Thursday, July 30, 2015

"Święte Serce"

 W dniach takich jak ten łatwo czcić Pana Życia. Wielbić go za to, że stworzył rzeczy tak proste i piękne, jak choćby słońce. Podziwiać srebrnoskrzydłe ptaki, w które tchnął życie. Wsłuchiwać się w delikatny szum wiatru. Dziękować za każdy oddech.

Gorzej, gdy chwile kontemplacji są przerywane.

Tymis z trudem powstrzymała się od gwałtownej reakcji, gdy na jej udzie wylądowała kula mokrej gleby. Pragnienie wyrzucenia z siebie niezadowolenia zatrzęsło nią, lecz nie chciała znowu zawieść Feovala. Ze spokojem otrzepała szare, robocze spodnie i spojrzała na Lizgrema, który cisnął w nią ziemią.

– Czemu to zrobiłeś? – zapytała z wymuszoną łagodnością.

– Żebyś przestała błądzić myślami w chmurach i zabrała się do pracy – wyjaśnił chłopak. – Nie zdążymy dzisiaj posadzić wszystkich krzaków, jeśli będziemy się ociągać.

– Nie mogłeś mi po prostu tego powiedzieć? Poza tym nie rozmarzyłam się, tylko myślałam o Panu.

– Ta metoda była zabawniejsza, a na modlitwę znajdziesz czas wieczorem. Wykopałem już dwa kolejne dołki, bierz rośliny i rób swoje.

Dziewczyna schyliła się po sadzonkę, umieściła ją w zagłębieniu i zasypała ziemią. Nie była to ciężka praca, lecz dosyć istotna. Jagody rebyby stanowiły najważniejszy składnik leków na gorączkę. Tymis cieszyła się, że czyni coś dla dobra ogółu. Księga Świętych Serc głosiła, że służąc innym, służysz Feovalowi. A ona bardzo chciała odwdzięczyć się Panu za wspaniałe życie, którym ją obdarował. Nie wszystko było idealne. Ludzie czasami błądzili i zwracali się ku złemu. Lecz nie sprawiało to, iż Tymis wątpiła w dobroć Najwyższego.

– Przepraszam, że cię ubrudziłem – odezwał się Lizgrem. – Mogłem się powstrzymać. Wypiorę ci te spodnie.

Młodzieniec odłożył szpadel i przytulił dziewczynę. Pozawijane pasy czarnej skóry pokrywające ich ręce i twarze zaczęły delikatnie świecić na zielono. Duszowzory zmieniały kolor za każdym razem, gdy synowie i córki Feovala odczuwali pozytywne emocje. Wybaczanie nawet w tak błahych sprawach niosło ze sobą pewną ulgę, wyzwolenie od złości i żalu zatruwającego duszę. I dlatego właśnie Tymis kochała Pana Życia. Jeśli ktoś chciał się poprawić, zawsze mógł liczyć na drugą szansę.

– To nic takiego. Nie musisz ich czyścić, tak czy inaczej pod koniec dnia nadawałyby się wyłącznie do prania.

Lizgrem wypuścił współpracowniczkę z objęć i oboje wrócili do swoich zajęć. Jednak nim zdążyli posadzić kolejną roślinę, ziemia zaczęła się trząść.

– Czujesz to? – Tymis wyglądała na zaniepokojoną.

– To pewnie Ciemnoszkańcy. Zbierajmy się stąd, mogą napaść na wioskę.

Pomioty Pileosta budziły strach wśród prawych mieszkańców krainy Heerevar. Zepsuci do cna, nie wyznawali żadnych zasad, a dążyli jedynie do zaspokajania dzikich popędów. Nienawidzili Feovala i jego dzieci. Prowadzili z nimi nieustanną wojnę, lecz Najwyższy przez ręce Straży Świętych Serc prawie za każdym razem sprowadzał na nich klęskę. Według przepowiedni Pan Życia w wyznaczonym przez siebie czasie miał zesłać Czempiona, który ostatecznie pokona Ciemnoszkańców. Teraz jednak zagrożenie było wciąż realne, więc dwójka młodych ludzi prędko dołączyła do pobratymców z osady. Lizgrem został przydzielony do obrony wioski, zaś Tymis miała się udać razem z kobietami i dziećmi do kryjówki w pobliskiej grocie.

Wibracje nasilały się z każdą chwilą. Oddziały Straży stały w zwartym szyku i obserwowały otoczenie. Po Ciemnoszkańcach można było spodziewać się wszystkiego. Atakowali z powietrza, ujeżdżając sześcioskrzydłe stwory. Maszerowali razem z gigantycznymi wilkami o zębach ostrzejszych od stali. Raz szturmowali nadmorskie miasto przy pomocy wieloryba.

