Opowiadania i historie utrzymywane w konwencji fantasy. Przeważnie oscyluję gdzieś na granicach mystical fantasy/metaphysical fiction, chociaż czasami pokuszę się też na sf i inne gatunki. Czasem z humorem, czasem na poważnie. Podziękowania dla wszystkich czytelników i wspierających.
Monday, October 10, 2016
Wednesday, September 21, 2016
Transdymensja [Euijin]
Całe
pokolenia spędzały życie otoczone fizycznie nieprzekraczalnym
murem. To mogłaby być przerażająca perspektywa. Lecz wbrew
pozorom życie toczyło się w miarę normalnie. Gdzieś daleko
na kontynencie ludzie wstawali wcześnie rano z łóżek, by
przepracować większą część dnia w tragicznych warunkach,
budując kapitał przemysłowców. Młodzi uczyli się zawodu lub,
jeśli posiadali większe zdolności umysłowe, zgłębiali tajniki
nauk magicznych. Schorowane od zanieczyszczonego powietrza babcie
pilnowały wnuków. Samotne matki stały w kolejce po zasiłek
dla bezrobotnych. Wszyscy mieli zbyt wiele spraw na głowie, by
przejmować się izolacją.
Kaim
znajdował się jednak w zgoła odmiennej sytuacji. Przebywał
w bazie badawczej na Czarnej Wyspie, położonej około dwieście
pięćdziesiąt kilometrów od Zielokradeł, skąd pochodził. Jego
zadaniem było właśnie badanie dziwnego tworu – Ściany Światła.
Granicy ich świata. Euijin.
Tu
magia to nie gusła i nienazwane moce, lecz przetwarzanie
informacji. Ogromna połać lądu i oceanów otoczona eteryczną
barierą zapętlającą jej obszar. Za murem – tajemnicza
i chaotyczna Przedstrzeń, dostępna jedynie dla tych, którzy
mieli odwagę wprowadzić swój umysł w odmienne stany
świadomości. Euijińczycy próbowali ją zbadać i eksploatować,
aby sprostać rosnącym wymaganiom rozwijającej się cywilizacji,
lecz napotkali opór ze strony boskiej istoty…
– Witam!
– Głos znajomego Lodogórala wyrwał Kaima z zamyślenia. –
Przyszedłem zobaczyć co u was i co? Jak zwykle się
obijacie…
Kaim
odwrócił się od biurka i zrobił groźną minę.
– My?
A posprzątaliście chociaż ten bajzel w dokumentach w tym
całym Fryarze czy Frearze?
Obaj
naukowcy roześmiali się głośno.
*
Głęboki
oddech. Powietrze zimne i wilgotne, jak zawsze na Zielokradłach.
Nawet wewnątrz ogromnej siedziby Kombinatu Elektromagicznego.
Tabuny
pracowników kroczyły korytarzem w stronę kantyny. Głównie
Zieludzie i Rdzenni, chociaż tu i ówdzie pojawiali się
także Lodogórale oraz Bezkresowianie. Ktokolwiek, kogo
ponadprzeciętna wiedza w zakresie techniki oraz kodowania run
została doceniona przez wydział kadr korporacji.
To
było fascynujące. Różnorodność, a zarazem jedność. Każda
rasa wyewoluowała z tego samego gatunku, niewielkiego
drapieżnika zamieszkującego puszczę w centrum Euijin.
Stworzyła odrębną kulturę, wyznawała inne wartości, a mimo
to wszystkie doszły do porozumienia niemalże bez większego
wysiłku. Choć dawne antagonizmy wciąż tkwiły w sercu,
wszyscy razem starali się o lepsze jutro.
I
oto ona pośród tego cudu, Hysya, młoda córka Kraju Północy,
wyrwała się z żelaznego uścisku biedy panującej w Klinie
i stała się kimś więcej niż tylko trybikiem w machinie
cywilizacji. Teraz jako wysoko postawiony specjalista Kombinatu
Elektromagicznego naprawdę może zmieniać świat, z niemalże
natychmiastowym efektem. Postanowiła wykorzystać to jak najpełniej.
Przerwa
obiadowa to dla niej strata czasu. Dlatego z trudem przebijała
się przez sunący w drugą stronę tłum, kierując się
w stronę hali z superkomputerem. Wedle przewidywań
program zbliża się do finiszu…
Zbiegła
po schodach i wkroczyła do podziemnego tunelu. Maszynę
umieszczono niemal przy samym brzegu morza, aby wymienniki ciepła
były zanurzone w wodzie. Kosztowało to ogromne sumy, lecz
liczyła się przede wszystkim wydajność.
Po
krótkim marszu Hysya dotarła do głównego wejścia. Przesunęła
kartą identyfikacyjną po czytniku runicznym. Wrota odblokowały się
i programistka wstąpiła do środka. Delikatny szmer układów
zintegrowanych, pisk purpurokryształowych kości pamięci
traktowanych niskim napięciem, sapanie pomp chłodziwa, migające
diody, kręcący się tu i ówdzie pracownicy. Kochała
atmosferę tego miejsca.
– O,
witam szefową! – odezwał się Maorn, wysoki Zielud. Przynajmniej
jak na ogólne standardy, znaczący wzrost był bowiem cechą
charakterystyczną tejże rasy.
– A
tam od razu szefową – odparła Hysya. – Nasze stanowiska są tak
samo ważne. Bez ciebie nie utrzymalibyśmy sprzętu w stanie
nadającym się do użytku.
– Elektromagia
bez przetwarzania informacji jest niczym. To ty jesteś władczynią
KEM-3.
– Dobra,
dosyć tego słodzenia. Jak tam parametry?
– KEM-3
wykonał dziewięćdziesiąt osiem procent zadanych komend. Dzisiaj
około ósmej wieczorem powinniśmy uzyskać ostateczny wynik.
– Tak
późno? – zdziwiła się Hysya.
– Wydajność
spadła, musieliśmy trochę zmniejszyć pobór mocy. Na instalacji
radiatora H7 popękały uszczelki, trzeba było go odciąć. Chłopaki
z obsługi technicznej właśnie zajmują się wymianą.
– Szlag
by to trafił. – Kobieta mocno zagryzła wargi. – Mam wrażenie,
że minęły wieki, odkąd uruchomiliśmy program. I tak mamy ogromne
szczęście, że księgowość w ogóle zgodziła się na niego
przy obecnych cenach prądu. Euijifina każe płacić za izotopy
promieniotwórcze jak za zboże, a węgla z Lodogór nie
opłaca się sprowadzać…
– Żałuję,
że projekt Gadayro nie wypalił – powiedział Maorn. – Mimo, iż
nigdy nie żyliśmy ze sobą w zgodzie. Elektrownia eterowa
mogłaby zmienić całe Euijin. Ciekawe, czy można by skonstruować
taką bez ingerencji w Przedstrzeń.
– To
raczej mało prawdopodobne. Bez zaklęć nie da rady pobrać eteru
zza Ściany Światła, a do ich wykonania potrzebna jest
energia. Prościej zbudować strukturę, która będzie go pompować
do Euijin. Jak się okazało, komuś to się nie spodobało.
– Nie
boisz się, że nas niedługo też zaczną ścigać bogowie albo
potwory? – zapytał Maorn.
