W
dniach takich jak ten łatwo czcić Pana Życia. Wielbić go za to,
że stworzył rzeczy tak proste i piękne, jak choćby słońce.
Podziwiać srebrnoskrzydłe ptaki, w które tchnął życie.
Wsłuchiwać się w delikatny szum wiatru. Dziękować za każdy
oddech.
Gorzej,
gdy chwile kontemplacji są przerywane.
Tymis
z trudem powstrzymała się od gwałtownej reakcji, gdy na jej udzie
wylądowała kula mokrej gleby. Pragnienie wyrzucenia z siebie
niezadowolenia zatrzęsło nią, lecz nie chciała znowu zawieść
Feovala. Ze spokojem otrzepała szare, robocze spodnie i spojrzała
na Lizgrema, który cisnął w nią ziemią.
–
Czemu to zrobiłeś? – zapytała z wymuszoną łagodnością.
–
Żebyś przestała błądzić myślami w chmurach i zabrała się do
pracy – wyjaśnił chłopak. – Nie zdążymy dzisiaj posadzić
wszystkich krzaków, jeśli będziemy się ociągać.
–
Nie mogłeś mi po prostu tego powiedzieć? Poza tym nie rozmarzyłam
się, tylko myślałam o Panu.
–
Ta metoda była zabawniejsza, a na modlitwę znajdziesz czas
wieczorem. Wykopałem już dwa kolejne dołki, bierz rośliny i rób
swoje.
Dziewczyna
schyliła się po sadzonkę, umieściła ją w zagłębieniu i
zasypała ziemią. Nie była to ciężka praca, lecz dosyć istotna.
Jagody rebyby stanowiły najważniejszy składnik leków na gorączkę.
Tymis cieszyła się, że czyni coś dla dobra ogółu. Księga
Świętych Serc głosiła, że służąc innym, służysz Feovalowi.
A ona bardzo chciała odwdzięczyć się Panu za wspaniałe życie,
którym ją obdarował. Nie wszystko było idealne. Ludzie czasami
błądzili i zwracali się ku złemu. Lecz nie sprawiało to, iż
Tymis wątpiła w dobroć Najwyższego.
–
Przepraszam, że cię ubrudziłem – odezwał się Lizgrem. –
Mogłem się powstrzymać. Wypiorę ci te spodnie.
Młodzieniec
odłożył szpadel i przytulił dziewczynę. Pozawijane pasy czarnej
skóry pokrywające ich ręce i twarze zaczęły delikatnie świecić
na zielono. Duszowzory zmieniały kolor za każdym razem, gdy synowie
i córki Feovala odczuwali pozytywne emocje. Wybaczanie nawet w tak
błahych sprawach niosło ze sobą pewną ulgę, wyzwolenie od złości
i żalu zatruwającego duszę. I dlatego właśnie Tymis kochała
Pana Życia. Jeśli ktoś chciał się poprawić, zawsze mógł
liczyć na drugą szansę.
–
To nic takiego. Nie musisz ich czyścić, tak czy inaczej pod koniec
dnia nadawałyby się wyłącznie do prania.
Lizgrem
wypuścił współpracowniczkę z objęć i oboje wrócili do swoich
zajęć. Jednak nim zdążyli posadzić kolejną roślinę, ziemia
zaczęła się trząść.
–
Czujesz to? – Tymis wyglądała na zaniepokojoną.
–
To pewnie Ciemnoszkańcy. Zbierajmy się stąd, mogą napaść na
wioskę.
Pomioty
Pileosta budziły strach wśród prawych mieszkańców krainy
Heerevar. Zepsuci do cna, nie wyznawali żadnych zasad, a dążyli
jedynie do zaspokajania dzikich popędów. Nienawidzili Feovala i
jego dzieci. Prowadzili z nimi nieustanną wojnę, lecz Najwyższy
przez ręce Straży Świętych Serc prawie za każdym razem
sprowadzał na nich klęskę. Według przepowiedni Pan Życia w
wyznaczonym przez siebie czasie miał zesłać Czempiona, który
ostatecznie pokona Ciemnoszkańców. Teraz jednak zagrożenie było
wciąż realne, więc dwójka młodych ludzi prędko dołączyła do
pobratymców z osady. Lizgrem został przydzielony do obrony wioski,
zaś Tymis miała się udać razem z kobietami i dziećmi do kryjówki
w pobliskiej grocie.