Tymis przeczuwała, że nie uda im się uciec przed atakiem. Jej grupa, spowolniona przez panikę i dezorganizację, dopiero docierała na kraniec wioski. Trudno było utrzymać równowagę, a domy sprawiały wrażenie, jakby zaraz miały się rozlecieć. Dziewczyna nie oparła się pokusie i spojrzała za siebie. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziała ataku Ciemnoszkańców.

Nagle przed grupą strażników rozstąpiła się ziemia, a wstrząsy ustały. Z rozpadliny wyleźli napastnicy i rozpoczęła się walka. Pozostali mieszkańcy biegli dalej w amoku, zostawiając Tymis samą. Ta powoli kroczyła w stronę pola bitwy. Wojowie dzielnie cięli najeźdźców mieczami i halabardami, a Kapłani przepędzali pomioty falami błękitnego światła, tchnieniem samego Feovala. Ciemnoszkańcy wyglądali nieco inaczej, niż to sobie wyobrażała. Nie byli zgarbieni i nie pełzali na czterech kończynach, lecz posturą przypominali ludzi. Niektórzy z nich walczyli bez hełmów, więc Tymis mogła zauważyć, że mają czarne włosy, bladą skórę i… Duszowzory świecące na czerwono. Młoda kobieta nagle zorientowała się, że znajduje się bardzo blisko miejsca starcia. Wiedziała, że Pan Życia ma ją w opiece, a strażnicy mieli znaczną przewagę, lecz wolała się gdzieś ukryć. Wpełzła pod werandę jednej z chat i dalej obserwowała zdarzenie. Utkwiła wzrok w jednym z Ciemnoszkańców. Wyglądał na wystraszonego i za wszelką cenę starał się unikać konfrontacji z przeciwnikiem. W pewnym momencie zaczął oddalać się od pola bitwy. Minął kryjówkę Tymis, lecz nie zauważył młodej kobiety. Nagle padł na ziemię rażony strzałą w udo. Po chwili dobiegli do niego strażnicy.

– Łaski! – krzyknął powalony Ciemnoszkaniec. – Nie chciałem walczyć, już nigdy więcej nie zrobię nic złego! Obiecuję!

Tymis nie wierzyła własnym uszom. Ktoś stworzony przez uosobienie zła błaga o litość? Czy może to tylko sztuczka mająca na celu przechytrzenie strażników?

– Czeka cię jedynie śmierć i wieczne potępienie, bękarcie Pileosta. – Łucznik, który unieruchomił wroga, nie pozostawił mu żadnych złudzeń.

– Przepraszam za… Za wszystko! Oszczędźcie mnie! Będę podążał drogą Feovala, przyrzekam!

Naprawdę prosił o wybaczenie. Widziała to w jego oczach, wyrazie twarzy. Tymis nie mogła dłużej bezczynnie się przyglądać. Natychmiast wyczołgała spod werandy i zwróciła się do pobratymców.

– Zostawcie go! Nie powinniście zabijać błagającego o odpuszczenie.

– A ty skąd się tu wzięłaś? – zapytał wojownik dzierżący dwuręczny miecz. – Mogłaś zginąć! Poza tym, o czym ty w ogóle bredzisz? To Ciemnoszkaniec, chcesz zobaczyć, czy jest godzien wybaczenia? To patrz!

Strażnik wziął zamach i jednym cięciem pozbawił syna Pileosta głowy.


***


Orzechowe włosy Tymis zasłaniały jej twarz. Siedziała skulona na ławce w świątyni, rugana przez wściekłego Nadkapłana.

– Co to ma znaczyć? Zrozumiałbym, gdybyś była dzieckiem i nie znała dobrze Księgi Świętych Serc. Ale ty jesteś już dorosła, uczestniczysz w Służbie Pana. Dlaczego w ogóle to zrobiłaś? Nie jest ci miłe życie, największy dar Feovala?

– Nie, Czcigodny. Chciałam tylko przyjrzeć się walce z ciekawości. A ten Ciemnoszkaniec szczerze prosił o litość…

– Uwierzyłaś w jego skruchę? To twory Pileosta, one nie znają takiego pojęcia! Są niczym innym jak tylko wcielonym zepsuciem.

Tymis miała poważne wątpliwości. Z jednej strony żałowała głupiego wystąpienia przeciwko boskim prawom, z drugiej dalej była przekonana, że ten czyn był słuszny. Ostatecznie zwyciężyła potrzeba usprawiedliwienia się.

– Skoro musimy walczyć ze złem, to dlaczego robimy to poprzez zabijanie, a nie nawracanie?