– Mówisz
to do wychowanki klińskiej patologii. Przez kilkanaście lat
wychodząc z domu obawiałam się, że dostanę kosę pod żebra
od seryjnego mordercy, a wchodząc, że znowu wtłucze mi
najarany mechorostem ojciec. Teraz mam zacząć się lękać władców
przedstrzennych krain? Błagam. To ich problem, że nie chcą
współpracować. Z resztą, nie powinni się obrazić o ten
małą część terenu, którą im wyrwiemy.
– Obyś
miała rację. Miło się gawędziło, ale muszę sprawdzić, jak
idzie ekipie naprawczej.
– No
to leć, nie będę cię zatrzymywać.
Elektromagik
obrócił się na pięcie i zniknął gdzieś pomiędzy szafami
klastra. Hysya obeszła całą halę i porozmawiała
z pozostałymi specjalistami. Upewniwszy się, że każdy inny
element systemu pracuje w całkowitym porządku, wróciła do
swojego biura.
*
Magsmiter
nadal milczał. Żadnych wieści od ekipy KEM-3. Czyżby kolejna
usterka? Nie, nie może znowu iść do hali, na głowie ma następny
projekt, a terminy gonią… Spojrzała na ekran biurkowego
programatora. Musiała mrużyć oczy, aby kolumny run, słów i liczb
nie zlewały się w zielone szlaczki. Pisanie instrukcji do
systemu wspomagania toru jazdy w samochodach było wyjątkowo
żmudne.
Hysya
spojrzała za okno, potem na zegarek. Była dwudziesta pierwsza.
Nawet nie zorientowała się, że jest tak późno. Znowu została
w pracy po godzinach. Może powinna wreszcie odpocząć?
Przeciągnęła się na krześle i po chwili zastanowienia
wyłączyła programator, po czym opuściła siedzibę Kombinatu.
Drobne
krople deszczu zwilżały wszechobecny beton. Nie widziała potrzeby
zakładania kurtki, samochód zaparkowała nieopodal. Szybkim krokiem
podążyła w kierunku pojazdu.
Jak
na złość w torebce zabrzęczał magsmiter. Oby chodziło
o projekt, a nie o jakąś pierdołę.
– Hysya
Vadeloot, słucham.
– Tu
Maorn, mamy wieści od chłopaków z Czarnej Wyspy, program
został wykonany, wygląda na to, że wszystko przebiegło zgodnie
z planem…
– Czekaj,
ktoś kręci się koło mojego auta, za chwilę oddzwonię…
*
– Nie
wierzę w to – krzyczał Johaze. – Po prostu nie wierzę,
jeszcze pół godziny temu przekraczałem Ścianę Światła
dokładnie w tym miejscu, a teraz… Ona zniknęła.
– Nie
zniknęła, tylko została przesunięta. – Kaim poprawił
Lodogórala. – Z raportów załóg statków wynika, iż zmiany
objęły jedynie nasz rejon. Tak z resztą zakładał plan. I
tak mamy spore szczęście, że się powiódł.
– To
fantastyczne – zachwycił się Johaze. – Nowy obszar wygląda
niemal identycznie jak reszta Czarnej Wyspy. Patrz, nawet droga
ciągnie się dalej wzdłuż doliny!
– Nie
traćmy więcej czasu. Ładuj się do wozu, musimy sprawdzić nową
strefę.
Lodogóral
z długimi frędzlami na skórze i zieludzko-bezkresowiański
mieszaniec, który odziedziczył czekoladową karnację po ojcu oraz
pokaźny wzrost i włosy koloru trawy po matce, wsiedli do
sfatygowanej terenówki i ruszyli przed siebie. Obaj byli
pracownikami rządowych stacji badawczych. Kaim stacjonował na
Czarnej Wyspie położonej na północnym zachodzie Euijin, zaś
Johaze w devylańskiej kotlinie Frear na przeciwległym końcu
świata. Z racji tego, że obie bazy znajdowały się tuż przy
Ścianie Światła, w rzeczywistości dzieliło je niecałe
piętnaście minut jazdy samochodem, więc często wymieniały ze
sobą personel i zasoby. Przez projekt Hysyi zapowiadało się
jednak, że sytuacja ulegnie diametralnej zmianie. Naukowcy brnęli
w głąb lądu, a magicznej bariery ani śladu.
– Czy
w zaklęciach wykonywanych przez KEM-3 przyrost powierzchni był
dokładnie określony? – zapytał Johaze.
– Ustalili
go na pięćset kilometrów kwadratowych, lecz interferencja danych
mogła sporo namieszać, zwłaszcza przy tak skomplikowanym procesie
– odparł Kaim, przyhamowując pojazd przed głęboką kałużą. –
Jak tam parametry?
– Pole
magnetyczne i grawitacyjne w normie, nieco podniesione
natężenie eteru – recytował Lodogóral, gapiąc się
w multimiernik. – Warunki atmosferyczne w normie.
Konwersja informacji do euijińskiego standardu chyba się udała.
– Doskonale.
Będziemy mieli nowe tereny pod osadnictwo i uprawy, pewnie
znajdą się tu też jakieś złoża. Problem przeludnienia nam już
nie grozi. Może nawet uda się przesunąć Ścianę Światła na
tyle daleko, że ludzie o niej zapomną…
– To
byłoby wygodne – rzekł Johaze. – Pamiętam, jak trudno było
przyjąć do wiadomości, że nasz piękny i uporządkowany
świat to tylko bańka zawieszona w kompletnie chaotycznej
Przedstrzeni.
Terenówka
pędziła dalej szutrową drogą wzdłuż połaci soczyście zielonej
trawy poprzecinanych bazaltowymi skałami. Za nią sunął sznur
innych samochodów prowadzonych przez badaczy. Motor wył na
najwyższych obrotach. Wóz wspiął się na wysoki pagórek
i naukowcom ukazał się niecodzienny widok. Leżącą przed
nimi część doliny otaczał kamienny mur, wznoszący się wyżej
niż najpotężniejsze wieżowce w Środku Świata.
*
– Hej,
co ty robisz?! – krzyknęła Hysya do nieznajomego. – Spadaj
stąd!
– Ładny
samochód – odparł ten jak gdyby nigdy nic. – Musiałaś sporo
pracować, aby sobie na niego pozwolić… Szkoda, że wykorzystujesz
swoje umiejętności w niewłaściwy sposób.
Skóra
na głowie mężczyzny połyskiwała delikatnie w świetle
ulicznych lamp. Nie sposób było przypisać go do jakiejkolwiek rasy
czy ich kombinacji, styl płaszcza również wydawał się Hysyi
wyjątkowo dziwny.
– Nie
wiem, coś ty za jeden, ale naprawdę radzę ci zmiatać. –
Zieludka wykonała dłonią ruch w kierunku kieszeni, w której
trzymała magmiota.
– Obejdzie
się bez broni – powiedział obcy. – Wiedziałem, że chcesz ją
wyciągnąć od chwili, kiedy mnie zauważyłaś. Pozwól, że zrobię
to za ciebie.
Pistolet
wyfrunął z kurtki Hysyi i wylądował kilkanaście metrów
dalej.
– Ach,
zapomniałem się przedstawić. Mówią o mnie Zazugh. Chcę
z tobą porozmawiać i przekonać do walki o słuszną
sprawę. Może masz ochotę wziąć mnie na przejażdżkę? Nie daj
się namawiać.
Przeklęty
Maorn i jego proroctwa… Gdyby stracił posadę w Kombinacie,
mógłby zostać wróżbitą.