Wibracje
nasilały się z każdą chwilą. Oddziały Straży stały w zwartym
szyku i obserwowały otoczenie. Po Ciemnoszkańcach można było
spodziewać się wszystkiego. Atakowali z powietrza, ujeżdżając
sześcioskrzydłe stwory. Maszerowali razem z gigantycznymi wilkami o
zębach ostrzejszych od stali. Raz szturmowali nadmorskie miasto przy
pomocy wieloryba.
Tymis
przeczuwała, że nie uda im się uciec przed atakiem. Jej grupa,
spowolniona przez panikę i dezorganizację, dopiero docierała na
kraniec wioski. Trudno było utrzymać równowagę, a domy sprawiały
wrażenie, jakby zaraz miały się rozlecieć. Dziewczyna nie oparła
się pokusie i spojrzała za siebie. Jeszcze nigdy wcześniej nie
widziała ataku Ciemnoszkańców.
Nagle
przed grupą strażników rozstąpiła się ziemia, a wstrząsy
ustały. Z rozpadliny wyleźli napastnicy i rozpoczęła się walka.
Pozostali mieszkańcy biegli dalej w amoku, zostawiając Tymis samą.
Ta powoli kroczyła w stronę pola bitwy. Wojowie dzielnie cięli
najeźdźców mieczami i halabardami, a Kapłani przepędzali pomioty
falami błękitnego światła, tchnieniem samego Feovala.
Ciemnoszkańcy wyglądali nieco inaczej, niż to sobie wyobrażała.
Nie byli zgarbieni i nie pełzali na czterech kończynach, lecz
posturą przypominali ludzi. Niektórzy z nich walczyli bez hełmów,
więc Tymis mogła zauważyć, że mają czarne włosy, bladą skórę
i… Duszowzory świecące na czerwono. Młoda kobieta nagle
zorientowała się, że znajduje się bardzo blisko miejsca starcia.
Wiedziała, że Pan Życia ma ją w opiece, a strażnicy mieli
znaczną przewagę, lecz wolała się gdzieś ukryć. Wpełzła pod
werandę jednej z chat i dalej obserwowała zdarzenie. Utkwiła wzrok
w jednym z Ciemnoszkańców. Wyglądał na wystraszonego i za wszelką
cenę starał się unikać konfrontacji z przeciwnikiem. W pewnym
momencie zaczął oddalać się od pola bitwy. Minął kryjówkę
Tymis, lecz nie zauważył młodej kobiety. Nagle padł na ziemię
rażony strzałą w udo. Po chwili dobiegli do niego strażnicy.
–
Łaski! – krzyknął powalony Ciemnoszkaniec. – Nie chciałem
walczyć, już nigdy więcej nie zrobię nic złego! Obiecuję!
Tymis
nie wierzyła własnym uszom. Ktoś stworzony przez uosobienie zła
błaga o litość? Czy może to tylko sztuczka mająca na celu
przechytrzenie strażników?
–
Czeka cię jedynie śmierć i wieczne potępienie, bękarcie
Pileosta. – Łucznik, który unieruchomił wroga, nie pozostawił
mu żadnych złudzeń.
–
Przepraszam za… Za wszystko! Oszczędźcie mnie! Będę podążał
drogą Feovala, przyrzekam!
Naprawdę
prosił o wybaczenie. Widziała to w jego oczach, wyrazie twarzy.
Tymis nie mogła dłużej bezczynnie się przyglądać. Natychmiast
wyczołgała spod werandy i zwróciła się do pobratymców.
–
Zostawcie go! Nie powinniście zabijać błagającego o odpuszczenie.
