Thursday, July 30, 2015

"A co to takiego?"

---Lustra i kopulacja są wstrętne, jako że pomnażają ilość ludzi. Choć uwielbiam dzieła Borgesa, w tej chwili nie mogę się zgodzić z herezjarchą Uqbaru. Za moment bowiem spory fragment płaskiej, odbijającej światło powierzchni będący częścią podziwianej przeze mnie instalacji artystycznej spadnie mi na głowę, zmniejszając populację Polski o jednego osobnika. Kawałek szkła pokrytego srebrem ustawił się równolegle do górnej części mojej kości ciemieniowej i zetknął się z nią. Mimo tego nie poczułem bólu, a zamiast światełka w tunelu ujrzałem jednak wiejski krajobraz. Stałem teraz na krętej, asfaltowej drodze położonej gdzieś wśród pól uprawnych, a pod stopami miałem nieszczęsne odłamki mieszaniny dwutlenku krzemu i kilku innych związków chemicznych. Przedostałem się na drugą stronę zwierciadła, które właśnie zostało rozbite. Świetnie.



***



---Słońce prażyło niemiłosiernie. W ustach miałem sucho, a w okolicy ani śladu wody nadającej się do picia. Telefon nie miał zasięgu. Przeszedłem chyba z pięć kilometrów nie napotkawszy żywej duszy, więc postanowiłem trochę odpocząć. Gdy miałem już usiąść w cieniu wysokiej lipy, do moich uszu dotarł płacz dziecka. Przeskoczyłem rów melioracyjny, zbiegłem na położone niżej pastwisko, skąd dochodził hałas, i ujrzałem głośno szlochająca dziewczynkę opierającą się o kamień, na oko ośmioletnią. Zbliżyłem się do niej i zapytałem (po angielsku, co zdawało się dla mnie być najrozsądniejszym wyborem w przypadku znalezienia się na nieznajomym terenie):
– Co się stało?
---Maluch przestał ryczeć i spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczyma. Spróbowałem niemieckiego i francuskiego, niestety bez skutku. Po chwili doszedłem do wniosku, że może w którymś z wszechświatów w kraju Białego Orła drogi są pozbawione dziur, i użyłem ojczystej mowy:
– Zgubiłaś się? Gdzie jest twoja mama?
– Mama? A co to takiego?
---Zamurowało mnie. Po prostu czułem, jak chomik kręcący kołowrotkiem w mojej głowie stopniowo go wyhamowuje, odmawiając pracy pod tak dużym obciążeniem.
– Przyjechał pan z daleka? Strasznie śmiesznie pan wygląda.
---Uwaga młódki przerwała moje nieudolne próby wytłumaczenia sobie, dlaczego to dziecko nie zna nazwy rodzica płci żeńskiej. Kanony mody po obu stronach lustra znacząco odbiegały od siebie. Bluza oraz spodnie z niebarwionej bawełny połączone ze skórzanymi trzewikami wydawały mi się równie nietypowe jak fikuśny t-shirt z logiem RAM Records i czarne jeansy dla mojej rozmówczyni.
– Powiedzmy – odpowiedziałem wymijająco. – Dlaczego płakałaś?
– Przewróciłam się i boli mnie ręka. Ale to nic, zaraz przestanie.
– Mogłabyś zaprowadzić mnie do kogoś dorosłego?
– Oczywiście. Nieopodal leży nasze miasteczko.
– Czemu nikt cię nie pilnuje?
– Opiekunowie zezwalają nam na samotne spacery. Każdy lubi chwilę odpocząć od towarzystwa.
---Wspomniała coś o opiekunach. Czyli jest sierotą. Ale to dalej niczego nie tłumaczy. W końcu tak czy inaczej musiała kiedyś słyszeć to słowo!
– Co się stało z twoimi rodzicami?
– Jakimi rodzicami? Chodzi panu o płodzicieli? Nikt nie zna tych, którzy powołali go do życia. Zadaje pan bardzo dziwne pytania. Jest pan chory psychicznie? Lepiej będzie, jeśli zaprowadzę pana do kogoś dorosłego.
– Też tak uważam.
---Dialog z dzieckiem wprawił mnie w konsternację. Jest zbyt śmiałe i inteligentne jak na swój określony w przybliżeniu wiek… Czyżby w tym uniwersum tempo rozwoju intelektualnego znacznie przewyższało dorastanie fizyczne? Zżerany ciekawością świata, w którym ludzie nie znają swoich ojców i matek, podążyłem za dziewczynką.