*
– Zauważyliśmy
dużą, kamienną strukturę w odległości około kilometra od
naszej pozycji. – Johaze raportował do bazy przez magsmiter. –
Zmierzamy w jej kierunku.
Kaim
ostro podkręcił tempo. Samochodów pozostałych badaczy zniknęły
w lusterkach.
– Niewiarygodne
– westchnął mieszaniec. – KEM-3 chyba poniosła odrobina
fantazji i umieścił tu fortyfikacje obronne. Albo konwersja
informacji zaszwankowała i utkwił tu artefakt z Przedstrzeni.
– O
kurde. Zawartość eteru skacze do końca skali – poinformował
towarzysza Lodogóral. – To chyba rzeczywiście anomalia zza Ściany
Światła. Musimy być czujni.
Wraz
ze skracającym się dystansem naukowcy zauważali coraz więcej
szczegółów budowli. Mur popękał i utworzyły się
w nim dosyć spore dziury. Wyrastały z niego drzewa
i spowijały pnącza.
I
co najważniejsze, pokryto go napisami. Od podstawy aż po blanki
okraszony był przez słowa, runy, znaki i cyfry.
Droga
prowadziła wprost na bramę pozbawioną wrót. Trudno było
stwierdzić, co znajduje się za nią. Multimiernik tykał
złowieszczo. Kaim zwolnił.
– Zaczekamy
na innych przed wjazdem – powiedział. – Rozsądnie będzie
zostawić auta w tym miejscu, zanim zorientujemy się, co jest
po drugiej stronie.
– Eter!
– wykrzyknął Johaze. – Czuję go! W całym ciele, mogę nim
oddychać, stój, chcę wyjść!
– Co
ty pieprzysz?! – Kaim osłupiał, zdziwiony zachowaniem Lodogórala.
Johaze
nagle odpiął pas bezpieczeństwa i chwycił za klamkę. Kaim
gwałtownie zahamował, przeczuwając, że jego partner zaraz
wyskoczy z samochodu. Devylańczyk prawie uderzył głową
w przednią szybę, lecz gdy tylko wóz się zatrzymał,
natychmiast wyszedł na zewnątrz i pobiegł w kierunku
bramy.
– Nie
podoba mi się to… – wymamrotał do siebie mieszaniec, gramoląc
się z terenówki.
*
O
tej porze obwodnica prowadząca z dzielnicy fabrycznej do
centrum Klina świeciła pustkami. Błękitny kompakt przemierzał ją
powoli, rozchlapując cienką warstwę wody na asfalcie. Był to
prototypowy model, napędzany w diametralnie odmienny sposób
niż tradycyjne wozy. Zamiast silnika spalającego purpurową bądź
zwykłą ropę, miał komputer wykonujący zaklęcia telekinetyczne.
Dzięki temu mógł przyspieszał i zatrzymywał się znacznie
szybciej niż zwykłe samochody, choć okupione to było krótszym
zasięgiem – akumulatory dostarczające prąd do jednostki
centralnej nie wystarczały na długo.
Jego
kierowcę zazwyczaj cieszyła jazda tą drogą, gdyż oznaczała
powrót do domu. Tym razem wolałby być w zupełnie innym
miejscu.
– Zgaduję,
że chciałeś się ze mną spotkać, bo nie spodobał ci się mój
projekt? – Hysya nerwowo skręciła kierownicą, starając się
ominąć ubytek w asfalcie. – I jesteś tym samym gościem,
który pokrzyżował szyki staremu Filemowi?
– O,
przepraszam – obruszył się Zazugh. – To Gadayro mnie oszukał
i uwięził, ja tylko broniłem swoich racji. Zdajesz się być
odważną kobietą. Niektórzy ludzie nie ośmieliliby się nazwać
mnie inaczej niż Panem. Lecz nie traktuj tego jako wadę, cenię
szczerość.
Kobieta
odgarnęła seledynową grzywkę z twarzy. Lewe tylne koło
stukało, spiker w eteradiu mówił piskliwym, irytującym
głosem… Czyżby lęk przed konfrontacją sprawiał, że zamiast na
rozmowie skupiała się na denerwujących błahostkach? Nie
rozumiała, co się z nią działo, przecież niejednokrotnie
znajdowała się w gorszej sytuacji.
– Wasze
działania są daremne – kontynuował bóg. – Zdaje się wam, że
żyjecie we wspaniałym świecie, i ciągle wam go mało.
Pragniecie coraz więcej i więcej, nie zważając na otoczenie.
Myślicie, że Przedstrzeń jest nienormalna, lecz rzeczywistość
jawi się inaczej… To Euijin jest odchyleniem, niewielką plamką
sztucznego porządku na nieskończonym morzu chaosu.
– Nie
rozumiem – stwierdziła Zieludka. – Zamieniliśmy tylko kawałek
waszego uniwersum, które jak sam wspominałeś nie ma granic, na
nasze. Skoro aż tak bardzo nie chcesz się dzielić, to dlaczego
załatwiasz tę sprawę ze mną, zwykłym inżynierem, a nie
z zarządem Kombinatu Elektromagicznego?
– Wszyscy
ci panowie na włościach to chciwi głupcy, pragnący jedynie, abym
nie wchodził im w drogę albo zniknął. Ale ty… Ty jesteś
inna. Wiesz, czym jest ból i cierpienie. Doświadczyłaś wielu
gorzkich przeżyć. Widzisz, nie chodzi o to, że
przeszkadza mi rozrost Euijin. Boli mnie sam fakt jej istnienia. To
miejsce to piekło. Trzeba je unicestwić, aby wyzwolić ludzi.
*
Kaim
popędził za Johazem. Niepokoił go fakt, że Lodogóral zniknął
z pola widzenia. Zatopił się w oślepiającej bieli po
drugiej stronie muru. Mieszaniec po chwili przekroczył wewnętrzną
bramę. Rozejrzał się dookoła, mrużąc oczy. Dokuczał mu głośny
szum i mrowienie w całym ciele. Znajdował się na
ogromnym placu, niemalże pustym za wyjątkiem wysokiego obelisku na
środku. Szczyt słupa jaśniał niebywale silnym światłem, które
dodatkowo odbijało się od podłoża. Badacz miał wrażenie, że
zaraz oślepnie. Jednak u podnóża monumentu udało mu się
wypatrzeć Johazego. Podbiegł do niego i chwycił za ramię.
– Co
ci odbiło? – zapytał, zaciskając powieki. – Musimy wrócić do
auta po sprzęt ochronny. Nie czujesz tego, co tu się dzieje? Zaraz
eksploduje mi głowa!
– To
nic nie da – odparł Devylańczyk. – Nie możesz odciąć się od
tych informacji! Rozumiesz to! Znaleźliśmy miejsce, z którego
emanuje cała rzeczywistość.
– Twierdzisz,
że stąd wydobywają się wszystkie dane o Euijin? Czy to
oznacza, że KEM-3 podczas konwersji w jakiś sposób odsłonił
Źródło naszego świata?
– Tak!
– krzyknął Johaze w mistycznym uniesieniu. – Przyjrzyj się
dobrze, a zobaczysz wszystkie krainy, od Bezkresnych Piasków po
Zielokradła! Wsłuchaj się, a do twych uszu dotrą słowa
każdego człowieka na Euijin! Skup się, a dotkniesz wszelkiej
żywej istoty!
