Thursday, July 30, 2015

"Skrzydła albatrosa"

---Pierwszy raz zauważyła go stojącego nad brzegiem strumienia w dzikim zagajniku za miastem. Popielaty odcień skóry mocno wyróżniał się na tle majowej zieleni wierzb. Szeroko rozpięte, białe skrzydła obwiedzione paskiem czerni jeszcze bardziej. Fantom człowieka, nagi, bez twarzy, uszu, genitaliów. Jakby wykuty z szarego głazu. Tylko te skrzydła, zupełnie naturalne, choć nieproporcjonalnie wąskie w stosunku do reszty ciała.
---Smycz wyślizgnęła się jej z rozluźnionej dłoni. Labrador uciekł gdzieś w siną dal. Odwróciła się tylko na chwilę i ponownie wlepiła wzrok w dziwną istotę. Lęk paraliżował wszystkie mięśnie. Popielaty anioł też się nie poruszał. Czyżby był tylko rzeźbą?
---Nie. Nagle złożył skrzydła, po czym skierował twarz w jej stronę. Dzieliło ich zaledwie kilkanaście metrów.
- Na co się tak gapisz?
---Strach ostatecznie przezwyciężył ciekawość i dystans między nimi zaczął zwiększać się w szalonym tempie.

*

---Pierwszy raz zauważyła go koło boksu Kowalskiego, na przeciwległym końcu biura. Znad faktury za aktualizację systemów operacyjnych w komputerach osobistych na całym piętrze mignęły jej białe i czarne pióra. Zrzuciła to na karb zmęczenia po nieprzespanej nocy. Lecz gdy facet od obsługi IT już poszedł, wysoki, szary manekin ze skrzydłami pojawił się znowu. Kroczył środkiem przejścia, prosto w jej stronę. Obróciła się na pięcie i podążyła do swojego boksu. Nie może dać po sobie poznać, że widzi jakieś zjawy. Co wtedy pomyślą o niej koledzy z pracy? Zasiadła przy biurku i jak gdyby nigdy nic zaczęła starannie układać leżące na nim papiery.
- Popatrz na mnie.
---Mimowolnie spojrzała w lewo. Stał w przerwie pomiędzy regipsami i omiatał ją nieistniejącym wzrokiem. Potrząsnęła głową i przetarła dłońmi po twarzy.
„To tylko przewidzenia.”
---Gdy odsłoniła oczy, już go nie było.

*

---Na szczęście pies od razu wrócił do domu, więc rodzice nie mieli do niej pretensji. Wiele dałaby, żeby wreszcie móc się wyprowadzić na swoje. Niestety, nieukończone studia nie dawały perspektyw na znalezienie lepszego źródła utrzymania niż stanie na kasie w perfumerii. Ostatni wyjazd za granice skończył się ograbieniem z pieniędzy i paszportu. Kolejnego razu wolała nie ryzykować. Na księcia z bajki też nie miała co liczyć. Jedyni, u których miała jakiekolwiek szanse, składali tostery na lince, a co sobotę stali pod monopolowym ze Złotym Denarem w ręku. Skazana na wegetację w malutkim pokoiku, na którym jeszcze niedawno wisiały plakaty z pisemek dla nastolatek. Zaraz, to było dobre dziesięć lat temu.
---Nienawidziła tej zatęchłej, zagraconej piwnicy. Matka kazała jej przynieść rozkładane krzesła. Dziś będą mieli gości.
---Otworzyła nieco nadgryzione przez korniki drzwi, wymacała przełącznik i zapaliła nieosłoniętą żarówkę. Siedział na wieżyczce z felg do malucha.
- Dlaczego wciąż za mną podążasz?
---Jego skrzydła ocierały się o sufit. Ramiona zwisały bezwiednie między nogami. Przez przygarbioną sylwetkę sprawiał wrażenie smutnego.
- Kim jesteś? - szepnęła przestraszona. Lękała się, choć przeczuwała, że nie stanowi dla niej zagrożenia. Może to była tylko halucynacja?
- Dla Brygidy jestem wszystkim. Dla Brygidy jestem niczym.
---Znał jej imię. Ale co miałyby oznaczać jego słowa?
- Ja ciebie nie śledzę. To ty pojawiasz się tam, dokąd zmierzam.
- Lecz to ty chcesz, żebym był przy tobie. I ty nie chcesz, żebym był przy tobie.
- Niczego nie rozumiem. Jesteś jakimś aniołem?
- Jestem aniołem. Jestem szatanem. Uratuję cię. Zniszczę cię.
---Brygida nie wiedziała, co odpowiedzieć. Odruchowo przeżegnała się.
- Jestem tym, o co się modlisz. Jeszcze się o tym przekonasz.
---Zniknął.

