To był ciężki
dzień. Wredni klienci, skąpe napiwki, dokuczająca migrena. Ale jak
ktoś kiedyś mądrze stwierdził, nic nie może wiecznie trwać.
Zaszło słońce i nastała noc, której tak bardzo oczekiwała
Kaelsja. Kubek melisy na uspokojenie i do spania. Materac wydawał
się miększy niż zwykle, a świeżo wyprana pościel pachniała
lawendą. Ciemność powoli spowijała umysł młodej kobiety,
wyrywając jej świadomość ze świata jawy. Z początku błoga
nieświadomość, pustka, a potem nadeszły senne wizje.
Kaelsji zdawało
się, że jest inteligentną istotą o bliżej nieokreślonym
kształcie. Jej fizyczna manifestacja składała się wyłącznie z
mózgu. Wokół przebywało wiele bytów o podobnej naturze, lecz
niedostępnych, odosobnionych.
Myślała zimno,
twardo niczym skała. Wypełniona czernią, tylko gdzieniegdzie
błyskały blade, bezwymiarowe kropki światła. Stan piękny w swej
prostocie, ale zbyt suchy, pozbawiony emocji.
Pigułka.
Wszystko się
odmieniło. Zupełnie nagle, mgnienie oka w porównaniu z poprzednim
okresem. Widziała formujące się tchnienie, życie w coraz to
nowych i bardziej skomplikowanych powłokach. Dziwne w swoich
zachowaniach, czasem rozczulające, a czasem okrutne. W końcu istoty
uzyskały świadomość i stworzyły własny system, abstrakcję na
przekór otoczeniu. Kaelsję zalała fala słów i idei, jej umysł
nie był już chłodny i surowy. I wtedy zdała sobie sprawę, że
życie znajduje się w niej.
Obudziła się.
Fragment po fragmencie układała sen, aż zapisał się w pamięci
jasno i trwale. Przy porannej kawie próbowała odgadnąć jego
znacznie. Mimo usilnych starań nic nie przychodziło do głowy.
Tylko jeden z aforyzmów w gazecie zdawał się odnosić do wizji.
Bóg stał się
Wszechświatem, lecz pozostał sobą.
Bóg stał się
Wszechświatem, lecz nie przestał być Osobą.
Towarzyszył
Kaelsji przez cały dzień. Widniejący na szyldzie restauracji,
zapisany na rachunkach i karcie dań, wypowiadany przez klientów
przed posiłkiem. Dziwne, lecz zamiast niepokoić, zaciekawiał.
Godziny
mijały i Kaelsja znów znalazła się w łóżku, równie zmęczona
jak wczoraj. Długo nie mogła zasnąć, przewracając się z boku na
bok i myśląc o inteligentnych stworzeniach, które ostatniej nocy
odmieniły jaźń dziwnego bytu. W końcu Morfeusz zlitował się nad
nią.
Na
początku była tylko człowiekiem.
Skręt,
kreska, kartonik.
Znów
stała się Wielkim Mózgiem. Czuła, jak cywilizacje rozwijały się
na jej komórkach, każda egzystująca inaczej, tworząca i
konsumująca na swój sposób. Istoty opuszczały macierzyste
neurony. Podróżowały w statkach kosmicznych, spotykały obcych i
wymieniały się z nimi pomysłami i wizjami.
Perfekcyjna
synergia. Kaelsja zanurzyła się w ekstazie. Vis vitalis ją
ubogacała. Perspektywa coraz szersza, sens coraz głębszy.
Zgrzyt.
Na
powrót w ludzkim ciele. Szpitalne łóżko. Wrzeszczący lekarz o
paskudnej twarzy.
-
Ćpunka! Chloropromazyna! Chloropromazyna!
Kolejna
zmiana formy. Wojna, wielka wojna w mózgu. Stworzenia niszczą
siebie nawzajem, bombardują planety, gaszą słońca, zatruwają
atmosfery. Wszystko staje się chłodne i proste, takie normalne.
Jednakże po pewnym czasie życie odrodziło się niczym feniks z
popiołów, znów dostarczyło haju emocji i idei...
Oddzielenie.
Kaelsja
spoglądała na Tego, kim była jeszcze przed chwilą. Wszechświat,
umysł skonstruowany z galaktyk. Słyszała, jak do niej przemawia.
-
Wasza sztuka niczym psychodelik. Wasza wiedza niczym neuroleptyk.
Wasza nadzieja niczym depresant. Wasza wiara niczym stymulant.
Radiobudzik
wyrwał ją ze snu. Okropnie bolała ją głowa. Jeszcze ta tandetna
piosenka, jakby nie mieli nic lepszego do puszczania...
Because your love
Your
love
Your
love
Is
my drug