– Szaleństwo.
– Kaim do tej pory nie mógł uwierzyć, w to, czego
doświadcza. – To miała być tylko teoria…
*
Skoro
Euijin to piekło, czy Przedstrzeń była rajem? Dlatego tyle osób
dałoby się pokroić za metafizym, byleby tylko dotknąć Nieba?
Jeśli to prawda, to czemu wszyscy wciąż tu tkwią, stawiając
czoła przeciwnościom losu, zamiast po prostu przenieść się za
Ścianę Światła? W głębi duszy czuła pragnienie ucieczki od
codziennych problemów, zapomnienia przykrych chwil, jakie przeżyła
w zwyczajnym świecie i uniknięcia tych, które mogły
czekać tuż za rogiem… Z drugiej strony nie mogła przekonać się,
aby zaufać Zazughowi.
– W
czym twój dom jest lepszy od naszego, że chcesz go zniszczyć
i zabrać nas do siebie? – Pragnęła się dowiedzieć Hysya.
– W
mym Królestwie nikt nie walczy o przeżycie. Nie ma własności
ani hierarchii. Nazywają mnie Panem, lecz naprawdę jestem tylko
Strażnikiem, który pilnuje, by nikomu nie działa się krzywda.
Zieludka
zjechała z obwodnicy. Jej dzielnica leżała jeszcze dalej na
południe, lecz w tej chwili nie miała zamiaru udać się do
domu. Liczyła na to, że gdy pokrąży trochę po centrum, Zazughowi
znudzi się rozmowa i zostawi ją w spokoju, albo znajdzie
pomoc u policjantów… W co ona wierzy, ten gość podobno stał
za zabójstwem samego Filema Gadayro, więc miałby bać się
gliniarzy?
– Dobrze
wiem, że nie mieszkasz w tych okolicach – rzekł bóg. –
Znam twoje myśli, wciąż próbujesz opracować plan pozbycia się
mnie. Po raz kolejny powtarzam, że nie musisz się niczego lękać.
Teraz
naprawdę znalazła się w sytuacji bez wyjścia.
– Powiedz
mi jedno. – Hysya odezwała się po chwili milczenia. – Czy za
Ścianą Światła nie ma bólu?
– Oczywiście,
że takie pojęcie istnieje wszędzie. Nie da się go ominąć. Ale
nie przejmuj się tym. To tylko jedno z wielu doświadczeń,
które wzbogaca nasze życie.
Zieludka
zwolniła i zaparkowała samochód na chodniku.
– Skoro
cierpienie to wspólna cecha Euijin i Przedstrzeni, to dlaczego
nie mogą współistnieć? – wyraziła zdziwienie Hysya. –
Przeszkadza ci to, że tu nie jesteśmy tobie poddani?
– Gdy
ujrzysz inny świat, prędko przekonasz się, iż Euijin jest
zwyrodnieniem. – Zazugh twardo bronił swoich racji.
–
A
gdy ty ujrzysz prawdziwe cierpienie, zrozumiesz, że to nie
tylko jedno
z wielu doświadczeń –
odparła Zieludka.
*
Pozostali
członkowie ekipy badawczej nie pojawiali się, mimo iż powinni
dogonić ich już jakiś czas temu. Może bali się tu wchodzić?
Kaim nie wiedział, co zrobić. Wrócić do auta po aparat
i multimetr, czy siłą zabrać stąd Johazego zanim zwariuje do
reszty i zwiewać?
– Mylisz
się. – Do uszu naukowca dobiegł delikatny głos. Czyżby
Lodogóral miał rację i z szumu można było wyłapywać
poszczególne dźwięki? – Z tego miejsca nie emanuje cała
rzeczywistość, a jedynie jej część.
Kaim
odwrócił się. Obok Johazego stała wysoka, zielonowłosa kobieta
w wypłowiałym swetrze i płóciennych spodniach.
– Co
masz na myśli? – zapytał Devylańczyk, niewzruszony faktem, że
nieznajoma ot tak po prostu pojawiła się znikąd. – Są też inne
obiekty emitujące informacje?
– Nie
obiekty. Istoty. Gdyby tak było, nie mielibyśmy wpływu na nasze
czyny – odparła. – Oglądalibyśmy życie tak jak widzowie
obserwują przedstawienie teatralne. Lecz my też jesteśmy Źródłami,
sami tworzymy naszą sztukę, modyfikując i tworząc dane.
– A
ty to kto? – wtrącił się Kaim. – Oprowadzasz ludzi po tej
atrakcji turystycznej, czy coś w tym stylu? Słaba fucha,
zważywszy na twoją umiejętność teleportacji.
– Możliwe,
iż jestem przewodnikiem. Wiele razy wyznaczałam drogę, którą
podążały zagubione dusze. Lecz przede wszystkim jestem rozwiniętym
bytem. Noszę imię Navar Faolis.
–
Powiedz
mi, Navar Faolis, dlaczego Źródło pozostawało ukryte przed
ludźmi? – Johaze wyglądał na wyraźnie podekscytowanego
spotkaniem z rozwiniętym
bytem,
cokolwiek kryło się za tym pojęciem. – Za pomocą superkomputera
powiększyliśmy powierzchnię Euijin, i to miejsce pojawiło
się po przesunięciu Ściany Światła.
Kaim
chciał powstrzymać kolegę przed wyjawieniem tajemnicy znanej
wyłącznie wysoko postawionym pracownikom Kombinatu i garstce
uczonych, ale doszedł do wniosku, że ich rozmówczyni i tak
pewnie wszystko już wie.
– Zaklęcie,
które wykonaliście, miało uboczne efekty. Oprócz utworzenia
nowych terenów z Przedstrzeni, zmieniło z powrotem ten
obszar w Euijin. – wyjaśniła Navar Faolis.
– Jak
to z powrotem? – zdziwił się Kaim.
– Źródło
odpowiada za fizyczną naturę waszego świata, wszystkie rządzące
nim reguły – wyjaśniła Navar Faolis. – W danych czasach
znajdowało się w Euijin. Ludzie wznieśli tu ten obelisk
i oddawali cześć Temu, co stworzyło rzeczywistość. Zaczęli
jednak obawiać się, że ktoś zacznie nim manipulować, aby
zniszczyć lub zmienić otaczające was uniwersum. Przy odpowiednim
wysiłku to możliwe. Pokażę wam.
Navar
Faolis wyciągnęła rękę w kierunku kuli światła. Po chwili
za obeliskiem pojawił się niewielki pagórek pokryty omszałymi
głazami.
– Dlatego
wasi przodkowie wybudowali mur – kontynuowała. – Potem, gdy to
okazało się niewystarczające, przenieśli ten rejon w inny
wymiar stworzony wyłącznie do tego celu, odrębny zarówno od
Euijin, jak i od Przedstrzeni. Dopilnowali, by każdy zapomniał
o fakcie istnienia Źródła, a mnie uczynili jego
Strażnikiem.
– Okej,
skoro nikt nie miał się o tym dowiedzieć, to dlaczego nas tu
wpuściłaś? – dociekał mieszaniec.
– Cywilizacja
znów staje się świadoma rzeczy, które dawno zostały zatracone.
Utrzymywanie Źródła w ukryciu stało się bezsensowne. Miałam
was o tym powiadomić, ale ostatecznie pozwoliłam odkryć to
osobiście. Istnieją potężni wrogowie, którzy będą chcieli
unicestwić ten świat, a ja w pojedynkę nie będę
w stanie go obronić. Potrzebuję pomocy ludzi.