–
A ty skąd się tu wzięłaś? – zapytał wojownik dzierżący
dwuręczny miecz. – Mogłaś zginąć! Poza tym, o czym ty w ogóle
bredzisz? To Ciemnoszkaniec, chcesz zobaczyć, czy jest godzien
wybaczenia? To patrz!
Strażnik
wziął zamach i jednym cięciem pozbawił syna Pileosta głowy.
***
Orzechowe
włosy Tymis zasłaniały jej twarz. Siedziała skulona na ławce w
świątyni, rugana przez wściekłego Nadkapłana.
–
Co to ma znaczyć? Zrozumiałbym, gdybyś była dzieckiem i nie znała
dobrze Księgi Świętych Serc. Ale ty jesteś już dorosła,
uczestniczysz w Służbie Pana. Dlaczego w ogóle to zrobiłaś? Nie
jest ci miłe życie, największy dar Feovala?
–
Nie, Czcigodny. Chciałam tylko przyjrzeć się walce z ciekawości.
A ten Ciemnoszkaniec szczerze prosił o litość…
–
Uwierzyłaś w jego skruchę? To twory Pileosta, one nie znają
takiego pojęcia! Są niczym innym jak tylko wcielonym zepsuciem.
Tymis
miała poważne wątpliwości. Z jednej strony żałowała głupiego
wystąpienia przeciwko boskim prawom, z drugiej dalej była
przekonana, że ten czyn był słuszny. Ostatecznie zwyciężyła
potrzeba usprawiedliwienia się.
–
Skoro musimy walczyć ze złem, to dlaczego robimy to poprzez
zabijanie, a nie nawracanie?
–
Widziałaś ich Duszowzory? Rozświetlają się, kiedy właściciel
uczyni coś nikczemnego. Ciemnoszkańcy są naszym zupełnym
przeciwieństwem. Dla nich nie ma zbawienia. Muszą zostać usunięci
z tego świata, tak jak postanowił Pan Życia. A ciebie czeka rytuał
oczyszczenia. Zaczynasz podążać w niebezpieczną stronę.
Nadkapłan
opuścił świątynię, zostawiając dziewczynę samą. Proces
uwolnienia od złych sił stosowano często u osób narażonych na
dłuższy kontakt z dziećmi Pileosta oraz tych, którzy
kwestionowali zasady wyznaczone przez Feovala. Nie był niczym
strasznym, lecz Tymis dalej twierdziła, że ma rację. Ciemnoszkańcy
nie różnili się bardzo od zwykłych ludzi. Tak samo odczuwali ból.
Widziała, jak ten nieszczęśnik cierpiał, zanim został ścięty.
Może oni wcale nie chcą być źli, tylko są zniewoleni przez
Pileosta? Czym tak w ogóle jest zło? Abstrakcyjną siłą czy
wyborem, jakimiś konkretnymi czynami? Przecież zawsze można
zmienić swoje postępowanie. Dlaczego Feoval nie przekona Pileosta,
żeby przestał krzywdzić? Spojrzała na piękne oblicze Pana Życia
przedstawione na statui stojącej w centralnym punkcie świątyni.
Czego od niej wymagał? To prawda, w Księdze Świętych Serc jest
jawnie napisane, że zło należy zniszczyć. Księgę sporządzili
ludzie, którzy byli wielkimi mędrcami, ale i oni mogli się mylić.
Musi spróbować innej drogi. Dać przykład innym i sprawić, że
skończy się nieustanna wojna, albo przeciągnąć chociaż kilku na
stronę Feovala. Jeśli działa w dobrej woli, czy Pan Życia może
ją za to ukarać?
Nie
będzie żadnego rytuału. Ciemnoszkańcy potrzebują oczyszczenia
bardziej niż ona.
***
Skrytość
i kłamstwa powoli topiły sumienia w nieprawości. Lecz nikt nie
zrozumiałby prawdziwych zamiarów Tymis, podobnie jak Nadkapłan.