– Widziałaś ich Duszowzory? Rozświetlają się, kiedy właściciel uczyni coś nikczemnego. Ciemnoszkańcy są naszym zupełnym przeciwieństwem. Dla nich nie ma zbawienia. Muszą zostać usunięci z tego świata, tak jak postanowił Pan Życia. A ciebie czeka rytuał oczyszczenia. Zaczynasz podążać w niebezpieczną stronę.

Nadkapłan opuścił świątynię, zostawiając dziewczynę samą. Proces uwolnienia od złych sił stosowano często u osób narażonych na dłuższy kontakt z dziećmi Pileosta oraz tych, którzy kwestionowali zasady wyznaczone przez Feovala. Nie był niczym strasznym, lecz Tymis dalej twierdziła, że ma rację. Ciemnoszkańcy nie różnili się bardzo od zwykłych ludzi. Tak samo odczuwali ból. Widziała, jak ten nieszczęśnik cierpiał, zanim został ścięty. Może oni wcale nie chcą być źli, tylko są zniewoleni przez Pileosta? Czym tak w ogóle jest zło? Abstrakcyjną siłą czy wyborem, jakimiś konkretnymi czynami? Przecież zawsze można zmienić swoje postępowanie. Dlaczego Feoval nie przekona Pileosta, żeby przestał krzywdzić? Spojrzała na piękne oblicze Pana Życia przedstawione na statui stojącej w centralnym punkcie świątyni. Czego od niej wymagał? To prawda, w Księdze Świętych Serc jest jawnie napisane, że zło należy zniszczyć. Księgę sporządzili ludzie, którzy byli wielkimi mędrcami, ale i oni mogli się mylić. Musi spróbować innej drogi. Dać przykład innym i sprawić, że skończy się nieustanna wojna, albo przeciągnąć chociaż kilku na stronę Feovala. Jeśli działa w dobrej woli, czy Pan Życia może ją za to ukarać?

Nie będzie żadnego rytuału. Ciemnoszkańcy potrzebują oczyszczenia bardziej niż ona.


***


Skrytość i kłamstwa powoli topiły sumienia w nieprawości. Lecz nikt nie zrozumiałby prawdziwych zamiarów Tymis, podobnie jak Nadkapłan. Zmierzała na zachód, w stronę gór. Niosła ważną wiadomość dla krewnej żyjącej w Lahabus. Tak przynajmniej myśleli mieszkańcy miast i wsi, które odwiedzała po drodze, aby uzupełnić zapasy i odpocząć. Ci znający prawdę byli kilkanaście godzin marszu za nią, o ile zdecydowali się wyruszyć w pościg zorientowawszy się, że opuściła osadę. Nie musiała się bać niczego, przynajmniej teoretycznie. Dzieci Feovala nie ośmieliłyby się tknąć siostry w Panu, zaś Ciemnoszkańców właśnie szukała. Mimo wszystko spotkanie z nimi mogłoby nie pójść po jej myśli. Co jeśli ten mężczyzna był jednorazowym przypadkiem, a pozostali są naprawdę zepsuci do szpiku kości? Naiwna skaże swoją i tak już splamioną przez grzechy duszę na wieczne potępienie. Nie, nie wolno jej tak myśleć. Musi wierzyć w drogę, którą obrała. Drogę pokoju.

Po sześciu dniach wędrówki minęła Lahabus, ostatnie miasto wyznawców Feovala. Za nim rozciągały się tereny wrogów, z których Tymis miała nadzieję uczynić przyjaciół. W pewnym momencie chciała zawrócić, porzucić to szaleńcze posłannictwo i błagać o wybaczenie, ale nie była w stanie tego zrobić. Nie mogła wyrzec się tego, co dyktowało jej serce.

Została złapana przez Ciemnoszkańców, jak tylko wkroczyła na ich ziemie. Oszczędzili jej życie, co już było zaskakujące, i zaciągnęli do jakiejś wioski. Nikt nie pojmował, dlaczego zdecydowała się tu przybyć, a wielu rozmawiało z nią, gdy siedziała zamknięta w klatce powieszonej przy chacie wodza osady.

– Po co dałaś się schwytać? – zapytał jeden z pomiotów Pileosta. – Żeby twoi parszywi pobratymcy mogli cię uratować i tym samym usprawiedliwić napaść na nasz dom?

– Nie. Wręcz przeciwnie zależy mi na tym, żeby wojna się skończyła – wyznała Tymis. – Jesteśmy gotowi wam wybaczyć.