– Zrobimy
to co w naszej mocy – zarzekał się Johaze.
– Wygląda
na poważną sprawę – westchnął Kaim. – Udokumentujemy to
wszystko i złożymy raport do Kombinatu Elektromagicznego.
Ciekawe, co na to powiedzą.
– Mogę
tu zostać? – zapytał Lodogóral. – To miejsce jest tak
wspaniałe…
– Z
pewnością jeszcze niejednokrotnie je odwiedzisz – rzekła Navar
Faolis. – Teraz powinieneś jednak zaświadczyć innym, o tym,
co widziałeś.
– Patrz,
przybyła reszta ekipy! – krzyknął do kolegi Kaim.
– Cholera,
jak tu jasno – odezwał się zdyszany Rareon, starszy Zielud
o włosach koloru patyny. – Przepraszam, że tyle na nas
czekaliście, ale złapaliśmy gumę w naszym wozie
i zablokowaliśmy drogę innym. Musieliśmy dotrzeć tu na
piechotę.
– Nie
uwierzycie w to, co zaraz usłyszycie… – zapewnił ich Kaim.
*
I
pokazała mu. Chłód klatki schodowej, ślady na plecach po klamrze
paska od spodni. Chwyt gwałciciela, z którego cudem udało się
jej wyrwać. Kolejny dzień spędzony o dwóch suchych bułkach
i szklance wody.
Cierpienie,
które wracało niemal każdego dnia. Bała się przywoływać te
wspomnienia, lecz była z nimi dobrze zaznajomiona. Odczytujący
jej myśli Zazugh nie. Złapał się za głowę i zgiął w pół
z bólu. Hysya wyskoczyła z samochodu i zaczęła
uciekać. Musi w jakiś sposób go powstrzymać, byleby tylko
inni przez to nie ucierpieli… Chyba będzie bezpiecznie.
Macierz
run. Transformacja.
Satra
Cy hai mi nema Dev.
Cynprowe
elektrody przemieniły się w wyjątkowo aktywny pierwiastek
devanghon, który zareagował z kwasem zawartym w akumulatorze
i doprowadził do eksplozji. Pojazd stanął w płomieniach.
Zieludka zniknęła gdzieś za rogiem.
Zazugh
wygramolił się z wraku, zdziwiony pochopnością i upartością
kobiety. Jego euijińskie ciało było tylko odrobinę osmolone.
Włożył wiele wysiłku w to, by nie dało się go tak łatwo
zniszczyć. Fizyczny awatar miał tu o wiele większe znaczenie
niż w Przedstrzeni.
Hysya
nie miała zamiaru zasilić jego szeregów. Lecz to bez znaczenia.
Wielu innych było gotowych za nim podążyć. Pozostali wkrótce
zostaną starci w pył razem z tym przeklętym miejscem.
*
– To
zaskakujące. Ciekawość wciąż popycha nas do odkrywania nowych
rzeczy, ale gdy posuniemy się za daleko, pojawia się strach przed
nieznanym… – powiedział Naydos Damilaan. – Sam też czuję się
niepewnie w tej sytuacji. Jeżeli to, co mówisz, jest prawdą,
znaleźliśmy się w niezłych tarapatach. Wstępne wyniki badań
nowych terenów Euijin przyniosły zaskakujące rezulataty, wręcz
wywracające do góry nogami całą posiadaną przez nas wiedzę.
Zawsze byłem przeciwny powszechnemu rozgłaszaniu o istnieniu
Przedstrzeni i innych tajemnicach świata nauki, jednak wygląda
na to, że nie będziemy mogli dłużej utrzymywać społeczeństwa
w nieświadomości. Musimy jednak być ostrożni, aby nie
wywołać paniki. Przyda ci się trochę wolnego, Vadeloot. Możemy
przydzielić ci kogoś do ochrony, na wszelki wypadek.
– To
nie będzie konieczne, panie prezesie – stwierdziła Hysya. –
Jutro mogę wrócić do pracy. Musimy dołożyć wszelkich starań,
żeby powstrzymać Zazugha. Powinniśmy skontaktować się z Gadayro,
kiedyś udało im się go uwięzić…
– Nic
się nie zmieniłaś. – Naydos pokręcił głową. – Zawsze
gotowa dać z siebie sto procent. I za to cię podziwiam.
Wednesday, June 22, 2016
Święte Serce - wersja audio (Konrad Mak)
Zapraszam do wysłuchania opowiadania "Święte Serce", tym razem głosu użyczył Konrad Mak:
https://soundcloud.com/konrad-mak/wicked-g-swiete-serce
Konrad Mak na SoundCloudzie:
https://soundcloud.com/konrad-mak
https://soundcloud.com/konrad-mak/wicked-g-swiete-serce
Konrad Mak na SoundCloudzie:
https://soundcloud.com/konrad-mak
Skrzydła albatrosa - wersja audio (Majselbaum)
Zapraszam do wysłuchania szorta "Skrzydła albatrosa" czytanego przez Wojtka Masiaka:
http://pliki.majselbaum.pl/ftp/FANTASTYKA/sylwester-albatros.mp3
Fanpage "Czyta Wojtek":
https://www.facebook.com/czytawojtek/
http://pliki.majselbaum.pl/ftp/FANTASTYKA/sylwester-albatros.mp3
Fanpage "Czyta Wojtek":
https://www.facebook.com/czytawojtek/
Czas czasu
Fizyka
nie należała do ulubionych przedmiotów Marcela. Rok szkolny
dopiero się zaczynał, a już niedługo pierwsza kartkówka…
Na szczęście zakres materiału ograniczał się do podstawowych
pojęć. Dłużące się powroty autobusem do domu były doskonałym
momentem, by je sobie przypomnieć. Czarnowłosy licealista otworzył
opasły podręcznik i zaczął zgłębiać jego tajemnice.
Wielkości
fizyczne możemy podzielić na skalarne oraz wektorowe. Przykładem
wielkości skalarnej jest czas.
Te
dwa zdania zdołały już znudzić Marcela. Żałował, że nie wziął
ze sobą słuchawek, mógłby zrelaksować się przy muzyce. Zerknął
na chwilę na krajobraz za oknem, po czym z powrotem skierował
wzrok na książkę.
Przykładem
wielkości wektorowej jest czas.
Zaraz,
czy przed chwilą nie przeczytał zupełnie odmiennego twierdzenia?
Pewnie rozkojarzył się i pomieszał słowa.
Zrozumienie
tej kwestii jest wyjątkowo ważne, dlatego poświęcimy jej sporo
uwagi. Zacznijmy od omówienia każdej ze składowych wektora
w trójwymiarowym układzie współrzędnych kartezjańskich.
Składowa x jest niczym innym jak chronologią zdarzeń, określeniem
ich kolejności oraz odstępów między nimi. Jej przyrost możemy
zaobserwować na co dzień. Wystarczy spojrzeć przed siebie.
Zdziwiony
Marcel podniósł na chwilę głowę. Nie zauważywszy niczego
ciekawego, wrócił do lektury.
Nieco
rzadszym zjawiskiem jest wektor z ujemną składową x, znany
kolokwialnie jako „cofanie czasu”. Kończąc czytać to
zdanie, powinieneś go doświadczyć.