Zmierzała na zachód, w stronę gór. Niosła ważną wiadomość
dla krewnej żyjącej w Lahabus. Tak przynajmniej myśleli mieszkańcy
miast i wsi, które odwiedzała po drodze, aby uzupełnić zapasy i
odpocząć. Ci znający prawdę byli kilkanaście godzin marszu za
nią, o ile zdecydowali się wyruszyć w pościg zorientowawszy się,
że opuściła osadę. Nie musiała się bać niczego, przynajmniej
teoretycznie. Dzieci Feovala nie ośmieliłyby się tknąć siostry w
Panu, zaś Ciemnoszkańców właśnie szukała. Mimo wszystko
spotkanie z nimi mogłoby nie pójść po jej myśli. Co jeśli ten
mężczyzna był jednorazowym przypadkiem, a pozostali są naprawdę
zepsuci do szpiku kości? Naiwna skaże swoją i tak już splamioną
przez grzechy duszę na wieczne potępienie. Nie, nie wolno jej tak
myśleć. Musi wierzyć w drogę, którą obrała. Drogę pokoju.
Po
sześciu dniach wędrówki minęła Lahabus, ostatnie miasto
wyznawców Feovala. Za nim rozciągały się tereny wrogów, z
których Tymis miała nadzieję uczynić przyjaciół. W pewnym
momencie chciała zawrócić, porzucić to szaleńcze posłannictwo i
błagać o wybaczenie, ale nie była w stanie tego zrobić. Nie mogła
wyrzec się tego, co dyktowało jej serce.
Została
złapana przez Ciemnoszkańców, jak tylko wkroczyła na ich ziemie.
Oszczędzili jej życie, co już było zaskakujące, i zaciągnęli
do jakiejś wioski. Nikt nie pojmował, dlaczego zdecydowała się tu
przybyć, a wielu rozmawiało z nią, gdy siedziała zamknięta w
klatce powieszonej przy chacie wodza osady.
–
Po co dałaś się schwytać? – zapytał jeden z pomiotów
Pileosta. – Żeby twoi parszywi pobratymcy mogli cię uratować i
tym samym usprawiedliwić napaść na nasz dom?
–
Nie. Wręcz przeciwnie zależy mi na tym, żeby wojna się skończyła
– wyznała Tymis. – Jesteśmy gotowi wam wybaczyć.
–
Co chcecie nam wybaczać? To, że bronimy się przed prawem, w imię
którego próbujecie nas unicestwić? Nie potrzebujemy zasad,
wystarczy nam wolność. Każdy wie, co ma robić ze swoim życiem.
–
Potrzebujecie reguł, żeby wiedzieć, jak nie krzywdzić innych. Moi
bracia i siostry obrali złą drogę, chcąc was zniszczyć zamiast
wytłumaczyć czym jest dobro i przebaczenie.
–
My już wiemy, czym są. Zbędnymi sprawami. Kiedy ktoś krzywdzi
mnie, ja krzywdzę jego. Dlatego niedługo spotka cię okrutny los, w
imię poległych krewnych.
–
Nie tym razem, Nylvie. – Przy klatce pojawił się wysoki
Ciemnoszkaniec ubrany w niebieskie szaty przystrojone piórami,
prawdopodobnie jeden z kapłanów. – Pileost żąda, aby dziewczynę
przyprowadzono do niego.
***
Tymis
wieziono przez starodawne puszcze, zielone równiny, mgliste bagna.
Kompletnie straciła rachubę czasu. Każdy z dziesiątek, a może
setek dni zdawał się być taki sam. Widziała wiele osad
Ciemnoszkańców. Obserwowała, jak żyją. Nie kłaniali się żadnym
zasadom i czcili Złego. Dopuszczali się kradzieży, pobić,
cudzołóstwa. Ale też mieli rodziny, pomocnych przyjaciół.