***



– Więc tam, skąd pan pochodzi, społeczeństwo nadal bazuje na grupach złożonych ze spokrewnionych lub spowinowaconych ze sobą członków, zwanych także rodzinami? – Zapytał goszczący mnie w swoim gabinecie burmistrz dwudziestotysięcznej miejscowości po tym, gdy wytłumaczyłem mu, jak się tutaj znalazłem.
– Tak.
– Doprawdy, nie mogę pojąć, jakim cudem cywilizacja mogła się ostać w takich warunkach.
– Nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Owszem, nękają nas poważne problemy, ale jakoś się trzymamy. Mnie z kolei zastanawia, jak udało wam się zmusić wszystkich do zaprzestania rozmnażania się na własną rękę.
– Nikogo do tego nie przymuszamy. Wszyscy uczestniczą w naszym systemie dobrowolnie, a ich decyzje umotywowane są racjonalnym rozumowaniem.
---To zabrzmiało niczym slogan totalitarnej partii. Nie wierzę w to, że tak nagle wszyscy zgodzili się na porzucenie rodzicielstwa.
– Mógłby mi pan powiedzieć coś więcej o tej doktrynie? – Postanowiłem wyciągnąć z niego trochę więcej informacji. – Od jak dawna ją stosujecie?
– Przez przeszło dwa tysiąclecia. Zaczęło się od Platona i jego dwóch najwybitniejszych dzieł: “Państwa” i “Praw”. Jego koncepcje stworzyły podwaliny pod obecny kształt świata. Chodzi przede wszystkim o przesunięcie odpowiedzialności za przedłużanie gatunku i wychowywanie nowych pokoleń z obywateli na organy administracyjne oraz o przekazanie władzy w ręce mędrców.
– W porządku. Platon istniał też w mojej linii czasowej i miał mniej więcej te same poglądy. Co dalej?
– Znalazła się grupa chętnych na realizację planów filozofa. Utworzyli oni kolonię rządzoną według ściśle określonych zasad wymienionych w jego dialogach. Wiodło im się całkiem dobrze i z czasem dołączały się coraz większe rzesze pokładające nadzieję w nowy porządek.
– Zaskakujące. W moim świecie takie utopie zazwyczaj kończyły się fiaskiem.
– Tak mogło być i w tym przypadku, gdyby nie pewien człowiek znany jako Kakos z Gortyny, który w znaczący sposób zrewidował nauki Ateńczyka. Postulował on zniesienie niewolnictwa oraz podziału na klasy. Od tego czasu funkcja danej osoby w społeczeństwie zależy wyłącznie od jej talentu i zaangażowania. Przełomowe znaczenie miały również jego idee dotyczące gatunku homo sapiens. Głosił on, iż jako ludzie tworzymy wspólnotę, której naczelnym celem jest rozwój. Aby osiągnąć szczęście, interesy wszystkich jej części składowych powinny zostać podporządkowane właśnie progresowi cywilizacyjnemu. Pozwoli pan, że powołam się teraz na paradoks pozornej korzyści sformułowany przez naszego mistrza. Wyobraźmy sobie, że jednostki oraz ich zbiory, na przykład państwa albo zgromadzenia religijne, w swoich działaniach kierują się przede wszystkim uzyskaniem dobra dla siebie. Logicznym następstwem tego faktu jest to, że wywiązuje się pomiędzy nimi rywalizacja, co prowadzi do szkody dla niektórych z nich. Tym samym traci nasz rodzaj jako całość, i choć część tych jednostek czy też zbiorów odniosło korzyść, nie jest ona wymierna, gdyż doprowadziła do strat dla wspólnoty, która w bezpośredni sposób oddziałuje na każdy ze swoich elementów. Na przykład, konkurencyjny osobnik może zemścić się za swoje krzywdy, albo w wyniku nadeksploatacji pewnych dóbr przez określoną grupę w celu uzyskania przewagi nad pozostałymi zostaną one wyczerpane w zbyt krótkim czasie. Innymi słowy, lepiej jest współpracować niż walczyć.
---Okej. To zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Przecież oni na dobrą sprawę nie różnią się od nas tak bardzo – przynajmniej pod względem fizycznym.
– Nie wierzę w to. Nie wierzę, że wszyscy tak po prostu na to przystali. Choćby i dlatego, że zawsze znajdzie się ktoś, nawet zwyczajnie zbyt głupi, żeby to zrozumieć, kto będzie uważał inaczej. Jak to się stało, że ludzie, czyli na dobrą sprawę zwierzęta, porzuciły instynkt rozpowszechniania swoich genów w populacji, z którego bezpośrednio wynika zaangażowanie w ochronę i pomoc krewnym budujące więzi rodzinne, i zaczęły postępować według abstrakcyjnej koncepcji.