Uczeń
nagle poczuł, jak pas bezpieczeństwa zaciska się mu na klatce
piersiowej. Ludzie w autobusie mówili wspak. Nowiutki solaris
również poruszał się do tyłu. Po chwili wszystko wróciło do
normy. Podekscytowany nastolatek zaczął pochłaniać kolejne
akapity podręcznika.
Przejdźmy
do składowej y. Wyznacza ona różnice pomiędzy poszczególnymi
wszechświatami w multiwersum. Przykładowo, przesunięcie się
o czterdzieści i dwie setne sekundy (jednostka ta
odnosi się do wszystkich wektorów, nie obdarzonych wyłącznie
składową x) w kierunku
-y oznaczałoby przeniesie się do świata o identycznym wieku,
w którym Hitler wygrał II wojnę światową. Zademonstrujmy
to.
Obraz
przed oczami Marcela rozmazał się, a moment później
wyostrzył. Na ulicznych latarniach wisiały flagi ze swastykami.
Współpasażerowie posługiwali się niemieckim, tymże językiem
zapisano też hasła na bilbordach reklamowych.
Składowa
z bywa również nazywana składową metafizyczną, gdyż
w odróżnieniu od dwóch poprzednich nie jest związana
z materią, a z planem astralnym. Definiuje ona stany
duszy, w jakich znajdują się istoty w danym
wszechświecie i chwili. Dla przykładu przeniesiemy czytelnika
do metawersum, w którym jego ciało astralne jest oświecone
i wyzwolone.
Wszystko
zdawało się zwyczajne. Autobus pędził do przodu, ludzie
rozmawiali po polsku. Lecz Marcel odczuwał niesamowite uniesienie
i lekkość, nagle jego życie nabrało niesamowitej głębi…
Znając
wartości wszystkich składowych możemy dokładnie określić wektor
czasu. Jeżeli zaczepilibyśmy w punkcie (0,0) układu
współrzędnych, uzyskalibyśmy obiekt, który byłby tym, czym
jest wektor położenia dla
przestrzeni. Pozostaje jeszcze kwestia czwartego wymiaru dla
czasu, tak zwanego „czasu czasu”. Byt umiejscowiony
w danym punkcie przestrzeni, wszechświecie, momencie
chronologicznym i stanie
metafizycznym, nie przebywa tam
wiecznie, lecz przez określony czas czasu. Oznacza to, że
jakaś inna istota może lub mogła znaleźć się w tym
samym położeniu, zarówno przestrzennym, jak i czasowym. Aby
to zobrazować, sam autor podręcznika zajmie pozycje zajęte
wcześniej przez czytelnika.
Marcel
nie siedział już przy oknie. Stał obok kasownika, patrząc, jak
dziwna, zakapturzona postać spoczywa na jego miejscu, cofa się
w czasie, podróżuje do równoległego świata, pogrąża się
w duchowej ekstazie. I chłopak znów wrócił pod okno.
Czas
czasu również rozbiega się w czterech wymiarach, z których
ostatni nosi nazwę czasu czasu czasu. Nie istnieją
kolejne podskładowe czasu, gdyż trójca jest bytem
perfekcyjnym. Mamy więc siedem wymiarów czasowych i trzy
przestrzenne, w sumie dziesięć. Spekuluje się również
o istnieniu jeszcze jednego, Boskiego Wymiaru, który
kompletowałby obraz jedenastowymiarowej przestrzeni opisywanej przez
M-Teorię. Zagadnienia te jednak znacznie wykraczają poza
obszar fizyki nauczanej w liceum. Omówimy teraz przykłady
wielkości skalarnych…
Marcel
zauważył, że podręcznik zmienił swój wygląd. Kartki zżółkły,
zamiast śliskiej okładki pod palcami czuł drewnianą oprawę.
Uczeń zamknął księgę i spojrzał na tytuł.
Symetria
firmamentu, czyli kilka słów o Rzeczywistości
autorstwa
Nikczemnego Gnostyka
Saturday, March 26, 2016
Tetrahomosapiensinol
To był ciężki
dzień. Wredni klienci, skąpe napiwki, dokuczająca migrena. Ale jak
ktoś kiedyś mądrze stwierdził, nic nie może wiecznie trwać.
Zaszło słońce i nastała noc, której tak bardzo oczekiwała
Kaelsja. Kubek melisy na uspokojenie i do spania. Materac wydawał
się miększy niż zwykle, a świeżo wyprana pościel pachniała
lawendą. Ciemność powoli spowijała umysł młodej kobiety,
wyrywając jej świadomość ze świata jawy. Z początku błoga
nieświadomość, pustka, a potem nadeszły senne wizje.
Kaelsji zdawało
się, że jest inteligentną istotą o bliżej nieokreślonym
kształcie. Jej fizyczna manifestacja składała się wyłącznie z
mózgu. Wokół przebywało wiele bytów o podobnej naturze, lecz
niedostępnych, odosobnionych.
Myślała zimno,
twardo niczym skała. Wypełniona czernią, tylko gdzieniegdzie
błyskały blade, bezwymiarowe kropki światła. Stan piękny w swej
prostocie, ale zbyt suchy, pozbawiony emocji.
Pigułka.
Wszystko się
odmieniło. Zupełnie nagle, mgnienie oka w porównaniu z poprzednim
okresem. Widziała formujące się tchnienie, życie w coraz to
nowych i bardziej skomplikowanych powłokach. Dziwne w swoich
zachowaniach, czasem rozczulające, a czasem okrutne. W końcu istoty
uzyskały świadomość i stworzyły własny system, abstrakcję na
przekór otoczeniu. Kaelsję zalała fala słów i idei, jej umysł
nie był już chłodny i surowy. I wtedy zdała sobie sprawę, że
życie znajduje się w niej.
Obudziła się.
Fragment po fragmencie układała sen, aż zapisał się w pamięci
jasno i trwale. Przy porannej kawie próbowała odgadnąć jego
znacznie. Mimo usilnych starań nic nie przychodziło do głowy.
Tylko jeden z aforyzmów w gazecie zdawał się odnosić do wizji.
Bóg stał się
Wszechświatem, lecz pozostał sobą.
Bóg stał się
Wszechświatem, lecz nie przestał być Osobą.
Towarzyszył
Kaelsji przez cały dzień. Widniejący na szyldzie restauracji,
zapisany na rachunkach i karcie dań, wypowiadany przez klientów
przed posiłkiem. Dziwne, lecz zamiast niepokoić, zaciekawiał.
Godziny
mijały i Kaelsja znów znalazła się w łóżku, równie zmęczona
jak wczoraj. Długo nie mogła zasnąć, przewracając się z boku na
bok i myśląc o inteligentnych stworzeniach, które ostatniej nocy
odmieniły jaźń dziwnego bytu. W końcu Morfeusz zlitował się nad
nią.
Na
początku była tylko człowiekiem.
Skręt,
kreska, kartonik.
Znów
stała się Wielkim Mózgiem. Czuła, jak cywilizacje rozwijały się
na jej komórkach, każda egzystująca inaczej, tworząca i
konsumująca na swój sposób. Istoty opuszczały macierzyste
neurony. Podróżowały w statkach kosmicznych, spotykały obcych i
wymieniały się z nimi pomysłami i wizjami.
Perfekcyjna
synergia. Kaelsja zanurzyła się w ekstazie. Vis vitalis ją
ubogacała. Perspektywa coraz szersza, sens coraz głębszy.