Kochali podobnie jak dzieci Feovala. Na własne oczy widziała, jak
jeden z synów Pileosta zginął w obronie żony podczas burdy. Mimo
karcenia przez pilnujących Tymis niestrudzenie starała się głosić
prawdę o wybaczeniu, niemniej jednak z mizernym skutkiem. Większość
Ciemnoszkańców nadal wolała odpłacać pięknym za nadobne.
Pewnego
dnia karawana z więzioną dotarła na ogromne, skaliste pustkowie,
które zdawało się nie mieć kresu. Wjechali na płaskowyż, gdzie
wyrzucono ją z klatki i pozostawiono związaną na ziemi. Młoda
kobieta modliła się żarliwie, próbując opanować przerażenie.
Po pewnym czasie na horyzoncie pojawił się obiekt przypominający
wielkiego ptaka. Zbliżał się w jej stronę, aż w końcu wylądował
i mogła go obejrzeć w całej okazałości. Miał dwie pary skrzydeł
i pięć nóg, cały pokryty czarną jak węgiel sierścią. Z
karykaturalnie krótkiego pyska wystawały rzędy krzywych, ale
ostrych zębów. Jego czerwone gałki oczne były różnej wielkości,
podobnie jak fałdy skóry na długiej szyi. Pileost zaprawdę
odzwierciedlał wszelką szpetność.
–
Czemu krzywdzisz ludzi? – Tymis przemówiła do bestii, z trudem
przełamując strach. – Dlaczego jesteś zły?
–
Nie ma sensu. – Potwór przywarł do ziemi i spojrzał Tymis prosto
w twarz. – Nic nie ma sensu. A bez powodów i przyczyn istnieje
tylko chaos, swawola.
–
Nie rozumiem – przyznała się dziewczyna. – Uważasz, że życie
jest pozbawione celu?
–
Dokładnie, mój słodki kwiatuszku. Feoval myślał inaczej. Chciał,
żebyście żyli w całkowitym szczęściu. Lecz szczęście bez
smutku jest tylko nieznaczącym stanem bez punktu odniesienia. I
sprawił, że staliście się trochę gorsi. Zaczęliście chorować,
głodować, kłócić się między sobą, pozbawiać życia.
Zobaczyliście czym jest zło, abyście mogli poznać dobro.
–
To było konieczne. Bez wysiłku nie ma nagrody.
–
Wysiłek. Nie wszystkich na niego stać, moje serce. Ja jestem zbyt
leniwy, żeby dokonać czegokolwiek. Pozwalam, by Ciemnoszkańcy, jak
ich nazywacie, toczyli się bezwładnie razem z nurtem czasu. Feoval
uwielbia porządek i dlatego chce mnie zniszczyć. Ale harmonia to
tylko maska, złudzenie. W głębi duszy każdy chce, żeby było
łatwiej, nie bacząc na konsekwencje. Jesteś młoda, idealizujesz
świat. Przyjrzyj się kapłanom, strażnikom, rodzinie, a zobaczysz,
że prawość to tylko fasada.
–
Każdy człowiek jest grzeszny, jednak zawsze może się poprawić.
Nigdy nie będzie perfekcyjny, ale chodzi o to, by starać się z
całych sił.
–
Niczego nie pojmujesz, kochane dziecko. Kiedyś już było idealnie.
I wszyscy czuli tylko pustkę. Może ktoś inny lepiej ci to
wytłumaczy. Skoro modliłaś się do Pana Życia o pomoc, zaraz tu
przybędzie.
Człowiek
o złotych skrzydłach pikował wprost na bestię, jakby chciał ją
zaatakować. W momencie zderzenia dwu istot błysnęło światło,
które oślepiło Tymis. Gdy odzyskała wzrok, zauważyła stojącego
tuż przed nią młodego mężczyznę w szarych łachmanach. Na
twarzy miał Duszowzory wijące się niczym pnącze wina.
–
Kim jesteś? – spytała dziewczyna. – Gdzie są Feoval i Pileost?
–
Feoval i Pileost to Ja i Ja, Amradran. Ten, który stworzył świat.
Tymis
milczała. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć tajemniczemu
przybyszowi.