– Jedno z wyjaśnień fenomenu modelu społeczeństwa będącego efektem prac dwóch wybitnych greckich filozofów przedstawił trzynastowieczny islandzki metafizyk Vondur Gunnarson. Według niego wysoce rozwinięta świadomość oraz zdolność do postępowania w zgodzie z rozumem, a wbrew naturze, wynika z oddziaływania bliżej nieokreślonego bytu duchowego. Dzięki niemu jesteśmy stanie poświęcać się wyższym celom. Jego wzmożona aktywność trwająca od czasów mędrca z Gorynty może być wytłumaczeniem przejścia cywilizacji na poziom rozwoju w mniejszym stopniu zależny od czynników materialnych.
---Strasznie naciągnięte. Zastanawiam się, czy naprawdę przeniosłem się do rzeczywistego wszechświata, czy tylko zwyczajnie zwariowałem, a mój mózg karmi mnie chorymi wizjami.
– Z upływem lat system rozprzestrzeniał się wśród kolejnych ludów, oczywiście na drodze swobodnego wyboru – kontynuował zarządca miasteczka. – Na dzień dzisiejszy jest stosowany na całym świecie.
– Kto utrzymuje to wszystko w porządku?
– Zarządzanie jest realizowane w procesie demokracji bezpośredniej, co również jest zasługą Kakosa. Zasięg decyzji ogranicza się do autonomicznych jednostek osadniczych, w których zostały one podjęte, możemy więc uznać, że władza jest całkowicie zdecentralizowana. Większe przedsięwzięcia są realizowane poprzez współpracę okręgów municypalnych. Im dalej posuwamy się w rozwoju, tym więcej nakładów wymaga rozwiązywanie problemów, dlatego też obecnie postuluje się utworzenie ogólnoświatowej Rady Nadzorczej koordynującej prace na rzecz progresu.
– Wygląda na to, że wasza strona lustra jest idealna. Nurtuje mnie jednak jeszcze jedna kwestia. Skoro wszyscy są doskonałymi altruistami, to czy naprawdę rezygnowanie z zakładania rodzin jest konieczne? 
– Rodziny były instytucjami patologicznymi, gdyż w wyniku ich istnienia obywatele przedkładali dobro osób z nimi spokrewnionych nad prawidłowe funkcjonowanie społeczeństwa. Wraz z ich zlikwidowaniem pozbyliśmy się wielu problemów, jak chociażby nepotyzmu.
– Małżeństw też nie zawieracie?
– Małżeństwa to na dobrą sprawę dwuosobowe rodziny, więc również są złe.
– Jak zatem spełniacie swoje potrzeby seksualne?
– Potrafimy powstrzymać popęd szkodzący wspólnocie. Nikt nie odbył stosunku płciowego od czasu gdy została wprowadzona metoda inseminacji, czyli dobre sto lat temu.
---Spojrzałem na wiszący na ścianie za plecami mojego rozmówcy kalendarz. 22 listopada 2281 roku. Na podstawie licznego występowania dosyć rozwiniętych techniczne pojazdów spalinowych oraz zasłyszanej po drodze do urzędu miasta rozmowie o elektrowni atomowej mogłem stwierdzić, że ich cywilizacja znajdowała się mniej więcej na poziomie naszej w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Czyżby byli więc aż tak bardzo do tyłu w rozwoju? Zaraz, zaraz…
– Od jakiego wydarzenia liczycie rachubę czasu?
– Od narodzin Kakosa, ma się rozumieć.
– Mógłby pan umiejscowić jego okres życia w odniesieniu do Platona?
– Był od niego młodszy o około trzydzieści lat.
---Dwa tysiące dwieście osiemdziesiąt jeden minus trzysta dziewięćdziesiąt siedem równa się około tysiąc osiemset osiemdziesiąt… O kuźwa. Są o całe siedem dekad do przodu. Coś rzeczywiście jest na rzeczy.
– Pozwoli pan, że skorzystam z toalety.
– Ależ oczywiście. Na końcu korytarza proszę udać się w prawo, pierwsze drzwi po lewej.
---Wyszedłem ze skromnie urządzonego gabinetu i puściłem się pędem we wskazanym mi kierunku. Muszę uważać, bo podłoga była przed chwilą myta, więc jest śliska i mogę się… Wypieprzyć spadając prosto na kinol. Auć. Mój nos nie spotkał się jednak z kremowymi kafelkami, jakimi był wyłożony hall w budynku administracji znajdującego się w równoległym świecie, lecz z stanowiącym podłoże w Galerii Sztuk Pięknych betonem pomalowanym na znajomo zielony kolor. Nie wyrobiłem zakrętu i wleciałem prosto w wiszące na ścianie lustro. Witamy w domu.