Zgrzyt.
Na
powrót w ludzkim ciele. Szpitalne łóżko. Wrzeszczący lekarz o
paskudnej twarzy.
-
Ćpunka! Chloropromazyna! Chloropromazyna!
Kolejna
zmiana formy. Wojna, wielka wojna w mózgu. Stworzenia niszczą
siebie nawzajem, bombardują planety, gaszą słońca, zatruwają
atmosfery. Wszystko staje się chłodne i proste, takie normalne.
Jednakże po pewnym czasie życie odrodziło się niczym feniks z
popiołów, znów dostarczyło haju emocji i idei...
Oddzielenie.
Kaelsja
spoglądała na Tego, kim była jeszcze przed chwilą. Wszechświat,
umysł skonstruowany z galaktyk. Słyszała, jak do niej przemawia.
-
Wasza sztuka niczym psychodelik. Wasza wiedza niczym neuroleptyk.
Wasza nadzieja niczym depresant. Wasza wiara niczym stymulant.
Radiobudzik
wyrwał ją ze snu. Okropnie bolała ją głowa. Jeszcze ta tandetna
piosenka, jakby nie mieli nic lepszego do puszczania...
Because your love
Your
love
Your
love
Is
my drug
Tuesday, February 16, 2016
Monday, February 8, 2016
Nieoficjalny Jah
Kolejna nudna
wycieczka. Rozkrzyczane dzieci siostry powoli doprowadzały Pawła do
szału. W sumie nie wiedział, dlaczego się na to zgodził. Chyba
wyłącznie ze względu na matkę i jej gadkę o zacieśnianiu
rodzinnych więzi. Tak bardzo chciałby, żeby poza pieniędzmi na
utrzymanie czasami dawała mu jeszcze spokój.
Lato w pełni. Upał
był niemiłosierny. Jola po raz kolejny upomniała swoje bachory,
żeby tak nie biegały, bo się przewrócą i spadną im lody, a ona
nie będzie po raz kolejny kupowała nowych. Paweł snuł się powoli
za nimi, sącząc mineralną z butelki i przeklinając gruczoły
potowe. Na szczęście to już prawie koniec. Łebki chcą jeszcze
tylko zobaczyć lwy i spadamy do domu. Z powrotem w chłodzonym
wentylatorem pokoju, jedząc pizzę, śliniąc się do zdjęć
pięknych dziewczyn, grając w durne strzelanki online dla zabicia
czasu bądź ucząc się jakichś pierdół, które i tak potem nie
przydadzą się w karierze zawodowej. Życie nie miało sensu. Nic,
tylko wykonywanie obowiązków i konsumpcja. Wszystko sprowadzało
się wyłącznie do zaspokajania bazowych potrzeb. Miał tego dość.
Przytłoczony
egzystencjalnym ciężarem Paweł usiadł na ławce tuż przed
wybiegiem dla lwów. Dzieci Joli przylgnęły do pancernej szyby w
nadziei na wypatrzenie dzikich kotów. Nic z tego. Drapieżniki
pewnie leżały gdzieś w wysokich trawach, rozleniwione brakiem
konieczności samodzielnego zdobywania pożywienia. Paweł niemal
zzieleniał z zazdrości na samą myśl o tym, że on mógłby się
pogrążyć w takim błogostanie...
Minęło kilka
chwil, a lwów ani śladu. Rozczarowane maluchy nie miały zamiaru
odchodzić od wybiegu mimo usilnych nalegań mamy. W końcu Jola
straciła cierpliwość i zagroziła, że pójdzie bez nich. Jej brat
zaczął podnosić się z ławki, licząc na to, że wreszcie
opuszczą ten przeklęty ogród zoologiczny.
Lecz nagle zrobiło
się ciemno i zimno. Na niebie jednolitemu błękitowi ustąpił
granat okraszony świecącymi punktami. Wystraszony Paweł rozejrzał
się dookoła. Zwiedzający gdzieś zniknęli, cała infrastruktura
zresztą też. Nic, tylko morze trawy smagane wichrem i wielkie
baobaby.
Chłopak nie miał
pojęcia, co się stało. Usłyszał donośny ryk. Ogarnęło go
przerażenie, lecz nie mógł uciekać. Stał sparaliżowany, modląc
się , by to wszystko okazało się jedynie halucynacją. Z gęstwiny
wyłonił się potężny lew z ciemnobrązową grzywą.
Majestatycznie kroczył w kierunku człowieka, zupełnie jakby
wiedział, że ten nie jest w stanie się oddalić.
- Nie bój się –
przemówił grubym głosem drapieżnik. - Jestem tu dla ciebie.
Usiądź.
Paweł wykonał
polecenie lwa. Dalej nie był do końca pewny tego, co się dzieje.
Dziki kot podszedł bliżej i położył się przy nim.
- Posłuchaj teraz
uważnie – ciągnął dalej król zwierząt. - Może uznasz to
wszystko za objawienie, może stwierdzisz, że sam to wymyśliłeś
albo wyśniłeś. Nieistotne. Chcę, żebyś wiedział jedno. Nie
powinieneś się zadręczać.
Paweł w głębi
duszy powoli czuł, jak lęk ustępuje. Zdawał sobie sprawę z
surrealizmu sytuacji i dobrych, choć jeszcze niezrozumiałych
intencji czworonożnego rozmówcy.
- Czym ja się
zadręczam? - zapytał, nagle wątpiąc w to, co konstytuowało jego
osobowość.
- Bezsensem –
odparł lew. - Wiarą w to, że wszystkie działania są w dłuższej
perspektywy pozbawione znaczenia. Nawet jeśli rzeczywiście światem
kierują wyłącznie ślepy los i naturalne popędy, to czy poddanie
się temu faktowi czyni cię szczęśliwym?
Milczenie. Ciszę
zakłócał jedynie szum wiatru.
- Sam możesz
wyznaczyć, co chcesz osiągnąć i dążyć do tego z całej siły.
Gdyby ci się nie udało, obierzesz inny cel. Wydaje się głupie,
lecz dzięki temu będziesz miał coś, na czym oprzesz życie. Coś
niekoniecznie nadprzyrodzonego czy wielkiego, lecz własnego.
- Dlaczego mi o tym
mówisz? - Paweł złapał się na tym, że mimowolnie zaczął
głaskać zwierzę po grzbiecie.
- Bo mi na tobie
zależy. Mnie, Lwowi Judy, prawdziwemu Mesjaszowi.
- Nie rozumiem.
Dlaczego akurat na mnie, bezwartościowemu młokosowi? Czy nie lepiej
było zainteresować się jakimś szanowanym człowiekiem?
- Szanowani ludzie
za mną nie przepadają – wyznał Mesjasz. - Interesuje ich tylko
kodeks i rytuał, a widzisz, ja lubię załatwiać sprawy
nieoficjalnie...
Wtem znów zrobiło
się jasno, a wielki kot znalazł się za pancerną szybą. Chłopak
zorientował się, że znów znajduje się w zoo i siedzi na murze
otaczającym wybieg.
- Hej, Paweł! –
usłyszał głos siostry. - Zbieraj się, idziemy. Gapisz się od
dwóch minut na tego lwa jak jakiś wariat. Znowu odpłynąłeś w
ten swój świat fantazji?