*

---Udało się. Nikt nie zauważył niczego podejrzanego. Może powinna skonsultować się z poradnią zdrowia psychicznego? Nadmierny stres widocznie jej nie służy. Cóż na to poradzić, praca w korporacji ma swoją cenę...
---Mąż był w delegacji, a opiekunka przed chwilą odprowadziła jej ukochaną córeczkę na lekcje tańca. Czas na chwilę dla siebie. Rozsiadła się wygodnie na obitym czarną skórą szezlongu, włączyła radio i zabrała się do lektury najnowszego wydania „Cosmopolitana”.
---Po przeczytaniu kilku artykułów uniosła wzrok, żeby spojrzeć na zegarek wiszący nad rustykalnym kominkiem. O dziewiętnastej leciał mecz reprezentacji Polski, miała nagrać dla Miśka.
---To znowu on. Siedział na fotelu, opierając podbródek o dłonie. Spore skrzydła wystawały poza oparcie.
- Dlaczego mnie odrzucasz?
---Krzyknęła ze strachu i cisnęła w niego magazynem. „Cosmopolitan” plasnął o niemal doskonale okrągłą czaszkę i spadł na podłogę, nie robiąc żadnego wrażenia na popielatym fantomie.
- Czym ty jesteś? - wrzasnęła, cała roztrzęsiona.
- Dla Brygidy jestem wszystkim. Dla Brygidy jestem niczym.
---Znał jej imię. To niemożliwe, to musi być zły sen, wręcz koszmar!
- Idź precz!
- To ty chcesz, żebym był przy tobie. I ty nie chcesz, żebym był przy tobie.
---Brygida zerwała się z sofy i pobiegła w kierunku drzwi, lecz szary anioł chwycił ją za nadgarstek. Rozpaczliwie wołała o pomoc, choć wiedziała, że z ogromnego, wolno stojącego domu otoczonego sporym ogrodem nikt jej nie usłyszy.
- Jestem tym, co przeklinasz. Jeszcze się o tym przekonasz.
---Zniknął.

*

---Gdy tylko znajomi rodziców poszli do domu, wzięła prysznic i położyła się spać. Ostatni wolny wtorek, od przyszłego tygodnia nie będzie pracowała w soboty. To i tak bez różnicy. Każdy dzień jest taki sam. Jedyna zmiana, jaka może ją czekać, to wylądowanie w wariatkowie. Choć z drugiej strony, w tajemniczym aniele było intrygującego, pociągającego... Dosyć głupich myśli. Musi zasnąć, jutro trzeba wstać o szóstej.
---Ktoś stał nad jej łóżkiem. Czuła to. Otworzyła oczy. W świetle latarni przeciskającym się przez szpary rolety ujrzała znajomą, skrzydlatą sylwetkę. Serce jej zakołatało, lecz po chwili starała się opanować strach.
- Czego chcesz?
- Nie wiem. Ale wiem, czego ty chcesz.
---Chwycił ją za dłoń. Jego skóra była ciepła i delikatna w dotyku.
- Nie bój się. Wstań.
---Brygida uczyniła tak, jak jej kazał. Anioł przytulił ją mocno. Miała wrażenie, jakby ich ciała stopiły się w jedno.
Odpłynęła.

*

---Nie mogła zasnąć. To jakiś obłęd. Przy Lidii próbowała zachowywać się normalnie, choć w głębi duszy umierała ze strachu. Dlaczego ją to spotyka? W takim momencie, kiedy wypracowała sobie idealne życie?
---Leżała na boku, gapiąc się w mahoniową szafę. Bała się zgasić światła, więc zostawiła lampkę nocną włączoną. Zdrętwiała jej ręka. Przewróciła się na drugą stronę. Stał przy drzwiach, głaszcząc jedno ze skrzydeł.
---Nie może krzyknąć, żeby nie obudzić Lidii. Zaczął kroczyć w jej kierunku. To tylko halucynacja, wytwór jej wyobraźni...
- Nie boję się ciebie.
- Wiem. Wiem też, czego się boisz.
---Stanął tuż przy niej. Zasłonił oczy, zatkał usta i nos. Chciała się wyszarpać, lecz nie mogła się ruszyć. Nie czuła, że się dusi, tylko zdawało się jej, że wszystko dookoła się rozmywa.
---Odpłynęła.

*

---Budzik zapipczał kilka razy. Dziś znowu będzie musiała się użerać z marudzącymi klientami...
Śnił się jej fajny sen. Miała dobrą pracę, kochającego męża i śliczną córeczkę. Szkoda, że się obudziła...

*
---Budzik zapipczał kilka razy. Dziś znowu szykuje się ciężki dzień w robocie, będzie musiała przygotować raport dla kierownika działu sprzedaży...

Śniło jej się coś głupiego. Nie skończyła studiów i pracowała w sklepie z perfumami, wciąż będąc sama i mieszkając u rodziców. Dobrze, że się obudziła...

Maj 2015

No comments:

Post a Comment