– Co chcecie nam wybaczać? To, że bronimy się przed prawem, w imię którego próbujecie nas unicestwić? Nie potrzebujemy zasad, wystarczy nam wolność. Każdy wie, co ma robić ze swoim życiem.

– Potrzebujecie reguł, żeby wiedzieć, jak nie krzywdzić innych. Moi bracia i siostry obrali złą drogę, chcąc was zniszczyć zamiast wytłumaczyć czym jest dobro i przebaczenie.

– My już wiemy, czym są. Zbędnymi sprawami. Kiedy ktoś krzywdzi mnie, ja krzywdzę jego. Dlatego niedługo spotka cię okrutny los, w imię poległych krewnych.

– Nie tym razem, Nylvie. – Przy klatce pojawił się wysoki Ciemnoszkaniec ubrany w niebieskie szaty przystrojone piórami, prawdopodobnie jeden z kapłanów. – Pileost żąda, aby dziewczynę przyprowadzono do niego.


***


Tymis wieziono przez starodawne puszcze, zielone równiny, mgliste bagna. Kompletnie straciła rachubę czasu. Każdy z dziesiątek, a może setek dni zdawał się być taki sam. Widziała wiele osad Ciemnoszkańców. Obserwowała, jak żyją. Nie kłaniali się żadnym zasadom i czcili Złego. Dopuszczali się kradzieży, pobić, cudzołóstwa. Ale też mieli rodziny, pomocnych przyjaciół. Kochali podobnie jak dzieci Feovala. Na własne oczy widziała, jak jeden z synów Pileosta zginął w obronie żony podczas burdy. Mimo karcenia przez pilnujących Tymis niestrudzenie starała się głosić prawdę o wybaczeniu, niemniej jednak z mizernym skutkiem. Większość Ciemnoszkańców nadal wolała odpłacać pięknym za nadobne.

Pewnego dnia karawana z więzioną dotarła na ogromne, skaliste pustkowie, które zdawało się nie mieć kresu. Wjechali na płaskowyż, gdzie wyrzucono ją z klatki i pozostawiono związaną na ziemi. Młoda kobieta modliła się żarliwie, próbując opanować przerażenie. Po pewnym czasie na horyzoncie pojawił się obiekt przypominający wielkiego ptaka. Zbliżał się w jej stronę, aż w końcu wylądował i mogła go obejrzeć w całej okazałości. Miał dwie pary skrzydeł i pięć nóg, cały pokryty czarną jak węgiel sierścią. Z karykaturalnie krótkiego pyska wystawały rzędy krzywych, ale ostrych zębów. Jego czerwone gałki oczne były różnej wielkości, podobnie jak fałdy skóry na długiej szyi. Pileost zaprawdę odzwierciedlał wszelką szpetność.

– Czemu krzywdzisz ludzi? – Tymis przemówiła do bestii, z trudem przełamując strach. – Dlaczego jesteś zły?

– Nie ma sensu. – Potwór przywarł do ziemi i spojrzał Tymis prosto w twarz. – Nic nie ma sensu. A bez powodów i przyczyn istnieje tylko chaos, swawola.

– Nie rozumiem – przyznała się dziewczyna. – Uważasz, że życie jest pozbawione celu?

– Dokładnie, mój słodki kwiatuszku. Feoval myślał inaczej. Chciał, żebyście żyli w całkowitym szczęściu. Lecz szczęście bez smutku jest tylko nieznaczącym stanem bez punktu odniesienia. I sprawił, że staliście się trochę gorsi. Zaczęliście chorować, głodować, kłócić się między sobą, pozbawiać życia. Zobaczyliście czym jest zło, abyście mogli poznać dobro.

– To było konieczne. Bez wysiłku nie ma nagrody.

– Wysiłek. Nie wszystkich na niego stać, moje serce. Ja jestem zbyt leniwy, żeby dokonać czegokolwiek. Pozwalam, by Ciemnoszkańcy, jak ich nazywacie, toczyli się bezwładnie razem z nurtem czasu. Feoval uwielbia porządek i dlatego chce mnie zniszczyć. Ale harmonia to tylko maska, złudzenie. W głębi duszy każdy chce, żeby było łatwiej, nie bacząc na konsekwencje. Jesteś młoda, idealizujesz świat. Przyjrzyj się kapłanom, strażnikom, rodzinie, a zobaczysz, że prawość to tylko fasada.

– Każdy człowiek jest grzeszny, jednak zawsze może się poprawić. Nigdy nie będzie perfekcyjny, ale chodzi o to, by starać się z całych sił.

– Niczego nie pojmujesz, kochane dziecko. Kiedyś już było idealnie. I wszyscy czuli tylko pustkę. Może ktoś inny lepiej ci to wytłumaczy. Skoro modliłaś się do Pana Życia o pomoc, zaraz tu przybędzie.

