wiedział, który to już dzień z kolei poświęca na troskę o losy cywilizacji. Nie cierpiał ciągle rozmawiać o pracy, nowych modelach robotów domowych czy wakacjach w bazie NASA na Marsie. Lubił marzyć o wielkich rzeczach. Chyba zostało mu to z czasów, kiedy był jeszcze religijny. Niewielu myślicieli krążyło już po tym świecie. Każda kultura, każda filozofia, nawet te oparte na buddyzmie i islamie, stępiły się w kontakcie z konsumpcjonizmem.

Mówiono, że to dobrze, że populacja maleje, bo likwiduje to problem głodu i przeludnienia. Wkrótce okazało się, że brakuje osób w wieku produkcyjnym, mimo iż jego górna granica znacznie się przesunęła dzięki rozwojowi medycyny. Braki próbowano uzupełniać przez hodowanie młodych w sztucznych łonach i wychowywanie w rządowych ośrodkach. Niewielu chciało żyć ze świadomością, że ich jedynym celem jest utrzymywanie starych egoistów, więc często popełniali samobójstwa.

Strapiony krytyczną sytuacją ludzkości Selim pomylił się i skręcił w boczną uliczkę o jedno skrzyżowanie wcześniej niż powinien. Zupełnie się tym nie przejmował, zajęty czytaniem wiadomości na soczewkach AR, dopóki nie zorientował się, że zamiast pod biurowcem Hornfield Neuromedics Inc. wylądował w jakimś ślepym zaułku. Obrócił się na pięcie i już chciał popędzić w przeciwnym kierunku, aby nie spóźnić się do pracy, lecz poczuł coś ocierającego się o nogę. Był to mały, rudy kot. Nie miał obroży i wyglądał na zaniedbanego. Selim nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział bezpańskie zwierzę. No bo co za bezduszny potwór zostawiłby słodziutkiego pupilka bez opieki? Zwłaszcza, że kocurki, króliczki i pieski stanowiły pożądany towar jako substytut dzieci i partnera.

Napastujący Selima futrzak już zniknął. Transformował się w piękną, długowłosą pannę w półprzeźroczystej sukience, noszącą wianek na głowie. System AR ześwirował, nie potrafiąc zakwalifikować jej ani jako człowieka, ani androida.

– Prawda przybywa do tych, którzy jej szukają – rzekła spokojnym, eterycznym tonem nieznajoma.

– Kim jesteś? – zapytał Selim, nie mogąc oderwać wzroku od piersi kobiety.

– Nazywam się Gaia. Jestem uosobieniem natury, całą przyrodą w ludzkim wcieleniu. Przybywam tu, by oznajmić, że twoje troski są daremne.

– Uff – odetchnął Selim. – Czy to znaczy, że wkrótce przyrost naturalny wróci do normy?

– Wręcz przeciwnie, populacja Homo sapiens skurczy się jeszcze bardziej. Inaczej harmonia na świecie nie zostałaby przywrócona. I tak zniszczyliście już zbyt wiele na tej planecie.

– Przecież zaczęliśmy żyć ekologicznie. Korzystamy z odnawialnych źródeł energii, ochraniamy inne gatunki i te sprawy…

– Lecz nadal uciekacie się do najpodlejszych czynów, aby zaspokoić własną chciwość. Gdy tylko uda wam się przystosować inne planety do zamieszkania, wyssiecie z Ziemi wszystko to, co cenne. Zostawiacie po sobie tylko popiół. To niedopuszczalne. Dlatego nałożyłam na wszystkie żyjące istoty pewne ograniczenie. Gdy tylko zaczynacie żyć w zbyt dobrych warunkach, odechciewa wam się rozmnażać i zatracacie się w błahych sprawach. Innymi słowy – wymieracie. Tego nie da się uniknąć.

– Ale… Ale… – Selim zaczął się jąkać, próbując wydusić z siebie jakiś sensowny sprzeciw.

– Nie ma żadnych ale – odpowiedziała Gaia. – Na mnie już czas.

Kobieta z powrotem przemieniła się w kota i gdzieś czmychnęła. Osłupiały Selim przypomniał sobie eksperyment z dwudziestego wieku, zwany przez niektórych mysią utopią. Gryzonie mimo idealnych warunków życia długo nie pociągnęły przez degenerację w ich zachowaniach. Mężczyzna spojrzał na zegarek w kącie pola widzenia. Był spóźniony o piętnaście minut. Machnął ręką na wszystko i pospieszył do pracy.


*


Hassan odebrał przychodzącą wideorozmowę i ujrzał uśmiechniętą twarz brata.

– Siemka, Ibrahim! – powitał go. – I jak tam, nasz plan wypalił?

– Wygląda na to, że tak. Wczoraj byłem u rodziców na obiedzie i ojciec nawet nie zająknął się o dzieciach.

– Doskonale. A już myślałem, że trzy pensje, które wydałem na wynajęcie szpiegowskiego metamorfobota, szlag trafił.


– No, dobrze, że się udało. Na szczęście starszy ma skłonność do wiary w gusła…