Saturday, January 9, 2016
Zemsta Lovelocka
Z pozoru przyszłość
wyglądała całkiem normalnie. Żadnych zdewastowanych miast,
pokrytych kurzem pustkowi i przemierzających je mutantów. Nie było
też gigantycznych statków kosmicznych i międzyplanetarnych
federacji. Ludzie żyli podobnie jak kilkadziesiąt lat temu. Rankiem
pędzili do pracy w celu zarobienia pieniędzy, popołudniem do domu,
aby te pieniądze wydawać na rozrywkę. Mieli co prawda trochę
więcej elektronicznych asystentów, ale wszystko zdawało się być
w jak najlepszym porządku. Poza jednym szczegółem.
– Jacy oni są
starzy – pomyślał Selim. – Gdzie podziali się młodzi
ludzie?
Sam nie był lepszy.
Miał sześćdziesiątkę z hakiem. Żył w dużej metropolii gdzieś
na zachodzie Europy, nieistotne gdzie. Kroczył teraz po ruchliwej
ulicy wśród osiemdziesięciolatków wyglądających, jakby mieli o
połowę mniej wiosen na karku dzięki terapiom antygeronowym, wśród
androidów, zwierząt domowych. Lecz nie dzieci.
Dlaczego Homo
sapiens tak bardzo znienawidził własne młode? Czy aż tak cenił
ciszę, skoro w jego siedliskach panował nieustanny zgiełk? Czy aż
tak brzydził się czynami głupimi i pozbawionymi empatii, skoro
dorosłe osobniki popełniały je równie często? Czy jego
przedstawiciele byli aż tak zajęci swoimi sprawami, skoro marnowali
po kilka godzin dziennie na bzdury?
Selim nie znał
odpowiedzi na te pytania. Miał dwóch dorosłych już synów, bez
których nie wyobrażałby sobie życia. Miłość rodzica do dziecka
uważał za najsilniejszą na świecie i nie pojmował, jak większa
część społeczeństwa może egzystować bez niej. Niestety, jego
potomkowie również nie podzielali tej opinii, więc nie doczekał
się wnuków.
Nie wiedział, który
to już dzień z kolei poświęca na troskę o losy cywilizacji. Nie
cierpiał ciągle rozmawiać o pracy, nowych modelach robotów
domowych czy wakacjach w bazie NASA na Marsie. Lubił marzyć o
wielkich rzeczach. Chyba zostało mu to z czasów, kiedy był jeszcze
religijny. Niewielu myślicieli krążyło już po tym świecie.
Każda kultura, każda filozofia, nawet te oparte na buddyzmie i
islamie, stępiły się w kontakcie z konsumpcjonizmem.
Mówiono, że to
dobrze, że populacja maleje, bo likwiduje to problem głodu i
przeludnienia. Wkrótce okazało się, że brakuje osób w wieku
produkcyjnym, mimo iż jego górna granica znacznie się przesunęła
dzięki rozwojowi medycyny. Braki próbowano uzupełniać przez
hodowanie młodych w sztucznych łonach i wychowywanie w rządowych
ośrodkach. Niewielu chciało żyć ze świadomością, że ich
jedynym celem jest utrzymywanie starych egoistów, więc często
popełniali samobójstwa.
Strapiony krytyczną
sytuacją ludzkości Selim pomylił się i skręcił w boczną
uliczkę o jedno skrzyżowanie wcześniej niż powinien. Zupełnie
się tym nie przejmował, zajęty czytaniem wiadomości na soczewkach
AR, dopóki nie zorientował się, że zamiast pod biurowcem
Hornfield Neuromedics Inc. wylądował w jakimś ślepym zaułku.
Obrócił się na pięcie i już chciał popędzić w przeciwnym
kierunku, aby nie spóźnić się do pracy, lecz poczuł coś
ocierającego się o nogę. Był to mały, rudy kot. Nie miał obroży
i wyglądał na zaniedbanego. Selim nie pamiętał, kiedy ostatni raz
widział bezpańskie zwierzę. No bo co za bezduszny potwór
zostawiłby słodziutkiego pupilka bez opieki? Zwłaszcza, że
kocurki, króliczki i pieski stanowiły pożądany towar jako
substytut dzieci i partnera.
Napastujący Selima
futrzak już zniknął. Transformował się w piękną, długowłosą
pannę w półprzeźroczystej sukience, noszącą wianek na głowie.
System AR ześwirował, nie potrafiąc zakwalifikować jej ani jako
człowieka, ani androida.
– Prawda przybywa
do tych, którzy jej szukają – rzekła spokojnym, eterycznym tonem
nieznajoma.
– Kim jesteś? –
zapytał Selim, nie mogąc oderwać wzroku od piersi kobiety.
– Nazywam się
Gaia. Jestem uosobieniem natury, całą przyrodą w ludzkim
wcieleniu. Przybywam tu, by oznajmić, że twoje troski są daremne.
– Uff –
odetchnął Selim. – Czy to znaczy, że wkrótce przyrost naturalny
wróci do normy?
– Wręcz
przeciwnie, populacja Homo sapiens skurczy się jeszcze bardziej.
Inaczej harmonia na świecie nie zostałaby przywrócona. I tak
zniszczyliście już zbyt wiele na tej planecie.
– Przecież
zaczęliśmy żyć ekologicznie. Korzystamy z odnawialnych źródeł
energii, ochraniamy inne gatunki i te sprawy…
– Lecz nadal
uciekacie się do najpodlejszych czynów, aby zaspokoić własną
chciwość. Gdy tylko uda wam się przystosować inne planety do
zamieszkania, wyssiecie z Ziemi wszystko to, co cenne. Zostawiacie po
sobie tylko popiół. To niedopuszczalne. Dlatego nałożyłam na
wszystkie żyjące istoty pewne ograniczenie. Gdy tylko zaczynacie
żyć w zbyt dobrych warunkach, odechciewa wam się rozmnażać i
zatracacie się w błahych sprawach. Innymi słowy – wymieracie.
Tego nie da się uniknąć.
– Ale… Ale… –
Selim zaczął się jąkać, próbując wydusić z siebie jakiś
sensowny sprzeciw.
– Nie ma żadnych
ale – odpowiedziała Gaia. – Na mnie już czas.
Kobieta z powrotem
przemieniła się w kota i gdzieś czmychnęła. Osłupiały Selim
przypomniał sobie eksperyment z dwudziestego wieku, zwany przez
niektórych mysią utopią. Gryzonie mimo idealnych warunków życia
długo nie pociągnęły przez degenerację w ich zachowaniach.
Mężczyzna spojrzał na zegarek w kącie pola widzenia. Był
spóźniony o piętnaście minut. Machnął ręką na wszystko i
pospieszył do pracy.
*
Hassan odebrał
przychodzącą wideorozmowę i ujrzał uśmiechniętą twarz brata.
– Siemka, Ibrahim!
– powitał go. – I jak tam, nasz plan wypalił?
– Wygląda na to,
że tak. Wczoraj byłem u rodziców na obiedzie i ojciec nawet nie
zająknął się o dzieciach.
– Doskonale. A już
myślałem, że trzy pensje, które wydałem na wynajęcie
szpiegowskiego metamorfobota, szlag trafił.
– No, dobrze, że
się udało. Na szczęście starszy ma skłonność do wiary w gusła…
Labels:
cywilizacja,
futurologia,
natura,
przyroda,
rodzina,
s-f,
szort
Subscribe to:
Posts (Atom)