***



---Od mojej niezwykłej przygody minęło piętnaście wiosen. Mimo usilnych prób nie udało mi się powtórzyć tego wyczynu. Przyznaję, jestem trochę rozczarowany. Wbrew moim oczekiwaniom zamiast na rewolucji w postrzeganiu nauki i boomie na poszukiwania równoległych wymiarów skończyło się na krótkim artykuliku opublikowanym na niewiarygodne.pl. Niespełnione marzenia o sławie i tak nie mają teraz większego znaczenia. Zaraz bowiem z powierzchni ziemi zmiecie mnie chińska głowica jądrowa.
– Tu jest, znaleźliśmy go! – Usłyszałem nagle entuzjastyczny okrzyk za swoimi plecami, po czym zostałem wciągnięty do portalu interwymiarowego.
---Znalazłem się na statku kosmicznym otoczony przez ogolonych na łyso ludzi ubrany w śmieszne, à la startrekowe kombinezony.
– Uff, udało się – powiedział jeden z nich. – Byłoby fatalnie, gdyby tak wybitny umysł zginął przez tych prymitywów. I tak nigdy nie spłacimy długu wdzięczności wobec pana. Gdyby nie pan, nigdy nie odkrylibyśmy możliwości podróży pomiędzy wszechświatami…
– Dziękuję. Zrobiliście duże postępy. Ile czasu upłynęło dla was od mojej wizyty?
– Trochę ponad półtora wieku. – odezwał się inny, sądząc po ilości odznaczeń najprawdopodobniej kapitan jednostki.
– Jestem pod wrażeniem.
– Udamy się teraz na planetę macierzystą. Jeżeli się pan tamu nie spodoba, ma pan do wyboru setki innych ciał niebieskich nadających się do zamieszkania – rzekł dowódca z uśmiechem na ustach.
– Sądzę, że z pewnością znajdę coś dla siebie – odparłem, również wyginając usta w krzywą łańcuchową.
---Jest super. Nareszcie koniec wysłuchiwania narzekań matki na moje starokawalerstwo, niekończących się zjazdów rodzinnych, zalewu zaproszeń do grona znajomych na Facebooku od mężów sióstr ciotecznych trzeciego stopnia… Ogólnie rzecz biorąc – mega git. W radosnym uniesieniu zacząłem nucić:
Birds flying high
You know how I feel
Sun in the sky
You know how I feel
Reeds driftin' on by
It's a new life for me


listopad 2014

No comments:

Post a Comment