–
Wiem, że uczono cię inaczej. Pan Życia jest waszym ojcem, a Zły
dał początek Ciemnoszkańcom. Ale Pileost i Feoval to tylko moje
emanacje. Nienawidzące siebie nawzajem osobowości, nad którymi nie
panuję. Jesteś jedną z niewielu niepodążających ślepo za ich
wizjami świata. Cieszę się, że chciałaś coś zmienić. Ale
nawet ja nie mogę tego zrobić.
–
Dlaczego? – Tymis po raz kolejny zadała to pytanie.
–
Nie jestem wszechmogący. Nie wiem, czego dokonać, żeby wszystkim
było dobrze. Stworzyłem świat, bo czułem się samotny, zagubiony
od wieczności. Chciałem, żeby wszystko było doskonałe. Ale nie
można zdefiniować doskonałości bez pojęcia przeciwnego. I
sprowadziłem na świat zło. Zacząłem wątpić w swoje dzieło.
Zastanawiać się, czy nie lepiej byłoby w ogóle nie zaczynać i
tkwić w neutralnym odosobnieniu, albo pozwolić, żeby wszystko
toczyło się razem z losem. Potem znowu pragnąłem wszystko
poukładać i tak na przemian. W końcu rozdzieliłem się na dwie
osoby, stałem się Feovalem i Pileostem. Jedni ludzie kroczą drogą
Porządku, drudzy Chaosu. Czasami zdarzają się tacy jak ty, który
dążą do pogodzenia obu stron, albo chcą je zmienić, jak ten
chłopak trafiony strzałą. Nie można jednak ostatecznie usunąć
wyboru. Przepraszam, że skazuję was na tę wojnę.
Amradran
podszedł do Tymis i rozwiązał jej ręce i nogi. Ta wstała z
ziemi, przez chwilę patrząc bez słowa na Stworzyciela, po czym
przerwała milczenie.
–
Ofiarowałam ci całe serce, a ty potraktowałeś mnie niczym głupca.
– Duszowzory dziewczyny zapłonęły na karmazynowo. – Jak możesz
mówić swym dzieciom, że im sprzyjasz, skoro równocześnie jesteś
ich wrogiem? Nie możesz w końcu stanąć po jednej stronie?
–
Jestem wątły na umyśle. Chory. Szalony. Odpuść mi winy, proszę.
Zbawienna
ulga omijała Tymis. Nie była w stanie wybaczyć Panu tak jak
braciom i siostrom. Od niego oczekiwała najwięcej, i to on ją
zawiódł.
–
Nie potrzebuję cię. Zmienię świat w pojedynkę, albo umrę
próbując.
–
Ale ja cię potrzebuję – powiedział błagalnym tonem Amradran. -
Zostań moim Czempionem.
–
Sama dam sobie radę.
–
Wiesz, że w każdej chwili mogę cię unicestwić? – Jego głos
przypominał teraz Pileosta.
–
Zatem zrób to teraz i oszczędź wszystkim kłopotu –
odpowiedziała gorzko Tymis.
–
Nie. Nie uczynię tego – wyznał Pan. – Nie dam rady się
zdecydować.
–
W takim razie pozwól mi odejść.
–
Polecę z tobą za pustkowia. Nie przejdziesz ich pieszo bez zapasów.
–
Dobrze. – Tymis niechętnie zgodziła się na propozycję
Stworzyciela. – Ale już nigdy więcej nie chcę cię widzieć.
–
I tak prędzej czy później się spotkamy. Będę cierpliwie czekał.
I zawsze kochał. Jako Amradran za to, że jesteś moim dzieckiem.
Jako Feoval za to, że miłujesz dobro. I nawet jako Pileost za to,
że rozumiesz błądzących. Przepraszam, że zawiodłem.
–
Kiedyś ci wybaczę. – Dziewczyna patrzyła gdzieś w dal, starając
się nie płakać. - Może. A teraz zbierajmy się już stąd. Mam
wiele do zrobienia.
lipiec 2015
No comments:
Post a Comment