Człowiek o złotych skrzydłach pikował wprost na bestię, jakby chciał ją zaatakować. W momencie zderzenia dwu istot błysnęło światło, które oślepiło Tymis. Gdy odzyskała wzrok, zauważyła stojącego tuż przed nią młodego mężczyznę w szarych łachmanach. Na twarzy miał Duszowzory wijące się niczym pnącze wina.

– Kim jesteś? – spytała dziewczyna. – Gdzie są Feoval i Pileost?

– Feoval i Pileost to Ja i Ja, Amradran. Ten, który stworzył świat.

Tymis milczała. Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć tajemniczemu przybyszowi.

– Wiem, że uczono cię inaczej. Pan Życia jest waszym ojcem, a Zły dał początek Ciemnoszkańcom. Ale Pileost i Feoval to tylko moje emanacje. Nienawidzące siebie nawzajem osobowości, nad którymi nie panuję. Jesteś jedną z niewielu niepodążających ślepo za ich wizjami świata. Cieszę się, że chciałaś coś zmienić. Ale nawet ja nie mogę tego zrobić.

– Dlaczego? – Tymis po raz kolejny zadała to pytanie.

– Nie jestem wszechmogący. Nie wiem, czego dokonać, żeby wszystkim było dobrze. Stworzyłem świat, bo czułem się samotny, zagubiony od wieczności. Chciałem, żeby wszystko było doskonałe. Ale nie można zdefiniować doskonałości bez pojęcia przeciwnego. I sprowadziłem na świat zło. Zacząłem wątpić w swoje dzieło. Zastanawiać się, czy nie lepiej byłoby w ogóle nie zaczynać i tkwić w neutralnym odosobnieniu, albo pozwolić, żeby wszystko toczyło się razem z losem. Potem znowu pragnąłem wszystko poukładać i tak na przemian. W końcu rozdzieliłem się na dwie osoby, stałem się Feovalem i Pileostem. Jedni ludzie kroczą drogą Porządku, drudzy Chaosu. Czasami zdarzają się tacy jak ty, który dążą do pogodzenia obu stron, albo chcą je zmienić, jak ten chłopak trafiony strzałą. Nie można jednak ostatecznie usunąć wyboru. Przepraszam, że skazuję was na tę wojnę.

Amradran podszedł do Tymis i rozwiązał jej ręce i nogi. Ta wstała z ziemi, przez chwilę patrząc bez słowa na Stworzyciela, po czym przerwała milczenie.

– Ofiarowałam ci całe serce, a ty potraktowałeś mnie niczym głupca. – Duszowzory dziewczyny zapłonęły na karmazynowo. – Jak możesz mówić swym dzieciom, że im sprzyjasz, skoro równocześnie jesteś ich wrogiem? Nie możesz w końcu stanąć po jednej stronie?

– Jestem wątły na umyśle. Chory. Szalony. Odpuść mi winy, proszę.

Zbawienna ulga omijała Tymis. Nie była w stanie wybaczyć Panu tak jak braciom i siostrom. Od niego oczekiwała najwięcej, i to on ją zawiódł.

– Nie potrzebuję cię. Zmienię świat w pojedynkę, albo umrę próbując.

– Ale ja cię potrzebuję – powiedział błagalnym tonem Amradran. - Zostań moim Czempionem.

– Sama dam sobie radę.

– Wiesz, że w każdej chwili mogę cię unicestwić? – Jego głos przypominał teraz Pileosta.

– Zatem zrób to teraz i oszczędź wszystkim kłopotu – odpowiedziała gorzko Tymis.

– Nie. Nie uczynię tego – wyznał Pan. – Nie dam rady się zdecydować.

– W takim razie pozwól mi odejść.

– Polecę z tobą za pustkowia. Nie przejdziesz ich pieszo bez zapasów.

– Dobrze. – Tymis niechętnie zgodziła się na propozycję Stworzyciela. – Ale już nigdy więcej nie chcę cię widzieć.

– I tak prędzej czy później się spotkamy. Będę cierpliwie czekał. I zawsze kochał. Jako Amradran za to, że jesteś moim dzieckiem. Jako Feoval za to, że miłujesz dobro. I nawet jako Pileost za to, że rozumiesz błądzących. Przepraszam, że zawiodłem.


– Kiedyś ci wybaczę. – Dziewczyna patrzyła gdzieś w dal, starając się nie płakać. - Może. A teraz zbierajmy się już stąd. Mam wiele do zrobienia.

lipiec 2015

No comments:

Post a Comment